Co? – zdziwiłam się – Wysłałeś Hotarubi na misję?
-Tak.
-Przecież mogłam ja iść – zauważyłam z żalem.
-Nie tym razem. Ta misja została zlecona na prośbę Byakuyi,
a on miał niestety określone wymagania…
-Niby jakie? – warknęłam.
-Musiał to być ktoś zaufany. Tu akurat kwalifikuje się cały
oddział, ale ty i Hotarubi jesteście najsilniejsze.
-Yhy… Tylko że?
-Ostatni warunek brzmiał: To może być każdy byle nie…
-Ja – dokończyłam. – Każdy byle nie ja. No tak… Byakuya
nigdy za mną nie przepadał.
-Z resztą, nie możesz wszystkich misji wykonywać sama. Daj
się wykazać pozostałym.
-Jak nie? Przecież wiesz, że zawsze lubiłam wypady w teren.
-Już i tak mam wrażenie, że ciągle cię wykorzystuję.
-Jesteś przecież kapitanem, od tego masz swoich podwładnych
– stwierdziłam z uśmiechem.
-Tak… Kapitanem. Dlatego tym razem zdecydowałem, że pójdzie
Hotarubi.
-Ile potrwa jej misja? – spytałam po chwili namysłu.
-Przynajmniej tydzień – oznajmił Kazuma, a ja zmarszczyłam
brwi.
-Ale w tym tempie… Przecież niedługo.
-To nic. Nie zawracaj sobie tym głowy – padło w odpowiedzi.
– Hotaru też protestowała, ale jej o wiele łatwiej było uświadomić, że
obowiązki są ważniejsze.
-No przepraszam… - mruknęłam. Chciałam dodać coś jeszcze w
tej sprawie, ale wolałam to przemilczeć.
-Właściwie to… Dla ciebie i tak też mam misję. Ostatnio w
Karakurze pojawił się jakiś tajemniczy mężczyzna z pistoletem. Co ciekawe z
jego pomocą pokonał kilka pustych wyjaśnił z powagą Kazuma. – Nigdy nie
pochwalałem twoich kontaktów w podziemiach, ale… Tym razem, prawdopodobnie
jesteś jedyną osobą, która będzie w stanie znaleźć tego mężczyznę. I to właśnie
dzięki twoim kontaktom w półświatku.
-Kazuma! – zaprotestowałam, ale zgromił mnie jednym
spojrzeniem.
Zacisnęłam dłonie w pięści, wkurzona. Zwykle się tak nie
zachowywał, lecz tym razem jego postawa mówiła, że nie będzie słuchał żadnego
sprzeciwu.
-Proszę… - dodał cicho. – Liczę na ciebie.
Prychnęłam z niezadowoleniem i wyszłam. Nie mogłam,
przecież, odmówić, no nie?
Po drodze wpadłam tylko do mieszkania i zgarnęłam parę
rzeczy. Potem niezwłocznie udałam się do świata ludzi. Zaczęłam od małego
spaceru po mieście, ale bez skutku. W tym wypadku pierwszym miejscem jakie
należało odwiedzić, był sklep Urahary.
-Kisuke-san! – zawołałam, stojąc już pod drzwiami.
Usłyszałam hałas i na zewnątrz wypadł Jinta, próbując mnie
powalić na ziemię. Paskudny dzieciak... Zrobiłam szybki unik i wyszeptałam,
szczerząc tryumfalnie zęby:
-Droga wiązania numer 4.
-Co zrobiłaś, jędzo? Wypuść mnie! – buntował się chłopak.
-Ani mi się śni, smarkaczu.
-Wybacz, wybacz… Nie zdążyłem go zatrzymać – zaśmiał się
Urahara. – Tessai zaraz się nim zajmie. Chodź.
Uśmiech kapelusznika przyprawiał mnie o ciarki, mimo to
podążyłam za nim.
-Cześć Ururu – mruknęłam mijając czarnowłosą dziewczynkę. –
Jak leci?
-Dobrze… Dziękuje.
Westchnęłam cicho i wygodnie rozsiadłam się w salonie.
Kątem oka widziałam jak Tessai wlecze za sobą, wierzgającego się Jinte.
-Jeszcze cię dopadnę – wygrażał chłopak.
-Dobrze ci tak, smarkaczu.
-Dałabyś spokój, Setsuko – zaśmiał się Urahara i postawił
kubek z herbatą tuż przede mną na stoliku, po czym usiadł po drugiej stronie. –
Jesteś od niego starsza, ale rozsądek nie idzie niestety w parze z wiekiem.
-Nie lubię dzieciaka.
-To zabawne, bo w jego wieku zachowywałaś się prawie tak
samo.
-Prawie – powtórzyłam spokojnie. – To jest ta różnica. Ja
byłam sprytniejsza, ładniejsza i słodsza – zaśmiałam się.
-Skromna – skwitował Urahara, po czym spytał: - Więc?
-Więc?
-Co cię tu sprowadza? – usłyszałam. – Wątpię, żebyś się
stęskniła.
-Szukam kogoś – wyjaśniłam. – Dostałam misję, żeby znaleźć
jakiegoś mężczyznę.
-No nareszcie. Już myślałem, że nigdy się nie doczekam.
-Ja poważnie mówię! – oburzyłam się, a kapelusznik parsknął
śmiechem. Szybko jednak się opanował i zakrył twarz wachlarzem. – Podobno jakiś
człowiek rozwalił kilka pustych, strzelając z pistoletu. Szkoda tylko, że nie
dostałam żadnych wytycznych, co do jego wyglądu…
-Pistolet, tak? – zamyślił się Urahara. – Może był Fullbringerem?
-Prawdopodobnie. To jak? Słyszałeś coś?
-Niestety. Nie mam zielonego pojęcia, o kogo chodzi.
-W takim razie nic tu po mnie – stwierdziłam. – Chociaż…
Mógłbyś coś dla mnie załatwić? – spytałam.
Szlajałam się po bocznych uliczkach Karakury, czekając aż
zapadnie zmierzch. Wcześniej mogłam jedynie pomarzyć o zdobyciu jakiś
informacji. Nie rozumiałam, co Kazuma sobie wtedy myślał, wysyłając mnie na
misję w takim momencie. W dodatku akurat wtedy, kiedy oddział pozbawiony był
także porucznika, a roboty z dnia na dzień przybywało. Spacerowałam klnąc
soczyście.
Zrezygnowana wstąpiłam do sklepu po coś do picia. Dłuższą
chwilę spędziłam, stojąc na przeciw niezbyt urodziwego kasjera w okularach,
strojąc miny i wytykając mu język. To zawsze mnie bawiło, gdy ludzie nie mogli
mnie zobaczyć. Powoli ruszyłam wgłąb sklepu. Chwyciłam w swoje lepkie łapki
puszkę piwa i jakiegoś batona, po czym cicho, na paluszkach wyszłam z budynku.
Nagle wpadłam na kogoś, co zazwyczaj nie zdarza mi się w świecie ludzi, kiedy
nie mam gigai.
-Setsuko-san – usłyszałam znajomy głos.
-Oh. To ty, Ichigo – mruknęłam.
-Znowu? – spytał, patrząc na moje „zakupy”.
-Mi też należy się coś od życia - stwierdziłam. - Jestem na
kolejnej misji z serii "ocal ten świat i zostań bezimiennym
bohaterem". - Kurosaki zaśmiał się radośnie. - A właśnie... Szukam gościa,
który lata z pistoletem po mieście i rozwala hollowy. Wiesz coś o tym?
-Nie bardzo… Coś przeskrobał? - Wzruszyłam ramionami.
-Nie wiem. Miałam znaleźć.
-Niestety, nic mi nie wiadomo.
-W porządku, ale jakbyś mógł to popytaj swoich przyjaciół i
w razie czego daj mi cynk – rzuciłam na odchodne i wskoczyłam na dach budynku.
Oglądałam zachód słońca, popijając piwo. W połączeniu ze
słodkim batonem, wydawało się bardziej gorzkie niż zwykle. Wypiłam resztę
duszkiem i wzdrygnęłam się. Musiałam jeszcze iść do Urahary po gigai, bo bez
tego ani rusz.
W sam raz, gdy wyszłam ze sklepu szalonego kapelusznika, a
de facto, przezwisko bardzo mu pasowało, było już prawie ciemno. Mogłam
wreszcie udać się do baru. Znałam tam wielu stałych klientów i starych
wyjadaczy. Oni natomiast znali wszystkich w mieście i wiedzieli o wszystkim, co
się tam działo. Kilka osób witało mnie już od progu.
-Dawno cię tu nie było, co się stało? – spytał pijaczyna,
siedzący pod oknem.
-Praca – skwitowałam i podeszłam do baru.
-Co podać? – spytała wesoło kelnerka.- Wszyscy się
martwili, że dawno się pani nie pojawiła.
-Szkocką z lodem - mruknęłam. - Tak bywa. Mam bardzo
wymagającą pracę.
-To może pora ją zmienić?
-Nie mam zbyt dużego wyboru. Z resztą lubię to, co robię.
Gdy dostałam swoje zamówienie, położyłam pieniądze na
ladzie i ruszyłam w stronę mężczyzny siedzącego przy stoliku po drugiej stronie
sali. Na oko miał koło 40 lat, ubrany był w czarny płaszcz ze specyficznym
emblematem. Uśmiechnął się na mój widok i odsunął nogą krzesło, żebym mogła
usiąść.
-Kopę lat – wychrypiał rozbawiony.
-Ano można tak powiedzieć.
-Co cię sprowadza? – spytał, przyglądając mi się bacznie.
-Szukam kogoś.
-Kłopoty? – Wzruszyłam ramionami.
-Po prostu szukam – wyjaśniłam. – Pomożesz?
-Jak wygląda?
-Sęk w tym, że nie mam pojęcia. Wiem tylko, że to mężczyzna
z pistoletem. Nietutejszy. Dziwny.
-Nie będzie łatwo, ale zobaczę, co da się zrobić. Przyjdź
tu jutro o tej samej porze.
-Dobra. Jutro o tej samej porze – powtórzyłam. Wypiłam
duszkiem zawartość swojej szklanki i odstawiłam głośno na stół. – Idę sprawdzić
jeszcze jedno miejsce.
Następnego dnia również plątałam się bez celu po Karakurze.
Modliłam się w duchu, żeby udało się wreszcie coś naleźć na temat tajemniczego
mężczyzny. Zrezygnowana usiadłam na ławce w centrum miasta. Twarz wystawiłam do
słońca i wzięłam kilka głębszych wdechów. Nie ma to jak odrobina spalin z
samego rana...
-Odpoczywasz? – usłyszałam za sobą czyjś głos.
Obejrzałam się przez ramię i uśmiechnęłam.
-Można tak powiedzieć – zaśmiałam się.
-A nie wolałabyś się zabawić?
-Spasuję. Jestem... Jakby w pracy.
-Nie masz ochoty napić się zimnego drinka? Jest tak ciepło.
-Nie – syknęłam, odtrącając rękę, która nachalnie próbowała
owinąć się wokół mojej tali. – Ja mówię poważnie… Cross.
-Ja też powinienem pracować – zaśmiał się, po czym wzruszył
ramionami. – A twoja praca? Co robisz? Możesz mi o tym opowiedzieć, gdy
będziemy…
-Ale ty jesteś uparty. Naprawdę nie mam teraz do tego
głowy.
-To czym się zajmujesz?
-Nie poddajesz się, co? Jestem... Urzędnikiem... –
oznajmiłam i w tej samej chwili zadzwonił mój telefon. – Oho! Muszę spadać –
rzuciłam na odchodne i pobiegłam w stronę, z której pojawił się sygnał.
Trzy puste w zachodniej części miasta. Przy takiej ilości
to nie była zabawa. Czym prędzej zostawiłam gigai w bezpiecznym miejscu. Jak na
złość nie miałam przy sobie kapsułki ze sztuczną duszą, czego właśnie
pożałowałam. Wdrapałam się na najwyższy z budynków w pobliżu miejsca, z którego
dochodził sygnał. Słońce raziło mnie w oczy, więc z robiłam z dłoni daszek i
rozejrzałam się w koło.
-Zapłoń! Moeru Yona! – krzyknęłam – Aria ognia! -
Przechyliłam się do przodu i zleciałam z budynku, przecinając jednego z
pustych. - Droga wiązania numer 4 – powiedziałam cicho, celując w kolejnego
pustego, po czym odparłam atak ostatniego z nich. Wyskoczyłam do góry i
zrobiłam pół obrotu w powietrzu, wbijając swoją katanę w sam środek maski
hollowa. Zanim bakudou nr 4 przestało działać, dobiłam również poprzedniego, a
telefon zamilkł, dając do zrozumienia, że radary nie wykrywają już nic więcej.
– Swoją drogą, jest ich ostatnimi czasy stanowczo zbyt dużo – stwierdziłam z
powagą – Trzeba będzie uwzględnić to w raporcie.
Schowałam katanę i powoli ruszyłam po swoje gigai, zanim
ktoś pomyli moje zastępcze ciało z trupem. Nie chciało mi się później
tłumaczyć, że wcale nie nastąpił zgon i zmyślać jakiś niebezpiecznych
egzotycznych chorób. To uciążliwe... Poza tym, jestem już ostrożniejsza w tych
sprawach, odkąd prawie zamknęli mnie w jakimś ośrodku i objęli kwarantanną 1/4
miasta...
Kapitan Ichimaru jeszcze nie odszedł wtedy z Aizenem, a ja
nie byłam jeszcze oficerem. Razem z Hotarubi udałyśmy się do Karakury podczas
naszego urlopu. Zabrałyśmy od Urahary swoje gigai i poszłyśmy na zakupy. Żadna
z nas nie przewidziała, że pojawi się dość uciążliwy i trudny do schwytania
hollow. W sumie nie musiałyśmy się tym zajmować. Przysłaliby kogoś z oddziału
8, bo to ich rewir. Ale znajdowałyśmy się blisko, trochę nam się nudziło i
ruszyłyśmy w pogoń za pustym. Skubany był naprawdę sprytny i skończyłyśmy
biegając po mieście przez kilka godzin. W tym czasie ktoś odnalazł moje ciało i
wezwał pogotowie, które stwierdziło zgon.
Hotarubi przez długi czas śmiała się z mojej miny, gdy
zobaczyłam, że gigai zniknęło. Długo się wtedy naszukałam. Usłyszałam potem
rozmowę jakiś mężczyzn. Gadali o tajemniczym zgonie młodej dziewczyny. No i
masz... Oczywiście mówili o moim ciele. Znalazłam je w samą porę w
prosektorium. Te mendy uznały, że po 12 godzinach mają prawo pokroić zwłoki i
przeprowadzić sekcję!
Jakież było zdziwienie patologa i jego praktykanta, gdy
zorientowali się, że trup im ucieka... No, ale co innego miałam zrobić?
Poczekałam, aż się odwrócą, wróciłam do gigai i próbowałam czmychnąć. Ten młody
zemdlał na miejscu. Lekarz nie chciał, więc musiałam go sama położyć do snu.
Niestety ktoś się połapał zanim wyszłam ze szpitala. To była niezła akcja. W 10
mnie gonili, ale nie ze mną takie numery.
Gorąco się zrobiło dopiero, gdy zadzwonili po policję. Bo
oni znaleźli opis jakiejś egzotycznej choroby! Która przebiega bezobjawowo...
Oczywiście śmiertelna, a w ostatniej dobie życia choremu przydarzają się takie
omdlenia, których stan przypomina śmierć. Chcieli zamknąć mnie i badać, dopóki
ich zdaniem nie umrę. Próbowali też otoczyć kwarantanną okolicę miejsca, w
którym znaleźli moje gigai oraz tereny przyszpitalne.
Byłoby kiepsko, gdyby Hotarubi nie poinformowała Urahary.
Przyniósł jakieś cacko, cyknął parę fotek i lekarze oraz policja zapomnieli o
wszystkim. Wśród ludzi jeszcze chodziła plotka, ale wszyscy uznali, że to
fałszywy alarm i zapomnieli o zdarzeniu.
Nie zdążyłam jeszcze wejść do budynku, kiedy poczułam, że
ktoś mnie obserwuje. Nikt jednak nie powinien mnie widzieć. Radary nie
wykrywały żadnej aktywności, nie powinno być tu też żadnych shiningami.
Rozejrzałam się uważnie, jednak nie zlokalizowałam powodu tego dziwnego uczucia
i dreszczy, które miałam. Przez chwilę jeszcze wydawało mi się, że czuję dym
papierosowy. Westchnęłam cicho na myśl, że zaczęłam popadać w paranoję i
wgramoliłam się przez okno do budynku. To było jedyne niezabite deskami wejście.
Musiałam jednak uważać, by nie nadziać się na resztki szkła.
No i jak na złość, rozcięłam sobie rękę, bo jakżeby
inaczej. Ale oczywiście dopiero jak wychodziłam, więc już w ludzkim świecie.
-Niech to – mruknęłam, krzywiąc się.
I nic bym sobie pewnie nie robiła z tej zakrwawionej ręki,
no, bo po co? Tylko, że się na mnie ludzie jakoś dziwnie patrzyli i szeptali
między sobą. Musiałam przyznać, że wyglądało nieciekawie. Szrama na ręce była
gorsza, niż mi się z początku wydawało, a i lokalizacja licha. Zupełnie jak po
nieudanej próbie podcięcia sobie żył. Jakby nie wiedzieli, że cięcie wzdłuż
byłoby bardziej efektywne... Zmuszona byłam wstąpić jeszcze do Urahary, co by
mi dał jakiś bandaż.
-I co my tu mamy? – zaśmiał się. – To, co się stało?
-Szkło.
-Szkło? – zdziwił się, i polał mi rękę spirytusem, a potem
jeszcze przetarł mocno gazikiem.
-Ała! A niech cię! – wrzasnęłam ze łzami w oczach. – To
boli, draniu!
-Muszę to dobrze przemyć. Nie wiem, co to za szkło było…
-Z szyby – syknęłam. – Takie szklane, wypełniające okno –
dodałam, wiedząc o co mnie posądzał.
-To tym bardziej trzeba zdezynfekować – stwierdził
beznamiętnie i przez chwilę zastanawiał się nad czymś. – Nie zaszkodziłoby
zszyć.
-No chyba sobie jaja robisz! – fuknęłam. – Ty, igła i moja
skóra. Ta jasne… Jeszcze nie zwariowałam. Masochistką też nie jestem – dodałam.
-Ja? Ja nie. Rękę pozszywa ci Ururu.
-Dzieciak też nie tknie.
-Ururu jest w tym najlepsza – wtrącił się Tessai, który do
teraz cicho zamiatał podłogi. – Nie będzie bolało, a lepiej zszyć.
Prychnęłam z niezadowoleniem, ale pozwoliłam dziewczynce
zająć się resztą. Musiałam przyznać, że miała dryg, bo już chwilę później było
po wszystkim. Owinęła mi jeszcze tylko przedramię bandażem i mogłam iść.
-Dzięki – rzuciłam na odchodne i już miałam iść, kiedy ktoś
pociągnął mnie za kołnierz. Omal się nie udusiłam. Odwróciłam się wściekła, by
zobaczyć za sobą Uraharę uśmiechniętego od ucha do ucha. -Chcesz mnie zabić? –
wydyszałam.
-Radziłbym się przebrać, bo masz całe ubrania zakrwawione –
powiedział i też wzruszył ramionami. – Ale co ja tam wiem. - Zmarszczyłam brwi
i poszłam do sąsiedniego pokoju, gdzie zostawiłam swoją torbę. – Twoje
zamówienie też już tam jest! - usłyszałam zza drzwi.
Popołudniu znów zapiszczał mój telefon. Bardzo blisko
miejsca, w którym się znajdowałam. I znowu króciutki bieg dla zdrowia. W oddali
usłyszałam hałas, jakby wystrzał z pistoletu. Raz, dwa, trzy i cztery… A mój
telefon ucichł, na dobre. Niczym burza wyskoczyłam zza rogu budynku, mając
nadzieję, że dorwę tego mężczyznę z gnatem. Zobaczyłam jak hollow zamienia się
w pył. Jednak nikogo nie było w pobliżu. Użyłam shunpo, żeby szybciej
sprawdzić najbliższą okolicę, ale nikogo nie znalazłam. Przecież był tam tyle
co i jakby się rozpłynął lub teleportował. Zaklęłam pod nosem. Wtedy znów
poczułam zapach papierosów, ale i tym razem nie udało mi się zlokalizować jego
źródła. Chociaż… Zapach był jakby znajomy.
Wieczorem punktualnie o tej samej godzinie, co poprzedniego
dnia, zjawiłam się w barze. Mój „przyjaciel”, którego poprosiłam o pomoc, już
czekał. Spojrzałam na plik kartek.
-Masz to, co chciałaś – oznajmił. – Wszystko, co udało mi
się znaleźć. Nie ma zdjęcia, ale jest opis wyglądu. Sęk tylko w tym, że koleś
przepadł. Wygląda na to, że dziś opuścił Karakurę.
-Dzięki – mruknęłam. – Dobra robota.
Podniosłam papiery i zaczęłam przeglądać. Wyglądało na to,
że będę mogła dołączyć je do raportu, który był już prawie gotowy.
-Opaska na jedno oko… Pistolet… Czerwone włosy… - czytałam
na głos i otworzyłam oczy szerzej ze zdumienia. – Cholera. Przecież to… Cross –
warknęłam. – To był on.
-Spotkałaś go?
-Na to wygląda – odpowiedziałam i zmarszczyłam brwi,
przeklinając się w duchu. – Jak mogłam się nie zorientować?
Biegłam jak szybko mogłam, ale to nie jest proste, gdy jest
się obładowanym torbami. Zależało mi, że zdążyć jeszcze przed północą. Gdy
dotarłam do celu, wzięłam kilka głębszych oddechów, starłam pot z czoła,
poprawiłam włosy i wygładziłam ubrania. Po raz ostatni upewniłam się, że
wszystko mam i zapukałam do drzwi. Chociaż nie paliło się światło, miałam
przeczucie, że jeszcze nie śpi. Chwilę trwało, nim usłyszałam kroki, więc
zdążyłam zapukać jeszcze kilka razy. Może trochę przesadnie zniecierpliwiona.
Nie… Podekscytowana. Wreszcie zapaliło się światło przed domem i drzwi wreszcie
się otworzyły.
-Wszystkiego najlepszego, Kazuma! – krzyknęłam radośnie. –
Nie sądziłeś, że się wyrobię, co? – zaśmiałam się. Zlustrował mnie od góry do
dołu, jakby nie dowierzając temu, co widzi. – Nie mogłam znieść myśli, że
siedzisz sam w swoje urodziny.
-Nie zależało mi zbytnio na ich świętowaniu…
-Przyniosłam ciasto i szkocką – oznajmiłam, pokazując mu
reklamówkę, po czym wyciągnęłam w jego stronę drugą rękę, w której trzymałam
ozdobną papierową torebkę. – A to dla ciebie. Trzymaj – powiedziałam. – Mam
nadzieję, że ci się spodoba.
Kazuma wziął ode mnie prezent i spojrzał na mnie z
zakłopotaniem.
-Dziękuję…
-O! Niech mnie piorun trzaśnie, jak to nie Setsu! – rozległ
się czyjś głos w głębi domu. Zobaczyłam jak z sąsiedniego pomieszczenia wychyla
się Hotarubi. Uśmiechnęłam się szeroko, karcąc się w myślach. Jak mogłam
pomyśleć, że Kazuma będzie siedział sam. Znałam ich tyle lat i powinnam była
się domyślić, że Hotaru wymknie się z misji chociaż na chwilę. – A jednak.
Widzisz? Mówiłam ci, że się wyrobi.
-Wejdź. Nie będziesz chyba tak stała.
-Co? – jego głos wyrwał mnie z zamyślenia. – Nie…
Właściwie… Chciałam to tylko przynieść – dodałam spokojnie. – No wiesz, mimo
wszystko są twoje urodziny. Także, trzymaj. – Wręczyłam mu również reklamówkę,
w której było pudełko ciasta i trunek. – Będę już szła.
-Nie udało ci się skończyć misji? – spytała Hotarubi. –
Myślałam, że do tego czasu będziesz miała skończoną robotę. Z resztą, nawet
jeśli nie to chyba nic się nie stanie, jeśli zostaniesz na trochę.
Właściwie też nie zostanę zbyt długo, bo muszę przed świtem wrócić do Tokyo –
wyjaśniła. – Ale wiesz, zawsze trochę, nie Setsu?
-Hotarubi ma rację – przyznał Kazuma. – Wejdź. We trójkę
będzie raźniej.
-Nie chciałabym… No wiesz, przeszkadzać – wyszeptałam.
-Nie przeszkadzasz. Czekaliśmy na ciebie – usłyszałam w
odpowiedzi i uśmiechnęłam się. –Nie byłabyś sobą, gdybyś nie przyszła, nie?
-Raport leży już na biurku w twoim gabinecie – oznajmiłam,
wchodząc do środka.
-I jak poszło?
-Zdążył zniknąć, ale udało mi się zdobyć trochę informacji
- mruknęłam. - A teraz świętujmy!
Siedzieliśmy niemal do rana, pijąc szkocką z lodem,
zajadając się ciastem i śmiejąc. Gadając o głupotach, nie myśląc o problemach.
Nasza trójka, jak kiedyś, jak za dawnych lat. Szczęśliwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz