***
Byłam już nieopodal ukrytej siedziby Aogiri. Stałam na granicy ich terytorium, zastanawiając się jak przedostać się dalej, mimo licznych grup patrolujących okolicę. Ghoule potrafiły mnie zobaczyć nawet, gdy nie miałam na sobie medalionu, co utrudniało sprawę. Nie mogłam się też przebić szturmem. Nie, jeśli chciałam wykraść innocene. A chciałam. Bardzo chciałam. Straszliwie, masakrycznie bardzo chciałam to zrobić, utrudnić im życie i dać się we znaki Aizenowi i Hotarubi. Na szczęście był na to sposób, coś co dawało mi nie dużą, lecz przewagę. Używając shuppo przemieszczałam się z jednego miejsca na drugie, co jakiś czas kryjąc się za drzewami, gdy w pobliżu wyczuwałam wrogów. Wreszcie dostałam się pod budynek. Nawet tam, wszędzie były kamery. Przyklejona plecami do ściany przesuwałam się tak, by monitoring mnie nie wychwycił, aż dotarłam do wejścia wskazanego przez Wilczy.
Mknęłam wąskim korytarzem w dół, zgodnie ze wskazówkami, bo podobno większość kwatery jest pod ziemią i tam też znajduje się sejf z innocence. Błądziłam szukając jakiś drzwi, lecz korytarz zdawał się ciągnąć bez końca, niczym labirynt. Wreszcie zobaczyłam przejście. Nie wiedząc, co znajdę po drugiej stronie, nacisnęłam na klamkę. Z szybko bijącym sercem pchnęłam drzwi. Nie stawiały oporu, więc weszłam do środka. Usłyszałam plusk i zorientowałam się, że stoję po kostki w wodzie. Była jakaś taka mętna i zielonkawa, chociaż pokój wyglądał jak basen dla dzieci. Niczym zwykły, najzwyklejszy w świecie, przestarzały brodzik.
Rozglądałam się dokoła szukając jakiegoś kolejnego przejścia. Wiedziałam, że musi być gdzieś ukryte, zamaskowane. Zapewne należało nacisnąć w odpowiednim miejscu, by droga się ukazała. Już miałam się odwrócić w stronę ściany i zacząć raz przy raz swoje poszukiwania. Wtedy coś kłapnęło koło mojej nogi i zamarłam. Tuż obok mnie znajdował się krokodyl. Taki, kurwa, 3 albo 4 metrowy. Uratował mnie tylko fakt, że przed wyprawą zdjęłam swój medalion, więc tylko ghoule i Noah mogli mnie zobaczyć i zaatakować. Tylko, że ten krokodyl, do licha, też mnie widział. Może słabo, skoro rozminął się z celem, ale jednak.
Długo stałam nieruchomo na przeciw ogromnego gada. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, czekając na ruch drugiego. Nie byłam pewna, czy powinnam uciekać. W końcu wyglądało na to, że zwierze chociaż bardzo chciałoby, nie może mnie dorwać. Z drugiej jednak strony... W siedzibie ghouli spodziewałam się wszystkiego, więc nie chciałam się przeliczyć. Może nawet krokodyle były u nich jakieś nienormalne, trujące i magiczne, skoro potrafiły mnie gnojki zobaczyć. Rozważałam wyciągnięcie Moeru, bo to załatwiłoby sprawę, ale szkoda było gada. Niczego złego nie zrobił. Poza tym, że omal nie straciłabym nogi...
Wtedy zorientowałam się, że ten nie jest jedyny, w wodzie siedziały jeszcze 3 kolejne i obserwowały mnie bacznie, nie ruszając się nawet o milimetr. Chcąc nie chcąc, wzdrygnęłam się. Wtedy usłyszałam kroki na korytarzu i czyjś głos, mówiący "pora nakarmić te bestie". Musiałam się schować zanim sama zostanę pożywieniem, ale dla ghouli... Na środku pomieszczenia dostrzegłam belkę. Dałam ogromnego susa nad krokodylem, prosto do wody, a stamtąd pod sufit. Uczepiłam się stropu pazurami, obserwując poruszenie wśród zębatych bestii, które teraz modliły się o to, bym spadła prosto w ich paszcze.
-A kysz, kysz, gadziny - mruknęłam. - Cicho sza, szkarady.
W sumie, zdziwiłabym się, gdyby zrozumiały moją groźbę. Westchnęłam cicho, próbując coś wymyślić. Żałowałam, że nie mam akurat w kieszeni kawałka jakiegoś mięsa, żeby je odciągnąć od środka pomieszczenia. Ale nie! Nie przewidziałam przecież, że w środku budynku będą trzymali aligatory albo inne dziadostwo.
-Dobra, otwieram drzwi, a ty wrzucaj - rozległo się po drugiej stronie. Drzwi uchyliły się i zobaczyłam jak coś wlatuje do środka. Potem trzaskanie drzwiami i było po wszystkim. - Ok, możemy wracać.
Odetchnęłam z ulgą, bo nie zostałam odkryta. Zdębiałam jednak, widząc jak gady rzucają się na swój posiłek.
-Czy to ręka? - jęknęłam, ale zeskoczyłam do wody. - Dobra, gdzie to cholerne przejście...
Musiałam się stamtąd wydostać i to prędko. Błądziłam rękami po ścianach, modląc się, że wreszcie na coś na trafię. Niestety. Powoli wycofywałam się z wody, ustępując miejsca krokodylom, kiedy zahaczyłam o coś nogą. Byłam pewna, że jak runę do wody to już po mnie. Ale stało się coś nieoczekiwanego. Nie, nie znalazłam przejścia w ścianie. Natomiast straciłam całkowicie grunt pod nogami. Podłoga rozstąpiła się jakby nigdy nic i wraz z krokodylami wpadłam do kolejnego, głębszego jednak, zbiornika wodnego.
Z wody wyskoczyłam jak poparzona, w obawie przed tym, co może kryć się w głębinach. Cała przemoczona wydostałam się na betonowy brzeg i odetchnęłam z ulgą, zarazem krzywiąc się z obrzydzenia. Byłam cała przemoczona zielonkawą wodą, ale najważniejsze, że odkryłam przejście.
Czułam się jak w filmie. Labirynt, pułapka, wdarcie się na teren wroga. O losie! Ktoś kto napisałby książkę lub książki o moich przygodach, zostałby chyba milionerem. Ba! Miliarderem! Ale nie... Nikt nie docenia cichych, ukrytych wśród tłumu, bohaterów, którzy dzień w dzień ryzykują, by ratować ten świat. No cóż... A że pensja shinigami za wysoka nie była, chociaż dola porucznika była chociaż warta nazywania tego pensją, a nie kieszonkowym, każdy znajdował sobie sam jakieś benefity. A to miesięczny, darmowy zapas dango ze świata ludzi, a to parę znalezionych przypadkiem, bezpańskich flaszek i można było jakoś godnie żyć.
Ale wracając do tej nieszczęsnej, zielonej wody... No, to jeśli ktoś sądził, że 4 krokodyle stanowią jakieś zagrożenie to... Warto wspomnieć, że w tym basenie też coś pływało. Coś... Dużego i drapieżnego, bo zanim się zorientowałam, po jednym z krokodyli został już tylko ogon i odrobina krwi. Pozostałe się ulotniły, tudzież zostały pożarte. Wolałam się jednak łudzić, że w basenie obok nie znajdowało się coś zdolnego do zeżarcia 4 sporych krokodyli, czy tam aligatorów. Naprawdę... Naprawdę wolałam nie wiedzieć. Niewiedza jest czasem błogosławieństwem. A jednak ciekawość wzięła górę. Cóż ciekawego mogło kryć się w podziemnym zbiorniku wodnym w siedzibie ghouli?
Wyciągnęłam Moeru i aktywowałam bankai.Odsunęłam się od zbiornika wodnego na bezpieczną, w miarę, odległość i zaatakowałam z całą siłą. Potem szybko użyłam demonicznej magii, by stworzyć tarczę. Wstyd byłoby oberwać rykoszetem własnego ataku, a gorąca para wodna nie była specjalnie zdrowa dla cery. Coś buchnęło, zabulgotało, zawrzało i zasyczało. Dokoła mnie zrobiło się biało, nie wspominając o tym, że gorąco jak w piekle. Przez chwilę bałam się, że coś rozwaliłam i zostanę złapana, ale nic się nie stało. W końcu para wodna rozeszła się po kątach i zrobiło się przejrzyście. Niepewnie podeszłam do wielkiego basenu i zamarłam. Na dnie, bardzo, bardzo głębokiego zbiornika, a może nawet tunelu, leżała ogromna, usmażona już, ryba. Sądząc po kłach - pirania. Ogromna, zmutowana pirania, mówiąc prościej. Włosy stanęły mi dęba. Wzdrygnęłam się lekko, nie mogąc zapanować nad odruchem.
-Eh... W dodatku zrobiłam się głodna - mruknęłam. - I teraz jeszcze mam ochotę akurat na rybę... Normalnie 3 światy. 3 światy i 7 nieszczęść.
Kusiło mnie na potęgę, by uraczyć się swoją zdobyczą. I wtedy znowu coś kłapnęło koło mojej nogi. krokodyle najwidoczniej poczuły się bezpieczne i wypełzły z ukrycia. Co dziwne, nie zabiła ich wysoka temperatura spowodowana moim bankai. Miały, skubane, naprawdę grubą skórę. Wciąż nie wiedziałam, czy mogą mnie dopaść i właściwie wolałam tego nie sprawdzać. Dlatego przy ich drugiej próbie upierdzielenia mi nogi, zrobiłam unik. Pech chciał, że poślizgnęłam się na zwykłej betonowej płycie i runęłam w dół, tuż obok pieczonej piranii. Z hukiem uderzyłam o ziemię. Ważniejsze było natomiast z jakim hukiem. Bowiem, metalicznym, co oznaczało, że szczęśliwie upadłam na coś metalowego w tym morzu betonu. Zerwałam się na równe nogi i co? I zobaczyłam właz.
-Czyli lecimy coraz niżej - mruknęłam z niezadowoleniem.
Dłuższą chwilę mocowałam się z włazem. Należało odkręcić całkiem spore pokrętło niczym w łodzi podwodnej. Ale zabrakło mi siły.
-Niech to!
W końcu sięgnęłam po Moeru, ale w nieco mniej drastyczny sposób, niż wcześniej. Zaklinowałam katanę pomiędzy szczeblami pokrętła i pchnęłam mocno. Coś zgrzytnęło i korba wreszcie ruszyła. Fuck yea. Jesteśmy w domu. Dalej odkręciłam już normalnie i udało mi się jakoś otworzyć właz. Spojrzałam z niepokojem w długi, ciemny i wąski tunel. Przeszło mi przez myśl, by najpierw posłać w dół kulę ognia i zobaczyć, co jest na drugim końcu, ale bałam się zaalarmować potencjalnie czekających tam wrogów. Toteż nie zwlekając ani minuty dłużej, zwyczajnie wskoczyłam do dziury.
Długo spadałam. W dodatku jakoś w połowie zahaczyłam o gwóźdź lub inny ostry przedmiot, rozpruwając sobie w ten sposób przedramię. Zaklęłam siarczyście. Dwa razy. Bo oczywiście nie mogłam wylądować jakoś sensownie, tylko runęłam akurat na skaleczoną rękę.
-Całe życie pod górkę - mruknęłam, zbierając się z ziemi.
Rozejrzałam się do koła, tylko oględnie by upewnić się, że nikt mnie nie atakuje i spojrzałam na rękę. Rana nie była ani duża, ani zbyt głęboka, tylko taka no... nie wyglądała zbyt apetycznie. Trochę ciulowo było tak chodzić z krwawiącą ręką, więc upierdzieliłam kawałek tuniki i zrobiłam prowizoryczny opatrunek. Westchnęłam cicho, na myśl, jaki dostanę ochrzan w Czarnym Zakonie. Od Kazumy za zniknięcie... Od Shigeru też i od Koumiego, i, jeszcze od medyków zakonnych. A niech to... Ale jeśli uda mi się zdobyć kilka innocence i wbić kołek Hotarubi to było warto. Cholernie warto. Ot co.
Znów maszerowałam jakiś ciemnym korytarzem. I dałabym sobie łapkę ujebać, że na pewno była jakaś krótsza droga, ale nie wiedziałam, bo zgubiłam mapę. Znaczy... Zgubiłam. Zamokła zwyczajnie ta moja mapka od Ivrel. No to szłam na czuja. A co! No, więc szłam. I szłam i szłam i szłam i wciąż szłam. Wreszcie dotarłam do drzwi. Nie jakiś poniszczonych, piwniczych, tylko mosiężnych drzwi, zamkniętych na klucz. Wyglądały dokładnie tak, jak opisała je Wilczy. To były drzwi do sejfu. Na klucz, na szyfr i jeszcze jakąś wajchę. Nie było szans, żebym to rozbroiła. No przynajmniej teoretycznie, ale teoria była przecież po mojej stronie. Byłam pewna, że przy odrobinie wysiłku i dobrych chęciach, mogłabym to jakoś otworzyć. W sensie, rozkodować. Ale po tej jakże specyficznej wycieczce po piekle, zwyczajnie mi tych dobrych chęci zabrakło. Chciałam zabrać innocence i wyjść stąd. Niezależnie od wszystkiego. No, więc postanowiłam się przebić siłą.
Wyciągnęłam Moeru i wyszeptałam:
-Zapłoń, Moeru Yona. Wieczny ogień.
Użyłam swojej zmodyfikowanej zdolności, zostawiając wokół drzwi, ślady swojego reiatsu i oddaliłam się nieco. W chwili gdy użyłam bankai i z całą siłą zaatakowałam drzwi, nastąpił również wybuch. Drzwi poszły z hukiem wraz z najbliższymi fragmentami muru. Nie było to jednak zbyt mądre posunięcie i to pod wieloma względami. Tym razem nie miałam możliwości, by ochronić się demoniczną magią i sama również wylądowałam z impetem na przeciwległej ścianie. Osunęłam się po niej i splunęłam mieszaniną krwi, pyłu i odłamków betonu.
-Bleh... - mruknęłam. - Ohyda... A teraz weź się w garść - dodałam sobie otuchy, ponaglając się do wstania, nim zjawi się horda ghouli.
Nieco poturbowana zebrałam się do kupy i wstałam. Nie było źle, tylko mi się ciuchy wzięły podfajczyły. Westchnęłam ciężko i pospiesznie weszłam do sejfu. Przeskoczyłam nad drzwiami lub tym, co z nich pozostało i podeszłam do niewielkiego stolika ze szklaną kopułą. Ah, właśnie! Czy wspomniałam, że od dłuższej chwili wył alarm, informujący o moim włamaniu? No, to ten tego... Musiałam się śpieszyć. Innocence leżało pod szkłem, które nie chciało dać się zdjąć. Wzięłam zamach i pociągnęłam z łokcia w szybkę. Eureka. Wyciągnęłam innocence i schowałam do skórzanej sakiewki, przewieszonej przez szyję i ukryłam pod połami ubrań.
Postanowiłam nie wracać tą samą drogą, tylko przeć do przodu. Toteż skierowałam się do kolejnych drzwi, identycznych jak poprzednie, tylko od środka było je o wiele łatwiej otworzyć. Pięłam się schodami w górę, pewna, że w końcu i tak spotkam się z siłami wroga. Biegłam ile sił w nogach, wspomagając się shuppo. Wreszcie dotarłam na górę i wtedy usłyszałam krzyki. Czym prędzej wskoczyłam do najbliższego pomieszczenia, łudząc się, że nikogo tam nie będzie.
-Wtopa - mruknęłam, stając oko w oko z parą ghouli. - Sorki, już wam nie przeszkadzam.
Pospiesznie wycofałam się i zamknęłam za sobą drzwi. To jednak nie zamaskowało faktu, iż byłam nieproszonym gościem. Wrogowie wypadli na korytarz zaraz za mną i nie czekając na nic, zaatakowali mnie swoim kagune. O ile dobrze pamiętałam, Wilczy mówiła, że w kwaterze przebywała jedynie 1 ranga, a nawet ona należała zaledwie do 2.
-Gonisz! - krzyknęłam, klepiąc jednego z napastników w ramię i rzuciłam się do ucieczki. Potrzebowałam wydostać się na zewnątrz, lecz podejrzewałam, że wciąż znajdujemy się w podziemiach, skoro pokoje nie miały okien. Ale bez obaw, przecież byłam shinigami i co jak co, ale uciekać to ja potrafiłam. Nawet, kurwa, przez sufit. Nie miałam czasu na chowanie się i zwodzenie przeciwnika. Mogli mnie wytropić po zapachu.
-Droga zniszczenia numer 31! Shakkaho! - krzyknęłam, robiąc dziurę w sklepieniu.
Tamtędy wskoczyłam na kolejne piętro i tak jeszcze kilka razy. Wreszcie pomieszczenia zrobiły się jakieś jaśniejsze, ale zewsząd słyszałam zbliżających się wrogów. Adrenalina coraz szybciej krążyła po moim organizmie. Myśl! Jak się wydostać, ale nie zdążyłam nawet złapać za klamkę, gdy zostałam otoczona.
-Brać ją - usłyszałam.
-O nie! Tanio skóry nie sprzedam - zaśmiałam się. - Moeru Yona! Wieczny ogień. W wąskim korytarzu ogień buchnął porządnie, na tyle, że dziurawa podłoga trzasnęła i spadliśmy wszyscy piętro, niżej. Wygramoliłam się spod gruzu i wskoczyłam na pozostałości parteru, gdzie jakoś podciągnęłam się na klamce i wpełzłam do przestronnego salonu.
-Setsuko? - usłyszałam.
-Kapitanie?
Przede mną stał nikt inny, jak Ichimaru Gin. Chociaż doskonale wiedziałam, że był moim wrogiem, sprzymierzeńcem Aizena, wciąż mówiłam do niego per kapitan. Nie potrafiłam wyzbyć się tego nawyku, choćby przez wzgląd na sympatię jaką darzyłam dawnego przełożonego. Zawsze dobrze mnie traktował. Nawet w przeddzień oficjalnej walki, jeszcze kiedy nie wiedziałam co się święci, siedzieliśmy w jego biurze pijąc herbatkę.
-Znowu pokłóciłaś się z Hotarubi? - spytał wtedy, a ja spojrzałam na niego z wyrzutem.
-Nie znowu... Rzadko się kłócimy.
-Ale za to jak kłócicie to cały oddział jest wywrócony do góry nogami - zaśmiał się, ale nie było w tym stwierdzeniu ani krzty oskarżenia.
-Wiem... że to moja wina - powiedziałam mimo to i przygryzłam wargę. - Nie mam prawa robić jej wyrzutów, wiem. Ale to co robi, doprowadza mnie czasem do szału.
-Denerwuje cię fakt, że ona nie chce tego, o czym ty zawsze marzyłaś?
-Przed panem nic się nie ukryje, prawda kapitanie?
-Znam was wystarczająco długo. Stąd też wiem, że cała wasza trójka ma ogromny potencjał. Nie zmarnujcie tego.
-Oni może tak, ale nie ja - odparłam wtedy, zgodnie z tym, co uważałam.
Nadal tak uważałam, ale teraz było inaczej. Odbiłam się już od dna, wydostałam spod wpływu Hotarubi i wiedziałam, że różnica w sile polegała tylko na tym, że kiedy ona wciąż i wciąż przygotowywała się do walki, ja spoczęłam na laurach, bo nie potrzebowałam potęgi. Nie chciałam być bohaterką i lśnić tak jak oni, chciałam tylko ich wspierać. Ale wreszcie byłam gotowa stanąć z nimi jak równy z równym.
-Przyszedłeś po innocence, kapitanie? - spytałam, szczerząc zęby. - Jaka szkoda, że się spóźniłeś.
-Wiedzę, że dobrze się miewasz - stwierdził. - Nie... Wcale nie jest dobrze, prawda? - spytał, jakby wciąż był troskliwym kapitanem, chociaż był już wrogiem. - Chyba sporo się ostatnio wycierpiałaś.
Prychnęłam tylko i pomieszczenie wypełniło się płomieniami Moeru. Wyskoczyłam przez okno i przeturlałam się po ziemi. Brakowało tylko, żebym zrobiła na koniec jakąś efekciarską pozę, ale co to za przedstawienie bez widowni. Byłam niemal pewna, że nie pokonałam ghouli, a co najwyżej nieco opóźniłam ich atak. Właśnie dlatego musiałam się ulotnić jak najszybciej. Ale nie mogłam ich przecież ściągnąć za sobą do Zakonu, gdzie trzymaliśmy swoje innocence. Musiałam zwabić ich gdzieś indziej. Gdziekolwiek. I tak znowu znalazłam się w Tokyo. Ale po kolei. Żeby dostać się do Tokyo i tak musiałam użyć bramy Senkai i pójść do Seireitei, a skoro już tam byłam, zamierzałam podrzucić Kurotsuchiemu innocence do badania. I tak oto bez narażania kontaktów z Zakonem, zapewniłam shinigami możliwość ich przetestowania.
-Co ty tu robisz? - wycedził kapitan słoneczko.
-Przyniosłam mały prezent, kapitanie - zaśmiałam się, wyciągając jedno z innocene. - Wiem, że wysłannicy 12 oddziału nie mają zbyt dużego pola do popisu, biorąc pod uwagę, że jedynie współpracują z Zakonem i nie mają dostępu do całej technologi. Dlatego pomyślałam, że zechcesz kapitanie na to luknąć osobiście. - Kurotsuchi spojrzał na mnie podejrzliwie. - Ale proszę, by ta kwestia pozostała w ścisłej tajemnicy przed pozostałymi członkami oddziału. No i oczywiście zależy mi na wglądzie we wszelkie wyniki badań. Metody mnie nie interesują.
-Dlaczego miałbym się zgodzić? Nie przyjmuję rozkazów od innych.
-To nie rozkaz. To handel wymienny. A dobrze wiem, że ta rzecz cię zainteresuje, kapitanie.
Nie czekałam na odpowiedź, tylko położyłam innocence na stoliku obok i ruszyłam dalej. W drodze do Tokyo odwiedziłam jeszcze 2 miejsca, w całkowitym pośpiechu, obawiając się, że ktoś może mnie wytropić i wreszcie znalazłam się w miejscu docelowym. Sprawdziłam, że innocence wciąż są w sakwie i zaczęłam krążyć po Tokyo. Nie ukrywałam swojej energii, ani nie kryłam w mrocznych uliczkach. Upewniłam się, że moja obecność zostanie zauważona przez Aogiri. A gdy wieść się rozeszła i pierwsza grupa została wysłana, ukryłam reiatsu i po cichu załatwiłam wrogów. Zamierzałam zostać w mieście jeszcze przez tydzień. Dopóki sprawa nie ucichnie, byleby, tylko, Aogiri nie postanowiło zaatakować Zakonu. Bo w ich przypadku to było możliwe. Hotarubi ich nie nadzorowała, a tylko ona wiedziała, że atakowanie naszej kwatery jest złym pomysłem.
Zarwałam 2 noce, szlajając się po cichych, ciemnych i mało uczęszczanych uliczkach miasta, co jakiś czas walcząc ze zwabionymi przez innocence ghoulami. Potem zlitowali się nade mną ludzie z Anteiku, których doszły słuchy o moim powrocie. I chociaż mogłam sprowadzić na niech spore kłopoty, uparli się, bym poszła z nimi. Dopiero wtedy mogłam odetchnąć z ulgą. Uraczyli mnie przepyszną kawą i normalnym jedzeniem, zrobionym przez Yoshimurę, który o nic nawet nie zapytał. Dali także możliwość wypoczynku, udostępniając mi jakiś pokój. Upierałam się, że nie ma potrzeby, że kawa wystarczy, ale nalegali. Nie mogłam zignorować ich gościnności. Zwłaszcza, że od początku liczyłam na naszą bliską współpracę.
-To, co się właściwie stało? - zapytała Touka. - Mówiłaś, że ściga cię Aogiri.
-Nie musisz odpowiadać - stwierdził Yoshimura.
-Macie prawo wiedzieć - odparłam spokojnie.
-Pomagamy ci niezależnie od tego.
-Jak to, co zrobiła? - wtrącił się Tsukiyama, który widocznie jak dotąd słuchał naszej rozmowy przez drzwi. - Wilczy dała jej namiary na siedzibę Aogiri i ich skarbiec.
-Wparowałaś sama do siedziby Aogiri?
-Ciekawszym jest fakt, że Ivrel zaufała ci na tyle, by dostarczyć ci takich informacji - zauważyła Touka.
-Wilczy zwyczajnie nie wierzyła, że ta wariatka naprawdę tam pójdzie - zaśmiał się Tsukiyama. - Wysadziła podobno pół budynku i ukradła innocence.
-Tehe! - mruknęłam, pokazując gest zwycięstwa. - Przecież od początku mówiłam jej, że chcę tam iść.
-Znając ten niebieski łeb, już dawno by tu wparowała, ale skoro jej nie ma, muszą mieć tam naprawdę niezły chaos po twoim wybryku.
-Cóż... O to mi właściwie chodziło - przyznałam.
-Już ostatnio mówiłaś, że działasz także poza rozkazami. O to chodziło?
-Tak. Oficjalne rozkazy obejmują jedynie współpracę z Czarnym Zakonem i zbieranie innocence, ale nawet wtedy nie mogę tego zrobić tak jak chcę. Odgórne zlecenia bardzo ograniczają moje pole działania. Dlatego cześć akcji wykonuję w tajemnicy, inaczej nic nigdy nie zdziałam.
-I dlatego udałaś się na samobójczą misję? - usłyszałam znajomy głos. - Znalazłem cię, Setsuko.
-Shigeru? Jak...?
-Nie pozwolę ci zniknąć po raz kolejny - mruknął. - Dlaczego mi nic nie powiedziałaś o tej wyprawie. Miałaś tylko wybyć na 2 dni, a dziś mija już tydzień od twojego zniknięcia.
-Cóż... Sprawy potoczyły się dość niespodziewanie - wyjaśniłam. - To była dobra okazja, by dokopać Hotarubi.
-Wracamy do domu.
-Co?
-Wszyscy na ciebie czekają - oznajmił Shigeru i chwyciwszy mnie za ramię, wyciągnął z budynku. - Tak w ogóle... Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
-Ja nie mam dziś urodzin, tylko...
-Masz. Dziś jest 4 lipca. Dzień twoich urodzin - wyjaśnił Shigeru. - Nawet tego nie pamiętasz? Trzymaj - dodał, wręczając mi ślicznie opakowane pudełko. - Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, siostra.
-Dziękuję - odparłam, akceptując podarunek. - Dziękuję, Shigeru...
***
Rozdział sponsorowany przez firmę wycieczkową: zobacz ten świat. Nie, żartuję. Tak na serio to inspiracją do rozdziału był obejrzany jakiś thriller i wycieczka do Zoo w Gdańsku, gdzie mieli duuuzioooo krokodyluf. ;P Zaś wątek o piranii inspirowany ostatnim wyjazdem do Gdyni do oceanarium z moją ochroną, bo miałam w tym rozdziale takie luki jak nie wiedziałam co napisać. >.<
Nie ma to jak proste rozwiązania. Wbić do obozu wroga, narobić bałaganu i zwiać z innocence. Cała Setsuko. A Ichimaru to się nawet nie kłopotał, żeby ją zatrzymać, bo po co? Już sobie wyobrażam, co działo się w Zakonie, kiedy nie wróciła. Po prostu panika. Te zwierzaki dość nietypowo tam wyglądały, ale kto tam wie, co tym ghoulom w głowach siedzi?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Laurie