-Setsuko! – zagrzmiał Kazuma, chyba po raz pierwszy, jak się znamy. – Zdajesz sobie sprawę z tego, co narobiłaś?! – wściekał się. – Naprawdę nie potrafisz usiedzieć grzecznie nawet jednego dnia?! Mówiłem ci, że nie wolno ci tam iść! Co ja mam teraz powiedzieć Byakuyi? – spytał już spokojniej.
-Tylko
nasza trójka o tym wie. Powiemy, że mnie tam nie było – mruknęłam, krzyżując
ręce na piersi. - Mogłyśmy ci nie mówić i byłoby po sprawie...
-I
myślisz, że on się nie zorientuje?
-Nie
mamy innego wyjścia – stwierdziła Hotarubi.
-Z
resztą… To nie mi utrudniasz życie tylko sobie – powiedział dziwnie obojętnym
tonem, a ja po raz pierwszy przeraziłam się Kazumy. – Spróbuję to jakoś załatwić.
-Myślę,
że w obecnej sytuacji bardziej skupią się na informacjach, niż drobnym
wykroczeniu ze strony Setsu.
-To
prawda. Twój raport sporo zmienia…
-Prawdopodobnie, gdyby nie Setsu, długo jeszcze gniłabym w Tokyo.
-Prawdopodobnie, gdyby nie Setsu, długo jeszcze gniłabym w Tokyo.
-A
jak Byakuya będzie miał jakieś problemy to go odeślij do mnie. Proste! - wtrąciłam się, robiąc groźną minę.
-Tylko
pogorszyłbyś sprawę.
-To
prawda, Setsu. Nie jesteś mistrzem dyplomacji, zwłaszcza kiedy chodzi o
dziedzica Kuchikich.
-A
bo to moja wina? – jęknęłam.
-A
czyja? – usłyszałam w odpowiedzi.
-Dobra,
dobra. Już czaję… Teraz to mnie pewnie zawiesisz… Będę gniła w domu.
-Chciałabyś.
Możesz zapomnieć o urlopie na długi czas.
-Ty,
ale nie przeginaj – naburmuszyłam się. – Ja to mam jasno w umowie, że należą mi
się 2 tygodnie urlopu rocznie. CO NAJMNIEJ!
-Tak, ale ty również nie stosujesz się do rozkazów przełożonych. Prawa cię nie obowiązują, jeśli nie przestrzegasz zasad.
-Nagrabiłaś
sobie - zaśmiała się Hotarubi.
-Nie
ciesz się, czeka cię stos papierów. Bierz się już do pracy – rozkazał Kazuma. – Trzeba było odesłać Setsuko do
domu, zamiast się z nią szlajać.
-No, wiesz?
-Nie
chcę wiedzieć – mruknął. – Setsuko, idziesz ze mną.
Nie
rozumiałam, o co się wściekał. Zawsze coś odwalaliśmy, wszyscy troje. Kryliśmy
siebie nawzajem, pakowaliśmy się w kłopoty razem i razem znajdowaliśmy
rozwiązania. Ta sprawa niczym się właściwie nie różniła od pozostałych. A
jednak Kazuma był zły. Na nas obie i zobaczyłam w jego oczach coś zimnego,
obcego. Po raz pierwszy w życiu, nie rozumiałam, nie miałam pojęcia, co myśli.
Nie lubiłam nie wiedzieć, co się dzieje. Czułam się wtedy bezradna.
-Kazuma…
- zaczęłam cicho, ledwo dosłyszalnie. – Przepraszam. Naprawdę… Przepraszam –
wymamrotałam – Nie miałam pojęcia, że to będzie taki problem. Zawsze coś
odwalaliśmy, zawsze, któreś z nas się wymykało. Byłam zła, ale nie sądziłam, że
tak cię to zdenerwuje. Przecież wiesz, że nie chciałam źle. Ale rozumiem, że
cię zdenerwowałam. Jesteś przecież kapitanem, więc odpowiadasz przynajmniej w
jakimś stopniu za nasze wybryki. Dlatego… Przepraszam – jęknęłam – Tylko nie
bądź już zły...
-Setsuko
– zagrzmiał.
-Nigdy
nie widziałam, żebyś był tak wkurzony jak dzisiaj. Przepraszam… To się nie
powtórzy. Byłam głupia, nie pomyślałam. Naprawdę…
-A
zamkniesz się wreszcie? – Kiedy zaśmiał się nagle, ja pobladłam, po raz kolejny
tego dnia zaskoczona. – Oczywiście, że się trochę wkurzyłem. Ale to nie był
pierwszy raz i założę się, że nie ostatni, choćbyś się na cały świat zarzekała
– stwierdził i pacnął mnie w czoło.
-Dupek…
-Mówiłaś
coś?
-Nieee… Skąd.
-Ale
dobrze było chociaż raz zobaczyć tą skruszoną minę i przekonać się, że jednak
potrafisz przeprosić.
-Jesteś
okropny.
-Odezwała
się…
-Więc?
Jak załatwimy sprawę z Bakusiem?
-Jak
zawsze. Siedzisz cicho, ja mówię.
-Dobrze.
Resztę
drogi szliśmy w milczeniu. Chociaż sprawa nie była zakończona, czułam, że
wszystko pójdzie dobrze. Toteż mogłam odetchnąć z ulgą. Ale… No właśnie, było
tylko jedno takie małe „ale”. Nie mogłam pozbyć się z pamięci tego dziwnego
spojrzenia Kazumy. Ale może mi się po prostu wydawało.
Kiedy
weszliśmy do budynku oddziału, było tam pusto i cicho. Nikt nie kłaniał się
Kazumie. Renji nie witał nas, śmiejąc się w głos. Zanim zdążyliśmy zapukać do
gabinetu, drzwi się otworzyły, więc weszliśmy do środka. Kuchiki otaksował mnie
wzrokiem i zmarszczył brwi, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że moja osoba nie jest mile widziana w jego progach.
-Mamy
całkiem fajne materiały – oznajmił Kazuma. – Genryusai ponaglał mnie ostatnio.
Nie bezpośrednio, ale jednak… Więc i tak dziś wszyscy się dowiedzą.
-Co
zrobiła tym razem? – padło w odpowiedzi. – Chociaż i tak mnie to zbytnio nie
obchodzi.
-No
właśnie widać – mruknęłam. – Głupi banan.
W
sumie wymyśliłabym parę lepszych obelg dla tego gbura, ale chyba mi nie wypada
obrażać innego kapitana w obecności mojego własnego przełożonego. Zwłaszcza
biorąc pod uwagę, że to kuzyni.
-Co
mówiłaś?
-O…
Przepraszam, tylko głośno myślę. Właśnie przyszło mi do głowy, że zjadłabym
banana.
-Akuratne
dla ciebie pożywienie.
-Byakuya,
nie daj się prowokować – jęknął Kazuma, patrząc na nas z politowaniem. – Jesteś
od niej starszy. Po prostu nie zwracaj na nią uwagi.
-Jak
widać, w głębi duszy wszyscy jesteśmy tacy sami – zakpiłam.
-Tylko głupcy wierzą w takie bzdury – odburknął Kuchiki.
-Byakuya,
no proszę cię… - Kazuma wydawał się być zrozpaczony. – A z resztą... - dodał i machnął ręką.
-Co
macie? – Kapitan 6 oddziału odchrząknął znacząco i spojrzał na nasz raport.
Dłuższą chwilę czytał, co jakiś czas zerkając na inne papiery, a potem na nas.
– Tak. To potwierdza naszą teorię. Jestem pewien, że głównodowodzący wyciągnie
takie same wnioski, co my.
-Czyli
jakie? – wtrąciłam się.
-A
jak sądzisz?
-Aizen.
-Kazuma,
mam coś jeszcze do zrobienia. Przekażesz całość głównodowodzącemu? – poprosił
Byakuya i wręczył mu wszystkie dokumenty wraz z teczką.
-Taki
miałem zamiar.
-A
co niby takiego ważnego masz do zrobienia? – prychnęłam, po czym spytałam: -
Renjiego też wysłałeś w teren?
-Nie
muszę ci n… Tak.
Wyszłam
na zewnątrz, a Kazuma szedł zaraz za mną. Kierowaliśmy się w stronę centrum,
gdzie rezydował dziadek Yamamoto. Nagle zorientowałam się, że idę sama.
Zatrzymałam się i spojrzałam przez ramię.
-Setsuko,
czy ty nadal…
-Nie
żartuj sobie. To było dawno i nie prawda. Byłam młoda i głupia…Bardzooo głupia.
-Więc
przyznajesz, że kiedyś...
-Do
niczego się nie przyznam, dopóki nie usłyszę zarzutów – zaśmiałam się. – Chodź.
Nie ma co zwlekać, kapitanie.
Zmęczona,
a wręcz wycieńczona siedziałam na podłodze w swoim domu. Nie chciało mi się iść
nawet do sypialni. Kazuma przegonił mnie kilka razy po całym seireitei. Sporo
się jednak przy okazji dowiedziałam. A z tych rzeczy najciekawszy był fakt, że
ghule nie były wynikiem ewolucji, a fenomenem prawdopodobnie wywołanym przez
Aizena. Nawet ja o tym nie wiedziałam, chociaż zazwyczaj nie trudno było się
domyślić takich rzeczy.
Szłam
jedną z bocznych uliczek seireitei bez jakiegoś konkretnego celu. Właściwie nie
miałam pojęcia, co robię, ani po co. Nie rozumiałam, dlaczego w ogóle wyszłam z
domu. Jednak coś pchało mnie do przodu, sprawiało, że brnęłam dalej. A jednak
wiedziona czymś na wzór niepokoju, nie zawróciłam. Chociaż mogłam, a nawet
powinnam była to zrobić. Burzę najlepiej jest przeczekać w bezpiecznym miejscu. No nie? Ale
ja… Kochałam znajdować się w jej epicentrum, nawet wtedy, gdy zmieniała się w
tornado. Ponieważ właśnie w jego sercu było najbardziej spokojnie, pusto i
cicho. Jakby nic złego nigdy się nie działo. Tylko wokół panował chaos, smutek,
żal i cierpienie. Miałam wrażenie, że słyszę w głowie głosy, wiele – krzyczały.
Czułam się jakaś znieczulona, może trochę odrętwiała i nadzwyczaj spokojna.
Nawet kiedy mieszałam się w tłum ludzi, nie zawahałam się, szłam dalej. Wszyscy wyglądali znajomo, ale nie
dałam rady nikogo rozpoznać. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że
są bez twarzy. Inni założone mieli maski. Wszystkie uśmiechnięte, nienaturalnie, psychopatyczne, przyprawiały mnie o dreszcze, wyprowadzały z odrętwienia.
Wzięłam głęboki oddech. Ja także nosiłam maskę, taką samą jak inni. Zaśmiałam
się, na co echo odpowiedziało mi tym samym. Moja sztuczna twarz powoli się
rozsypywała, jednak nie zniknęła do końca. „Jeszcze nie teraz, ale już
niedługo” – usłyszałam.
W
gabinecie panował półmrok. Słońce dopiero zaczynało wschodzić, oświetlając
swoim nikłym światłem trzech mężczyzn. Wszyscy skupieni, brwi zmarszczone,
twarze poważne. Nie trudno było domyślić się, że rozmawiają o czymś
nieprzyjemnym.
-Jakieś
postępy? – zapytał najstarszy z nich i pogładził swoją długą, siwą brodę.
-I
tak i nie – padło w odpowiedzi. – Wiemy, że niedługo coś się wydarzy. Problem w
tym, czy brakuje nam dowodów.
-Brakuje?
-Właściwie
nie mamy żadnych, ale wątpliwości również.
-Rozumiem.
Czyli jest tak jak przypuszczaliśmy od początku?
-Tak.
Ta osoba coś knuje, ale jest bardzo ostrożna i metodyczna.
-Nie
ma już szans, żeby to powstrzymać?
-Nie
sądzę. Biorąc pod uwagę jak daleko to zaszło.
-Szkoda.
Bardzo szkoda. Taki potencjał zmarnowany. Naprawdę miałem nadzieję…
-W
tym momencie powinniśmy się skupić na przygotowaniach. Jeśli
dobrze to rozegramy, unikniemy większych strat.
-Ale
żeby jedna osoba…
-Prawda
jest taka, że nie wiemy nawet czy jedna. Cała sprawa jest dość skomplikowana.
-Rozumiem.
Nie udało się ustalić zupełnie nic.
-Mam
jedynie podejrzenia, po tylu latach obserwacji…
-To
tylko potwierdza, że nie mamy do czynienia z byle kim. Chociaż to wiedzieliśmy
od początku.
-Uważam,
że to tylko jedna osoba. Przynajmniej z tego oddziału, ale jeśli moje
przypuszczenia się potwierdzą, myślę, że współpraca z innymi osobami byłaby
niemożliwa.
-Więc
wszystko zależy od tego.
-Myślę,
że ta jedna osoba jest bardziej niebezpieczna, niż cała grupa. Im więcej ogniw,
tym większa szansa, że coś pójdzie źle.
-To
prawda.
-W
takim razie, jak myślicie, kto?
-Jest
tylko jedna osoba zdolna do sparaliżowania naszej pracy bez niczyjej pomocy.
-To
trochę zbyt oczywiste.
-W
tym przypadku nawet oczywistość sprawy nie jest po naszej stronie.
-Teoretycznie…
-Teoria
również jest tutaj naszym wrogiem.
-Tak,
ale…
-Żadnych
„ale”. Jesteśmy na przegranej pozycji.
-Kto
cię nauczył takiego nastawienia?
-Spokój!
– zagrzmiał najstarszy z mężczyzn. – To nie czas na kłótnie. Daję wam wolną rękę,
ale informujcie mnie o rozwoju wydarzeń.
-Zatem…?
-Postępujcie
według bardziej prawdopodobnej, a zarazem najbardziej niebezpiecznej wersji. Tylko tyle możemy
teraz zrobić.
-Ale…
-Powiedziałem.
Możecie odejść.
-Tak
jest.
Obudziłam
się zlana potem, a moje serce biło nienaturalnie szybko. Budzik hałasował
niemiłosiernie. Wyprowadzona z równowagi kolejnym koszmarem, rzuciłam
urządzeniem o ścianę i zaklęłam pod nosem. Już od dłuższego czasu dręczyły mnie dziwne sny. Wzięłam kilka głębokich oddechów, po czym chwiejnym krokiem poszłam
do łazienki. Miałam nadzieję, że zimny prysznic przyniesie mi ulgę. Tak też się
stało, chociaż drżenie rąk nie zniknęło całkowicie. Uszykowałam się i wyszłam
do pracy.
To
był pierwszy spokojny dzień od dłuższego czasu. Siedzieliśmy razem przy stole w
holu, pijąc herbatę i zajadając rogaliki, które dostaliśmy od Kiry. Odwiedzał
nas co jakiś czas, stęskniony za starymi dobrymi czasami, gdy był jeszcze
porucznikiem 3 oddziału. Odkąd przejął 5 oddział był bardzo zapracowany, ale sam
w sobie niewiele się zmienił. Nic, więc dziwnego, że oddział 5 był dość znany.
Porucznik Hinamori przeżyła załamanie nerwowe po odejściu Aizena, a Kira z
natury był raczej pesymistą. Dobrali się... idealnie.
-To
jak sobie radzisz, Kira?
-Zdążyłem
się już przyzwyczaić. Hinamori bardzo mi pomaga.
-Dobrze
to słyszeć.
-A
ty?
-No
tak, dostaliśmy stanowisko kapitańskie niemal w tym samym czasie – zamyślił się
Kazuma. - Mam Hotarubi i Setsuko do pomocy, więc jakoś idzie.
-To dobrze.
-Chociaż
ja dostałem najlepszy oddział o jaki mógłbym prosić.
-Naszą
kochaną 3.
-Ale
wam się na wspominki zebrało – skwitowała Hotarubi.
Było
tak spokojnie i miło. Tak cicho… Chciałam, by ta chwila trwała wiecznie.
Żebyśmy nigdy nie musieli walczyć, martwić się, ani cierpieć. Los zawsze kpi z
takich próśb.
Głupi banan! :D Dzizys od razu przypomina mi sie Byakun z Drogi taknczacy pogo w seledynowym ponchu.
OdpowiedzUsuńByakuya, nie daj się prowokować – jęknął Kazuma, patrząc na nas z politowaniem. – Jesteś od niej starszy. Po prostu nie zwracaj na nią uwagi. <3 <3 <3 :D:D:D
wuuuut kto i o czym konretnie tam mowil, ci goscie.... mmmmmmm.