Wszystkiemu towarzyszyła muzyka

Followers

Rumors

I w ten oto sposób zakończyła się historia Behind Last Crossroad. Niemniej, zapraszam na moje pozostałe blogi, które można znaleźć w zakładce Other Dimensions. A najprawdopodobniej w kwietniu odbędzie się premiera drugiej części BLC pod tytułem Daughter of fiery flowers :D


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!

Ranking popularności bohaterów BLC

środa, 15 kwietnia 2015

4~ Disfunctional.



Kazuma siedział przy swoim biurku, czytając raport, a ja klapnęłam na miejscu, które zazwyczaj zajmowała Hotarubi. Z braku innych zajęć, postanowiłam zająć się jej częścią papierów, żeby trochę odciążyć bidulkę, bo papiery piętrzyły się coraz dłużej. Aż strach pomyśleć, co byłoby po tygodniu. 
-Rozumiem, rozumiem… Egzorcysta, tak?
-Podobno tak o sobie mówił – potwierdziłam. – Przepraszam, gdybym tylko zorientowała się szybciej, że to ten facet z kasyna. Ale tam spotyka się różnych ludzi. Przez myśl mi nie przeszło, że to był akurat on.
-To nie twoja wina. I tak odwaliłaś kawał dobrej roboty, zdobywając te informację. Myślę, że to wystarczy.
-Ale i tak… Jak mogłam nie skojarzyć? Zwłaszcza, że było w nim coś dziwnego. Od samego początku – plułam sobie w brodę za swoją nieuwagę.
Po prostu nie mogłam sobie wybaczyć swojej głupoty. Zawsze, gdy przychodziło co do czego, stwierdzałam, że jednak jestem idiotką. Daleko mi było do ludzi, których podziwiałam. „Dlaczego?” – zawsze zadawałam sobie to pytanie. Nie rozumiałam powodu… Czemu zawsze musiałam coś schrzanić. To jakaś klątwa lub genetyczna ułomność. W takich chwilach zaczynałam wierzyć w słowa Byakuyi. „Dziecko z rukongai nigdy nie zostanie prawdziwym shiningami”. Może było w tym trochę racji? Może wszystko byłoby inaczej, gdyby moi rodzice też byli shiningami? Może wtedy nie byłabym tak cholernie pochrzaniona?
-Nie przejmuj się tak. – Czasami zastanawiałam się, czy potrafi czytać mi w myślach. -Naprawdę świetnie się spisałaś.
-Niby tak, ale wiesz…
-A jak twoja ręka?
-To tylko zadrapanie – ucięłam.
-To dobrze.
-A jak sprawy w Tokyo? Wczoraj niewiele udało mi się dowiedzieć.
-Wygląda na to, że po powrocie Hotaru będziemy mieli już wstępny zarys sytuacji.
-Rozumiem.


Tymczasem Hotarubi siedziała w kawiarni, pijąc kawę. Tutejsza była niezwykle smaczna. Przygotowywana z  równie niezwykłą, nieludzką wręcz dokładnością. Dzięki temu była bardzo dobra na początek dnia. Parszywego dnia. „Anteiku” było odwiedzane przez wielu ludzi. Doprawdy nie było w tym nic dziwnego. Kanapki również mieli wyśmienite. Wyglądały jak z obrazka. Chociaż, no może, wydawały się odrobinę mdłe, ale to zapewne kwestia preferencji. Po dłuższych jednak przemyśleniach Hotarubi stwierdziła, że to nie wina kanapek, a jej podłego nastroju. Zbliżała się kolejna rocznica śmierci jej rodziców, a ona tkwiła w Tokyo, badając sprawę jakiś podejrzanych ataków na ludzi i wzmożonej aktywności pustych. Nie trzeba było być geniuszem, żeby dostrzec w tym rękę Aizena, największego zdrajcy Soul Society. Niestety shiningami wszystko musieli robić z tą zawziętą dokładnością, chociaż ona sama nie była lepsza. To zakrawało już pod jakąś dysfunkcję, paranoję lub natręctwa. O... Pracoholizm.
-Życzy sobie pani dolewkę kawy? A może jakiś deser? – spytała młoda dziewczyna.
-Nie… Albo tak – mruknęła Hotarubi. – Może jednak wezmę coś słodkiego.
-Polecam dziś szarlotkę.
-Dobrze. Niech będzie.
-Proszę chwilę poczekać – padło w odpowiedzi.
Dom – niewielki zadbany budynek z ogródkiem – wszystko, co zostało po rodzicach Hotarubi. Jej oaza spokoju teraz stała pusta, bo ona sama szukała odpowiedzi, którą już dawno znała. To zabawne, bo mimo jakiegoś rozeznania już w sprawie nie mogła wrócić i odwiedzić grobu rodziców. Minimalny czas trwania misji został z góry określony. Tydzień  w tym przeklętym mieście. Wszystko tylko dlatego, że zdaniem Byakuyi niemożliwym było zdobycie informacji w mniej niż 7 dni. Może jego oddział był tak głupi i tak nieogarnięty, by poradzić sobie z zadaniem. Tylko dlaczego ona była oceniana według tych samych kryteriów. W końcu nie bez powodu to ją wysłano...
-Co Setsuko w nim widzi? – zamyśliła się Hotarubi. – Przecież z nim jest coś naprawdę nie tak. Z obojgiem… Z tym, że Setsu ma przynajmniej ludzkie odruchy – mamrotała pod nosem.
-Proszę. O to pani zamówienie – oznajmiła z uśmiechem kelnerka, stawiając na stoliku talerzyk z ciastem.
-Dziękuję…
Po tym jakże „cudownym” poranku, przeklęciu w myślach wszystkich, którzy przyszli jej do głowy, Hotarubi udała się na kolejny zwiad.
-Tak jakby codzienne łażenie po przeludnionym mieście miało dać jakieś efekty – warczała, obrzucając lodowatym spojrzeniem mijających ją przechodniów.
Tak bardzo chciała wrócić do Soul Society. Odwiedzić grób, zostawić na nim kwiaty, a potem zamknąć się w domu i płakać. Tak długo, aż  zasnęłaby ze zmęczenia. Rzeczywistość jednak była okrutna. Zmuszona była bowiem do nocnych spacerów po ogromnym mieście i zabijania hollowów.


Przez najbliższe dni zastępować miałam Hotarubi, więc można rzec, iż byłam zastępczym zastępcą kapitana. Zaśmiałam się cicho i powoli weszłam do budynku oddziału 6, gdzie miałam dostarczyć jakieś dokumenty.
-Byakuya! – krzyknęłam, wchodząc do środka. Drzwi były uchylone, więc nie siliłam się na pukanie. - Dokumenty przyniosłam od Kazumy!
Usłyszałam tylko dźwięk tłuczonej porcelany, gdy stary wazonik wypadł z rąk zaskoczonego kapitana Byakuyi. Aż zrobiło się chłodniej, gdy obrzucił mnie lodowatym, pełnym zawiści spojrzeniem. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
-Co jest z tobą nie tak? – spytał, marszcząc brwi tak, że niemal się stykały. – Nie umiesz pukać? – zagrzmiał, a ja poczułam się tycia i bezbronna.
-Przepraszam – jęknęłam – Drzwi były uchylone.
-Uchylone? – powtórzył Byakuya – Uchylone?
-Przepraaszaaam...
-Zostaw dokumenty na szafce i wyjdź. Już.
-Ale… Naprawdę przepraszam. Odkupię ci to – oponowałam, ale zgasił mnie jednym spojrzeniem.
Spuściłam wzrok i posłusznie wyszłam, zamykając za sobą drzwi, omal nie wpadając na Renjiego.
-Uważaj – mruknął. – Boże… Jesteś taka nieostrożna.
-Mam po prostu pecha…
-To nie pech tylko głupota – zaśmiał się Abarai, mierzwiąc mi włosy.
Spojrzałam na niego z niezadowoleniem i poprawiłam swoją fryzurę.
Westchnęłam cicho, czekając aż woda na herbatę będzie gotowa. Zawsze się tak zachowywałam, a przynajmniej wystarczająco długo, by stało się to naturalne. Sama byłam sobie winna. Tym razem nie robiłam tego jednak specjalnie. Od samego rana czułam się jakaś rozbita. Chwiałam się, traciłam równowagę. Cała w środku drżałam, nie rozumiejąc dlaczego. Byłam zmęczona, zwyczajnie, ludzko zmęczona. Miałam dość. Chciałam zostawić wszystko i zniknąć. Chociaż na kilka dni zmienić otoczenie. Ale to tego jednego, konkretnego dnia, a co z pozostałymi?
Zaśmiałam się pod nosem, wspominając stare „dobre” czasy. Wtedy, lata temu, zdecydowałam się przybrać maskę niezdary, nieogarniętej lekko szalonej osoby, którą mało kto brał na poważnie. Zrezygnowałam ze swoich górnolotnych planów. Spokojnie życie w cieniu w zupełności mi wystarczało. To było wręcz konieczne, by nie wyróżniać się z tłumu, nie budzić podejrzeń. Wszyscy się przyzwyczaili, uznali, że tak ma być.Właśnie w tamtym okresie, gdy zostałam namówiona do zapisania się do akademii. Wtedy przybrałam maskę wiecznego uśmiechu. Uważałam, że tak będzie lepiej.
Prawdopodobnie od zawsze byłam kłopotliwym dzieckiem. Szalejącym non stop, tworzącym chaos. Tak właśnie podejrzewam. Wszyscy liczyli, że uda im się wykorzystać mnie do swoich celów. Byłam sprytna i uparta. Myśleli, że wystarczy mnie naprostować i wszystko pójdzie po ich myśli. Właśnie dlatego porzuciłam swoją przeszłość. Pogrzebałam żywcem dawną siebie. Zbudowałam mur.
Właśnie dlatego od zawsze nienawidziłam shiningami, a zwłaszcza bogatych rodów, które robiły, co chciały. Wyjątkową głupotą wykazali się ci, którzy sądzili, że dadzą radę mnie naprawić, wysyłając mnie do akademii. Jako dziecko niewiele wiedziałam. Jednak to, czego byłam najbardziej pewna to tego, że mnie się nie da naprawić. Nie da się mnie wyleczyć, naprostować, ani nauczyć. Jestem zepsuta do cna i przegniła. To widać.
Nie ważne jak bardzo starałam się to ukryć, moje zamiłowanie do chaosu widać było na każdym kroku. Od bałaganu w domu począwszy, przez spiskowanie z Matsu, aż po hazard. Mogli mnie zamknąć, skuć, przywiązać, a ja i tak znalazłabym drogę ucieczki.
Jestem po prostu inna, dziwna, dysfunkcyjna. Jestem destrukcyjna i samobójcza. Czasami sama o tym zapominam, czasami sama zaczynam wierzyć, że jest inaczej. Jestem dobrym kłamcą. Nic dziwnego, że udało mi się oszukać wszystkich w koło. Dla mnie jednak nie ma ratunku. Dni takie jak ten, gdy towarzyszą mi jedynie zawistne, chłodne i pełne pogardy spojrzenia, przypomina mi o tym najlepiej.
Mam ochotę płakać, mam ochotę krzyczeć, mam ochotę zniszczyć wszystko. Zamiast tego, uśmiecham się pod nosem, przygotowując herbatę. Z drugiej jednak strony byłam taka odkąd sięgam pamięcią. Prawdopodobnie nie zależnie od wszystkiego byłabym taka sama. Dysfunkcyjna.
Wzięłam filiżankę herbaty i  zapukałam do drzwi gabinetu.
-Proszę – usłyszałam, po czym weszłam do środka.
Podeszłam do biurka i już miałam postawić filiżankę. Zachwiałam się tylko lekko i zanim się spostrzegłam, napar chlupnął na biurko, zalewając papiery.
-Przepraszam! – jęknęłam, szukając czegoś do wytarcia napoju. – Zaraz to posprzątam.
Ale ręce mi drżały i prawie potłukłam do tego filiżankę. Na szczęście Kazuma w porę złapał naczynie.
-Uspokój się – mruknął.
Pobiegłam szybko po ręcznik i wytarłam biurko. Spojrzałam na papiery i spuściłam wzrok.
-Wyschną, nic im nie będzie.
-Tak, ale…
-Setsuko, idź już do domu – usłyszałam i otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia. – Przyda ci się kilka dni wolnego.
-Co? Nie ma potrzeby. Mam dziś gorszy dzień, ale obiecuję, że będę bardziej uważać – zaprotestowałam.
-Nie. Potrzebujesz odpoczynku.
-Kazuma! Ta praca… Lubię tą pracę. Co mam robić w domu? – jęknęłam.
-I nie tracisz jej przecież. Odsyłam cię tylko na kilka dni wolnego – powiedział łagodnym tonem, jak zawsze i uśmiechnął się ciepło. – Też nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. Miewasz dość głupie pomysły, gdy nikt cie nie pilnuje, ale… - zawahał się na chwilę. – Kiedy miałaś ostatnio wolne?
-W zeszłym miesiącu.
-Mówię o prawdziwym wolnym – skarcił mnie. – Nie o jednym dniu, bo chciałaś odespać po całej nocy grania w pokera z Matsumoto.
-Wolne to wolne.
-Ja mówię poważnie. Wracaj do domu – powiedział stanowczo Kazuma. Tym razem był poważny, naprawdę poważny i wiedziałam, że nie wygram. – Nie wracaj tu prędzej, niż w poniedziałek.
-Nie żartuj sobie – warknęłam, po czym dodałam już spokojniej: - Wszystko będzie na twojej głowie...
-Nie pierwszy raz i nie ostatni. Wrócisz do domu, czy mam poprosić chłopaków, żeby cię odprowadzili?
Prychnęłam w odpowiedzi i wyszłam trzaskając drzwiami. Wracając do domu, kupiłam butelkę półsłodkiego, czerwonego wina. Zamknęłam drzwi na klucz, zasłoniłam okna i usiadłam na blacie w kuchni, mocując się z korkiem. Po jakimś czasie byłam nawet gotowa rozbić szyjkę, żeby dostać się do ulubionego napoju. Wreszcie udało mi się go wykręcić i wzięłam kilka łyków trunku.
-Niech to wszystko… - mamrotałam pod nosem – Co za parszywy dzień. I co ja mam niby robić przez tyle czasu?
Przez jakiś czas psioczyłam na Kazumę i resztę świata, popijając czerwony napój, który rozgrzewał mnie od środka. Jakoś w połowie opróżniania butelki postanowiłam się wykąpać. Wino odstawiłam na półkę i zanurzyłam się w ciepłej lawendowej kąpieli, którą ówcześnie przygotowałam. Oczywiście w międzyczasie przydzwoniłam kolanem o wannę, wykonując jakieś pijackie wygibasy na mokrych od wody płytkach.
-I’m a punk, I’m a sinner, I’m lost new beginner… - śpiewałam wesoło, sącząc swoje wino. – I’m a freak… I’m a liar… - mruczałam niepewna kolejnych słów piosenki. – I’m a bit suicidal… I’m my own worst rival, trainwreck, white trash, freak, maniac, psycho… I’m a troublemaking rebel… made a deal with the devil… I’m way past eve coming back! – niemal krzyczałam. Zaśmiałam się cicho, aż parsknęłam śmiechem. – Disfunctional, disfuctional, disfunctional...
Gdy wyszłam już z kąpieli, stojąc nago na środku ciemnego pokoju, dopiłam swoje wino. Włączyłam głośno muzykę i zaczęłam radośnie wywijać po panelach, które teraz stanowiły parkiet najlepszej tancerki Soul Society. Wyginałam się i prężyłam, czując jak uchodzą ze mnie procenty. Niezadowolona z takiego stanu rzeczy, postanowiłam wybrać się na spacer. Może do jakiegoś baru…
Zanim jednak zdążyłam się ruszyć, ktoś zadzwonił do drzwi. Owinęłam się ściągniętą z kanapy narzutą i podeszłam do drzwi. Gdy je otworzyłam, moim oczom ukazała się Hinamori Momo. Zmarszczyłam brwi, siląc się na uśmiech.
-Co jest? – spytałam, po czym odwróciłam się i krzyknęłam w głąb mieszkania: - Zaczekaj chwilkę!
Wzruszyłam ramionami i zlustrowałam Hinamori, która teraz czerwieniła się aż po koniuszki uszu i zaśmiałam się radośnie. Moje pomysły bywały czasem genialne w swojej prostocie. Nikt przecież nie musiał wiedzieć, że jestem sama w mieszkaniu.
-Chyba przeszkadzam – zauważyła.
-No mówże, po co przyszłaś – ponagliłam ją, nie ukrywając poirytowania.
-Przyszłam na prośbę Kiry i kapitana Kazumy – oznajmiła. Tylko, czemu nie byłam zaskoczona? – Przyniosłam trochę dokumentów, więc czy mogłabyś na nie spojrzeć w wolnej chwili?
-Zostałam odesłana na urlop. Z tego co wiem w czasie urlopu się nie pracuje – warknęłam. – Powiedz Kazumie, że jak chce mnie pilnować, niech przyjdzie osobiście.
Trzasnęłam jej drzwiami przed nosem i wróciłam do sypialni, żeby się przebrać. Gotowa weszłam po  drabince na strych i przez niewielkie okno sprawdziłam ulicę. Hinamori wciąż kręciła się po okolicy.
-Niech ich wszystkich…! – piekliłam się. – Czy Kazuma do reszty oszalał? – spytałam sama siebie. – W takim razie… Spadam stąd.

2 komentarze:

  1. powyrzynam tego blogspota, przysiegam.
    nic mie nie pozostawial, nic, ja pierdole.

    Czytalam juz dawniej ten rozdzial, niedawno komentowalam, nie pozostaje nic innego jak po lekku sie powtorzyc:
    Jak mowilam na poczatku, jestem zachwycona samym faktem ze czytam Twoj ff bleacha. Poznaje kawiarenke, a jakze, domyslam sie tez kto jest kelnerka. Co do Setsu, to zastanawia mnie jej zdania na swoj temat. Wszyscy mamy swoje chaosy (przynajmniej ja) ale zeby od razy od dysukcyjnych i przegniłych sie wyzywac? Nie uwierze, jak nie zobacze, ze ona taka jest, bo na razie nie widać. Ok, mowila, ze nosi maskę, ze usmiech, ale mimo wszystko, nie nazwalabym tak mocno jej wypadow na hazard czy zamilowania do wina i balaganiarstwa... Matko, wtedy sama o sobie musiałabym mieć takie zdanie ;D Jestem ciekawa, czemu ona tak o sobie mysli... Mysle, ze to ma jakis jeszcze glebszy zwiazek z jej przeszloscia. no, mysle, ze sie dowiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano dowiesz. Nie nie jest taka... raczej... Ale czytaj to wiele się wyjaśni :*

      Usuń