Siedziałam u siebie w
pokoju pracując nad 2 raportem dla Kazumy. Ogólny postęp we wtapianiu się w
szeregi zakonu, własne spostrzeżenia i uwagi odnośnie miejsca i ludzi,
sprawozdanie z pierwszego zlecenia. Pominęłam tylko w znacznym stopniu swoje
przypuszczenia dotyczące innocence. Wiedziałam, że nie będzie niczym
nadzwyczajnym, jeśli nie będę miała od razu pełnego zestawu informacji. Z
resztą tą część zamierzałam zostawić na sam koniec, dopóki przynajmniej w
części nie zrealizuję swoich planów. A ja się dopiero rozkręcałam.
Raport nie był jeszcze
do końca gotowy, lecz zmęczenie brało nade mną górę. Wyciągnęłam z torby teczkę
i schowałam do niej dokumenty. Zamierzałam wykąpać się i iść spać. Otworzyłam
szafę i coś przebiegło mi po bosej stopie. Zamarłam na moment. Wzdrygnęłam się
i wrzasnęłam:
-Aaaaaaaaaaa! Niech to
ktoś zabierze!
Przerażona, z szybko
bijącym sercem wypadłam na korytarz, trzaskając drzwiami. Nie trwało długo, gdy
zbiegło się trochę ludzi, zwabionych tym, że darłam się wniebogłosy.
-Co się stało? – spytał
Allen.
-Słyszałem krzyk,
wszystko w porządku? – Pojawił się nawet Koumui.
Stałam na korytarzu
boso, czerwieniąc się pod naporem spojrzeń tylu ludzi. Zrobiłam głupią minę i
wbiłam wzrok w podłogę.
-No mówże co się stało.
-Słyszałem krzyk, co
jest – Tym razem to był Kanda.
-No... Bo... –
zaczęłam. – W moim pokoju...
-Co? Co tam jest? –
ponaglił mnie Allen, a Kanda już chwytał po swoją katanę.
-Mhszm... – mruknęłam.
-Co?
-Mhsm...
-Mów wyraźnie.
-Mysz – powiedziałam
wreszcie. – Tam jest mysz – powtórzyłam i wszyscy parsknęli śmiechem.
-Żałosne – skwitował Kanda.
-Na litość boską, nie
strasz nas tak – jęknął Koumui i zwrócił się do Leenalee. – Ty się lepiej
schowaj.
-Bracie, ja nie boję
się myszy.
-Bez obaw, zaraz się
tym zajmę – oznajmił Allen.
Znaczna część
zbiegowiska rozeszła się, tylko kilka osób zostało, żeby obserwować dalszy
rozwój wydarzeń. Było mi naprawdę głupio, że zrobiłam raban o coś takiego. Jednak
na samo wspomnienie tego zimnego ogona... Po plecach znów przeszły mi ciarki i
odsunęłam się od drzwi jeszcze bardziej. Allen zaczaił się przy drzwiach,
szykując się do wejścia. Ktoś przyniósł nawet miotłę, by utłuc ohydne stworzenie,
które wtargnęło do mojego pokoju. Wszyscy obserwowali w napięciu jak Allen
uchyla drzwi i zagląda do środka. Mimowolnie oddalałam się od potencjalnej
drogi ucieczki gryzonia. Ostatecznie schowałam się za plecami Koumuia,
wychylając się zza niego z nietęgą miną. Usłyszałam stłumiony śmiech i
spojrzałam na Leenalee. Uśmiechnęła się pokrzepiająco i poszła pomóc Allenowi,
który zniknął już w moim pokoju.
-Biegnie! – krzyknął i
gryzoń wydostał się na korytarz.
Obserwowałam jak ktoś
próbuje utłuc mysz miotłą, waląc na oślep po podłodze. Bez skutku. Gdy ruszyła w naszą stronę, pisnęłam
odruchowo, włażąc na barierkę, gotowa nawet by z niej zeskoczyć.
-Setsuko! – krzyknął Koumui,
usilnie próbując mnie z niej ściągnąć.
-Tam jest, tam jest! – wołałam,
wskazując palcem w kierunku stworzenia.
-Zaraz ją dorwę!
-Tam! Nie tu! W prawdo!
Ucieka! – gorączkowałam się.
-Mam ją – zaśmiała się
Leenalee, łapiąc zwierzę w ręce. – Zabiorę ją na zewnątrz budynku.
-Moja Leenalee, naraża
się na takie niebezpieczeństwo – jęknął Koumui. – Uważaj. A co jeśli cię
ugryzie?
-Bracie... To tylko
mysz. Zajmij się Setsuko.
-Setsuko, uważaj, bo
spadniesz – powiedział Allen, blednąc na mój widok.
Odetchnęłam z ulgą i stanęłam
wreszcie na ziemi.
-Jesteś boso. Wracaj do
pokoju zanim się przeziębisz. Myszy już tam nie ma.
-A co jeśli będzie
więcej? – wymamrotałam.
-Nie ma! Zapewniam, że
nie ma – oznajmił Allen.
-Wszystkie przestraszyły
się tych wrzasków – skwitował Kanda.
-No, już – ponaglił mnie
Koumui.
-Przepraszam... Za to
zamieszanie – powiedziałam, spuszczając głowę.
-Nie martw się. Każdy
się czegoś boi.
-Ale i tak
przepraszam...
-W rodzinie to normalne
sobie pomagać – stwierdził Koumui i pacnął mnie dłonią w czoło.
Spojrzałam na niego,
mrużąc oczy. Uśmiechał się tak samo jak Leenalee i mimowolnie odwzajemniłam ten
gest.
-Dziękuję.
Kazuma westchnął
ciężko, czytając raport od Setsuko. Nie zapowiadało się, żeby miała szybko
wrócić. Oczywiście, oddział się nie zawalił, wszystko funkcjonowało jak należy.
Było tu nawet spokojniej, niż zwykle. Z pozoru wydawało się, że bez niej jest
nawet lepiej. Jednak spokój i cisza zaczynały się stawać coraz bardziej
uciążliwe. Wszyscy w oddziale 3 byli przyzwyczajeni do harmideru, wiecznych
krzyków i radosnego śmiechu pani oficer, a także do zapachu herbaty w holu. Ale teraz był tylko spokój...
Rozległo się pukanie do
drzwi i ktoś nacisnął na klamkę.
-Byakuya? Masz jakąś
sprawę? – spytał Kazuma.
-Nie. Przyszedłem
dowiedzieć się, czy dostałeś kolejny raport.
-Tak. Dostałem.
-Znowu się
pokłóciliście? Co za głupota. Nie jesteście już dziećmi – skwitował Kuchiki.
-Nie, nie jesteśmy. I
nie pokłóciliśmy się.
-Więc?
-Nawet tu nie
przyszła...
-Przecież dostałeś
raport – zauważył Byakuya i zmarszczył brwi.
-Tak. Podrzuciła go
Chinatsu i zwiała.
-Eh... To, co wy
robicie to istna dziecinada.
-Tylko po to
przyszedłeś?
-Nie. Po prostu dziwię
się, że nie możecie się dogadać. Nawet do mnie zajrzała.
-Co? – ożywił się
Kazuma. – Jak to zajrzała do ciebie.
-Normalnie. Przyszła do
mojego gabinetu.
-I?
-Nie muszę ci mówić.
-Nie przyszedłeś tu
chyba tylko po to, żeby mi powiedzieć, że była – oburzył się Kazuma.
-Eh... Pytała się, jak
sobie radzisz – odpowiedział wreszcie Kuchiki.
-I co jej powiedziałeś?
-Że oddział funkcjonuje
bez niej nawet lepiej.
-Byakuya!
-Wyraziłem swoją
opinię. To wszystko.
-Teraz już na pewno nie
przyjdzie. I wszystko przez ciebie – mruknął Kazuma.
-Przez ciebie i twoją głupotę. Mówiłem już, że to dziecinada, co odstawiacie.
-Coś jeszcze mówiła?
-Tylko, że bardzo jej
się tam podoba.
-Cholera, jak tak dalej
pójdzie, zacznie robić wszystko, żeby tylko nie musieć tu wracać.
-Mówiłem, że to
prędzej, czy później wymknie się spod kontroli – stwierdził tryumfalnie
Kuchiki.
-A ja ci już mówiłem,
że mam plan zapasowy. Ale jeszcze poczekam... Gorzej, że od dłuższego czasu mam bardzo złe przeczucie i to mnie martwi.
Mimo usilnych
protestów, Kanda znów zmuszony był iść ze mną na misję. Tym razem mieliśmy się
udać do wyjątkowo deszczowej okolicy. Bez przerwy padał tam deszcz i
poszukiwacze twierdzili, iż fenomen ten może być spowodowany przez innocence. Tym razem na szczęście
zdążyliśmy na nasz pociąg. Nawet się chwilę spóźnił i przez okrągłe 10 minut
musiałam podziwiać kwaśną minę Kandy i słuchać jego prychania. Tymczasem ja
rozłożyłam się na ławce, obserwując grupkę mężczyzn, wyraźnie klasy
robotniczej, który siedzieli na posadzce, grając w karty. Już chciałam ich nawet
zagadać, a może i przyłączyć się do gry, lecz zobaczyłam nadjeżdżający
transport. Kanda mruknął coś pod nosem i wciągnął mnie do środka. Usiedliśmy
naprzeciw siebie w pociągu, oboje milczeliśmy.
Nie mogłam pozbyć się
dziwnego uczucia niepokoju, które towarzyszyło mi ledwo opuściliśmy kwaterę.
Miałam wrażenie, że wydarzy się coś złego i całym sercem miałam ochotę
zawrócić. Niestety to nie wchodziło w rachubę. Już dawno straciłam szansę by
zawrócić. Musiałam iść dalej, nie oglądając się za siebie. Jednak niepokój i
niepewność znalazły sobie miejsce w moim sercu i zagnieździły się na dobre. Od
rana czułam się wytrącona z równowagi. Może to, dlatego, że śniła mi się
Hotarubi... Jednak sny zawsze stanowiły dla mnie podpowiedź. Sny nigdy nie były
bez znaczenia. Przekazywały bardzo wiele, każdy obraz, każda myśl, ale trzeba
było umieć je interpretować.
Westchnęłam ciężko i
oparłam głowę o szybę, wsłuchując się w miarowy stukot kół. Patrzyłam
jak Kanda krzyżuje ręce na piersi i zamyka oczy. Wiedziałam jednak, że jego sen
jest bardzo czujny. Wystarczyło, że pociąg lekko zahamował, a on marszczył
brwi. Uśmiechnęłam się pod nosem i również zamknęłam oczy. Bałam się jednak
zasnąć, w obawie, że przyśni mi się jakiś koszmar. Nagle otworzyłam oczy,
zrywając się na równe nogi. Byłam pewna, że nie śpię, a jednak bez wątpienia
coś mi się śniło. Rozejrzałam się dokoła, by zobaczyć, że Kanda przygląda mi
się uważnie. Zmrużył oczy i zmarszczył brwi jeszcze bardziej.
-Co? – spytałam wreszcie.
-Nawet śpiąc jesteś
głośna.
-Mówiłam coś? –
zdziwiłam się, ale nie odpowiedział. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał o coś
spytać, ale prychnął cicho i odwrócił się w stronę okna. – Kanda? Ej...?
Wysiedliśmy na ponurej
stacji w niezbyt zaludnionej okolicy. Woda lała się z nieba hektolitrami. Pod
mostem, nieopodal stacji, krył się przed deszczem jeden z poszukiwaczy. Chwyciłam
Kandę za ramię i pociągnęłam go w tamtą stronę.
-Witam, jestem Toma –
oznajmił mężczyzna.
-Jestem Setsuko, a to
Kanda – odpowiedziałam.
-Ja i pan Kanda
mieliśmy już okazje się poznać.
-Rozumiem, rozumiem. Może będzie łatwiej...
-To ja może przejdę do
rzeczy.
-Tak. Prosimy.
-Ta okolica znana jest
z małej ilości opadów, a jednak od dłuższego czasu leje tu non stop – wyjaśnił Toma.
– Ludzie modlili się o deszcz w niewielkiej kaplicy. Teraz wydaje im się, że
ich prośba została wysłuchana, ale moim zdaniem to innocence stoi za tym
fenomenem. Obecnie nie można się nawet zbliżyć do kaplicy. Panuje tam istny
tajfun, a ziemia wokół zamieniła się w bagno od nadmiaru wody.
-Chyba nie mamy innego
wyjścia jak tam pójść – stwierdziłam. – Eh, gdybym wiedziała, wzięłabym
kalosze. Nie wspominając o deszczu...
-Nie lubi pani deszczu?
-Lubię, ale przez szybę
– zaśmiałam się. – Ogień i woda zbytnio się nie lubią – dodałam ciszej i
westchnęłam.
-Nieopodal jest
gospoda. Możecie tam odpocząć i obmyślić plan.
-Idziemy – zarządził Kanda. - Do kaplicy.
-No to idziemy... Toma,
lepiej tu zostań.
-Nie mogę. Muszę wam
pokazać drogą.
-Pokaż ręką kierunek.
Lepiej jak pójdziemy sami.
-Wspieranie i
prowadzenie egzorcystów jest dumą poszukiwaczy. Idę z wami – nalegał Toma.
-Będziesz zawadzał.
-Kanda!
-Wtedy po prostu
zostawcie mnie w tyle.
-Nie... – jęknęłam. –
Nie ma mowy.
-Po prostu go zostaw.
Idziemy.
Maszerowaliśmy na
przełaj przez pole, tonąc w błocie, które powstało pod wpływem ulewy. Kanda
niewzruszony brnął do przodu, a ja podążałam za nim, co jakiś czas oglądając
się na Tomę. On za każdym razem uśmiechał się, by zapewnić mnie, że wszystko w
porządku.
-Łaaa! Mało brakowało! –
krzyknęłam, kurczowo trzymając się płaszcza Kandy, gdy omal nie runęłam twarzą w błoto.
-Proszę uważać. Będzie
tylko gorzej – ostrzegł mnie Toma i pomógł utrzymać równowagę, gdy Kanda wyrwał
się z moim objęć.
-Dzięki.
W oddali majaczył
niewielki budynek z krzyżem na dachu, ale mogłam mieć już halucynacje.
-Pospieszmy się lepiej.
Egzorcyści powinni tam być lada moment – uradowała się Road i chwyciła Lero,
wymachując nim na wszystkie strony. – Musimy im odebrać innocence, gdy tylko je
zdobędą.
-Przestań! Bujać! –
buntowała się parasolka. – Puszczaj, lero!
-Egzorcyści –
powtórzyła cicho Hotarubi.
-Będzie zabawnie – Ggio
zdawał się być w naprawdę dobrym humorze.
-Jeśli nam się
poszczęści, może nawet zjawi się Allen.
-Allen?
-Tak. Allen Walker.
-Road ma do niego
słabość, lero!
-Lubię go... Jest taki
szczery i dobry.
-Idziemy?
Road uśmiechnęła się i
przywołała drzwi, te same, które widzieli pierwszego dnia, czekając pod mostem.
Przeszli przez nie i znaleźli się w zagajniku niedaleko kaplicy. Hulał wiatr, a
woda dosłownie lała się z nieba. Kawałek za budynkiem opatrzonym w krzyż, dało
się zauważyć 3 zbliżające się postaci. Hotarubi zmarszczyła brwi. Jedna z
energii zdawała jej się znajoma, chociaż zaczynała się już posądzać o paranoję.
Jednak, gdy wyraźnie mogła zobaczyć dwóch mężczyzn i kobietę o długich blond włosach, uśmiechnęła się.
-A więc o to chodziło
Aizenowi, gdy mówił, że będzie mi to na rękę... - powiedziała sama do siebie.
-Co?
-Widzę... Starą
znajomą.
-Shinigami?
-O czym mówicie, lero?
-Blondynka jest moja –
oznajmiła Hotarubi, uśmiechając się od ucha do ucha.
Szaleńczy błysk w jej
oczach nie wróżył nic dobrego. Ggio zaśmiał się cicho w odpowiedzi na pytające
spojrzenie Road.
Pomijając zacinający
deszcz, który stawał się coraz silniejszy, było nawet spokojnie...
Spodziewaliśmy się akum, tymczasem w okolicy nie spotkaliśmy ani żywej duszy.
Przynajmniej w drodze do kaplicy. Gdy się jednak zbliżyliśmy, przytłoczyło nas
silne reiatsu. Znajoma energia pojawiła się znikąd. Podnieśliśmy głowy do góry,
by przyjrzeć się osobie, stojącej na dachu.
Wiedziałam, że mój sen
coś zapowiadał. Nie przypuszczałam jednak, że w tak bezpośredni sposób. Nie
sądziłam, że spotkam ją tak szybko. Szybko? Właściwie minęły prawie 2 miesiące
odkąd widziałam ją po raz ostatni. Zamarłam, wpatrując się w jej twarz. Moje
rany wyleczyły się całkowicie, a jednak na jej widok, miałam wrażenie, że znów płoną żywym ogniem. W tamtej chwili
chciałam uciec, chciałam zniknąć, byleby znaleźć się jak najdalej. W panice
rozejrzałam się dokoła, lecz nie miałam, gdzie się schować. Paraliżował mnie
strach, więc przygryzłam wargę i zrobiłam kilka kroków w tył.
To zabawne, że to ja
akurat czułam potrzebę, by zniknąć. Nie zrobiłam przecież nic złego. To nie ja
zdradziłam shinigami. To nie ja... A jednak to ja czułam się przerażona i
zaskoczona tak nagłą konfrontacją. I chociaż tak wiele chciałam powiedzieć, w
tamtej chwili nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa. Głos ugrzązł mi w
gardle. Moje serce biło tak szybko, że bałam się, iż wyskoczy z mojej klatki piersiowej. Walczyłam ze łzami, które cisnęły mi się do oczu. To uświadomiło mi, jak bardzo zabolała mnie ta zdrada.
-Tchórzysz? – Czyjś głos
dobijał się uparcie do mojej świadomości. – I ty nazywasz się egzorcystką?
-Ja... Ja nie...
Cholera! – krzyknęłam, zaciskając dłonie w pięści, po czym spojrzałam na Kandę.
– Ja tu przeżywam wewnętrzny kryzys... Musisz mi przeszkadzać?
-Weź się w garść albo
cię tu zostawię.
-Wiem...
-Więc?
-Nie będę uciekać... Chociaż bardzo, bardzo bym chciała - zaśmiałam się nerwowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz