Wszystkiemu towarzyszyła muzyka

Followers

Rumors

I w ten oto sposób zakończyła się historia Behind Last Crossroad. Niemniej, zapraszam na moje pozostałe blogi, które można znaleźć w zakładce Other Dimensions. A najprawdopodobniej w kwietniu odbędzie się premiera drugiej części BLC pod tytułem Daughter of fiery flowers :D


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!

Ranking popularności bohaterów BLC

czwartek, 19 listopada 2015

47 ~ Fake daughter.

 Huehuehue. Tym razem terminowo, nie przed czasem. A macie. Tak dla zaskoczenia. A właśnie. Mam info. To już pewne - zakładam trzeciego bloga. Mam nadzieję, że nie macie jeszcze dość mojej pisaniny. Ot, fanfiction będzie. Poniekąd, bardzo, bardzo delikatnie, ale powiązane z behindem. Ale tylko ociupinkę. Bo mi się zapragnęło, ktoś, nie powiem kto, bo pewnie i tak wszyscy wiedzą, już sobie złożył zamówienie na swojego biasa, więc odmówić nie mogę. Będą shinigamy, ale i nie tylko. Już niedługo! na nazwę.

A jutro natomiast pamiętajcie, że pojawi się 4 rozdział na Legendzie Nigmet! :* Enjoycie!

***

Od samego rana trwały przygotowania do spotkania biznesowego. Sprawdzane były wszystkie zakamarki, tak gdyby komuś przyszło do głowy popsuć transakcję. Obstawiane były strategiczne punkty, a w ogromnej kuchni buszował zatrudniony na ten dzień kucharz wraz z ekipą. Na co dzień posiłki Sternausa przygotowywał David. Czyli miałam rację - był lokajem. Wszystko musiało być na tip top. I w tym wszystkim byłam jeszcze ja, ubrana w czerwoną sukienkę, z kokardą we włosach, pomagałam w przygotowaniach. Dobrze, że mogłam się chociaż ubrać jak chciałam, tak długo, jak nie na czarno. 
Od dłuższego czasu krążyłam pomiędzy jadalnią, a gabinetem szefa. Może trochę się stresowałam... Miałam, do licha, udawać jego córkę. On sam był tym nie wzruszony. Wręcz... Wyglądał na zadowolonego. Postanowiłam się, więc przewietrzyć. Zdjęłam medalion i wdrapałam się na dach budynku i stamtąd wypatrywałam czegoś ciekawego. Lub chociaż gości. 
Słońce znów grzało niemiłosiernie, chociaż na dachu wiał przyjemny wiatr. Zazwyczaj, bo tego dnia nawet wiatr zdawał się parzyć. Nawet poduszkę sobie przyniosłam, by nie pobrudzić sukienki. Wyciągnęłam nogi i wystawiłam twarz do słońca. Zawsze mi mówili, że powinnam się trochę opalić. Zwłaszcza blada, w czarnych włosach, przypominałam nieco tą... taką z Ringu. Tylko, że jej włosy były dłuższe.
Wreszcie podjechał samochód, a właściwie limuzyna, więc nie trudno było zgadywać, że to oczekiwani goście. Zerwałam się z miejsca i w mgnieniu oka zjawiłam się w salonie, stając koło Sternausa. Oczywiście zapomniałam o medalionie i zdziwiłam się, że mnie nie widzi. Schowałam się gdzieś w kącie i założyłam medalion, po czym ponownie oznajmiłam o swoim przybyciu.
-Pięknie wyglądasz, Eriko - powiedział z radosnym uśmiechem.
-Dziękuję...
-Ekhem.
-Tato... - dodałam z trudem.
-Bardzo dobrze. Gotowa?
-Od dziecka - mruknęłam, na co Sternaus zaśmiał się cicho. - Oni przyjechali limuzyną... To w ogóle ludzie?
-A kto?
-Potworyyyyy - wyszeptałam ze śmiertelnie poważną miną.
-Jestem pewien, że nie są aż tacy straszni. A teraz chodź. Przywitamy gości.
Zabawne, bo tamtego dnia naprawdę czułam się, jakbym miała ojca. Właściwie, jak by na to nie patrzeć, to był już mój trzeci, jak nie czwarty w życiu ojciec. No, bo przecież najpierw był ten prawdziwy, biologiczny, którego nie pamiętam, lecz jego istnieniu nie można zaprzeczyć. Potem był Kapitan Ichimaru, bo był mi zawsze jak ojciec. Może nawet powinnam doliczyć Uraharę, ale on wraz z Yoruichi byli raczej jak starsze rodzeństwo. No i potem jeszcze generał Tiedol, kolejny ojciec, a teraz Sternaus, nawet jeśli na jeden dzień. Tylko ich córka była jakaś, taka... Wybrakowana, nijaka, całkowicie bez wyrazu. Potrzebowałam narodzić się na nowo.
Ruszyliśmy na przeciw gościom, prowadzonym do nas przez Davida. Był to starszy jegomość w garniturze, bardzo wysoki i postawny, a jego wiek zdradzały jedynie mocno siwe włosy. Jego córka zaś była na oko w moim wieku. Ubrana była dość swobodnie, jak na to, czego się spodziewałam. Uśmiechnęłam się do niej, a ona odwzajemniła gest.
-Witam serdecznie panie Nickolson, panno Nickolson. Poznajcie proszę moją córkę, Erikę - powiedział Sternaus, wskazując na mnie, podczas gdy ja siląc się na uśmiech, walczyłam z nawykiem kłaniania się gościom
-Miło poznać - powiedział mężczyzna i uścisnął moją dłoń. - Sebastian Nickolson.
-Mnie również.
-Amy - córka poszła w jego ślady.
-Tato... Nie każmy gościom stać na korytarzu - zaproponowałam, pragnąc czym prędzej zakończyć formalności.
-Absolutna racja, Eriko. Zapraszam, zapraszam.
Udaliśmy się do jadalni, gdzie zaserwowano nam lekkie, białe wino musujące. Na obiad dostaliśmy wiele wykwintnych i niezbyt znanych mi potraw, a sam posiłek przebiegał w milczeniu. Wiem, że podczas posiłku się nie rozmawia, przynajmniej tak nakazują niby dobre maniery, a niezręczną ciszę pragną przerwać jedynie ci, którzy czują się niepewnie. Może to i prawa. Ale z doświadczenia wiem, że milczenie nie sprzyja interesom. Sternausowi nie wypadało się jeszcze odezwać, ale mi tak, może właśnie po to miałam być obecna.
-Jak minęła państwu podróż? - spytałam, jak by nigdy nic. - Mam nadzieję, że nie była męcząca.
-Dziękuję. Podróż minęła bezproblemowo. Transport zapewniony przez pani ojca był bardzo komfortowy. Prawda Amy?
-Tak, prawda.
-To bardzo dobrze. Cieszy mnie, że ojciec należycie dba o gości - zaśmiałam się wesoło. - Jak by to było gdyby zostawił ich samych sobie.
-Erika - skarcił mnie Sternaus, ale ja tylko wyszczerzyłam zęby, uśmiechając się zadziornie.
-Ależ panie Sternaus... Pańska córka ma absolutną rację - zaśmiał się Nickolson. - Jej śmiech jest naprawdę zaraźliwy, a miłe usposobienie nieco ożywiło atmosferę. Wiem, że w wielu domach spożywa się posiłek w milczeniu, ale nigdy nie pogardziłbym dobrą konwersacją.
-Haha. Rozumiem. My też zazwyczaj nie przestrzegamy takich rzeczy. Obiad to świetna okazja do rozmowy.
-Właśnie. Dlatego, szczerze mówiąc, nie przepadam za cichymi posiłkami.
-No i wszystko jasne - stwierdziłam radośnie.
-Naprawdę dużo się pani uśmiecha, pani Eriko, a uśmiech ma pani niesamowity.
-Ja się nie uśmiecham, ja się szczerzę - skwitowałam bezmyślnie. - Ale cóż... Dziękuję - dodałam nieco speszona.
-Jest pani naprawdę wesołą osobą - stwierdziła Amy.
-Wystarczy Erika - mruknęłam. - Jesteśmy przecież w tym samym wieku. Żadna ze mnie pani.
-Jeśli dobrze pamiętam, Eriko, masz 22 lata, tak? - zagaił Nickolson.
-Dokładnie.
-Amy ma dopiero 16.
-Naprawdę?- zdziwiłam się. - Zachowuje się bardzo dojrzale jak na swój wiek, w takim razie.
-Dużo czyta - wyjaśnił ojciec dziewczyny. - Jest naprawdę bystra.
-Tato - skarciła go.
-W takim razie, Eriko, może pokażesz panience Amy naszą bibliotekę po obiedzie? Też dużo czytasz, więc na pewno znajdziecie wspólny temat do rozmowy - zasugerował Sternaus.
Spojrzałam na niego dyskretnie. Nie powinnam go opuszczać nawet na chwilę, ale uśmiechnął się, pokrzepiająco. Dał mi w ten sposób do zrozumienia, że wszystko będzie dobrze, więc skinęłam głową.
-Tak - powiedziałam. - Z ogromną chęcią.
-Wspaniale, wygląda na to, że nasze córki się dogadają.
-Dlaczego by nie?
-Właśnie. Dlaczego by nie? - zaśmiał się Nickolson. - A czym się zajmujesz, Eriko?
-Czym? - powtórzyłam. - Cóż...
-Pytam, gdyż zauważyłem u ciebie kolczyki z emblematem Czarnego Zakonu. Jako jeden ze sponsorów byłem tam kilka razy i nigdy cię nie widziałem.
-Cóż... Pojawiłam się tam stosunkowo niedawno.
-W sekcji naukowej czy...?
-Zaledwie jako pomoc - odparłam spokojnie. - Nie posiadam kompetencji odpowiednich do działu naukowego, ani też innocence. Mówiąc prościej nie wiele ze mnie pożytku.
-Więc czym się zajmujesz?
-Można pokusić się o stwierdzenie, że współpracą międzygatunkową... - mruknęłam. - Ściślej rzecz ujmując, pracuję nad projektem współpracy między Czarnym Zakonem, ghoulami oraz jeszcze jedną organizacją sprzeciwiającą się Milenijnemu.
-Oh! Słyszałem o tym od Koumiego.
Nigdy bym nie uwierzyła, gdyby ktoś powiedział mi to wcześniej, że wykorzystam prawdę zamiast kłamstwa w takiej sytuacji.
-Cóż... Projekt nie jest tajemnicą, niemniej jednak proszę o dochowanie tajemnicy, iż mam z tym coś wspólnego.
-Oczywiście. Jestem świadom tego, jak niebezpieczny jest Milenijny Earl. Szczerze mówiąc, gdy matka Amy, a moja żona, Rosalie, zmarła, spotkałem go. Przed popełnieniem tak strasznego grzechu jakim było zmienienie mojej ukochanej w akumę uratował mnie młody egzorcysta imieniem Shigeru.
Drgnęłam na dźwięk znajomego imienia, co nie uszło uwadze Sternausa. Spojrzał na mnie, nie ukrywając zaciekawienia, a ja wzruszyłam ramionami.
-Kto by pomyślał - zaśmiał się Nickolson. - Zapewne znasz Shigeru.
-Owszem - odparłam zgodnie z prawdą.
Czy go znałam? "A uwierzyłbyś, że to mój rodzony brat" cisnęło mi się na język, ale w porę się w niego ugryzłam.
-Świat jest mały. Naprawdę mały.
-To prawda. Nie przypuszczałam, że tata będzie prowadził interesy z jednym ze sponsorów Czarnego Zakonu.
Po obiedzie zabrałam Amy do gabinetu Sternausa, a potem do biblioteki. Tam rozmawiałyśmy o książkach, które naszym zdaniem warte były uwagi. I omawiałyśmy te, które obie przeczytałyśmy.
-A najbardziej podobał mi się opis walki - oznajmiła. - Miałam wrażenie, że tam jestem i widzę wszystko na własne oczy.
-Osobiście uważam, że opis walki był lekko mówiąc powierzchowny. Nie zawierał w ogóle opisu uczuć i przeżyć bohaterów. Nie wspominając o tym, że walcz... Obserwowałam treningi w Zakonie i opis w ogóle nie jest realny. Oni się tam po prostu nawalają w tej książce. Stanowczo wolałam moment, gdy bohaterka stała na pomoście i płakała, żałując swoich słów i kłamstw. Wtedy po kłótni z ukochanym, a on zorientował się, że kłamała dla jego dobra i wrócił do niej.
-To prawda. Można było niemal poczuć jej ból.
-No właśnie. Płakałam wtedy jak bóbr - przyznałam i to również było zgodne z prawdą.
-Ja też - odparła Amy. - Wiesz co... - zaczęła niespodziewanie. - Myślałam, że będę się tu nudzić, a jednak świetnie się bawię i to dzięki tobie. Nadajemy na tych samych falach. Ale bardzo cię podziwiam, jesteś ciekawą osobą, jest w tobie coś specyficznego. Nie wspominając o tym, że pracujesz dla Zakonu. To niesamowite.
-Czy ja wiem...
-Dobrze wiem, że bierzesz udział w walkach - oznajmiła jeszcze bardziej niespodziewanie, a ja zmarszczyłam brwi. - Mojego ojca mogłaś oszukać, ale nie mnie. Pewnie chciałaś to ukryć, żeby nie martwić swojego ojca. Nie bój się, nie puszczę pary z ust.
-Cóż... Przyłapałaś mnie - zaśmiałam się.
-Jakiej używasz broni?
-Katany.
-To tak jak Shigeru.
-Tak... Tak jak Shigeru...
-Niesamowite.
-Chyba bardzo interesujesz się Czarnym Zakonem, co? - spytałam.
-Bardzo. Od śmierci mojej mamy marzę o byciu egzorcystką, ale jak dotąd innocence mnie nie wybrało. Zaś ojciec się wścieka, gdy tylko mu o tym wspominam, wiec w końcu przestałam.
-Bo to niebezpieczne. Martwi się.
-Ale i tak nie należę do wybranych, więc to bez znaczenia. Pewnie zostanę sponsorką, jak ojciec, gdy już odziedziczę majątek.
-Pamiętaj, każda pomoc jest nieoceniona. Nawet jeśli nie bierzesz czynnego udziału w walce. Czasem nawet nie warto. Nie warto też rozgłaszać faktu, że chcesz walczyć przeciw Milenijnemu. Wrogowie mogą być bliżej niż sądzisz, mogą czaić się za każdym rogiem. Noah to nie ludzie tylko potwory...
Przechadzałam się właśnie po posiadłości, żeby rozprostować kości. Robiłam tak kilka razy dziennie, by upewnić się, że wszystko funkcjonuje jak należy. Przy okazji rozmyślałam o różnych rzeczach i odpoczywałam od ciekawskich spojrzeń Sternausa. Straszliwie mi się przyglądał, gdy siedziałam z nim w gabinecie, czytając kolejną poleconą przez niego książkę. Nie, żeby mi to jakoś przeszkadzało, ale czasem czułam się odrobinę nieswojo, wiedząc, że patrzy. Może dlatego, że nie rozumiałam jego intencji.
Spacerując tak, spotkałam Jake'a. Obrzucił mnie lodowatym spojrzeniem, aż mnie zmroziło.
-Co? - spytałam.
-Nic.
-Uważaj, bo uwierzę - skwitowałam, prychnąwszy kpiąco.
-Powinnaś cały czas siedzieć z panem Sternausem - powiedział wreszcie Jake.
-I jeszcze może z nim spać?
-Nie, ale...
-Jeśli dom będzie bezpiecznym miejscem, to panu Sternausowi też nic nie będzie zagrażać - oznajmiłam.
-To nie jest takie pewne - stwierdził z powagą Jake. - Poza tym, ochroną domu zajmujemy się my. Nie potrzebujemy twojej pomocy.
-Ah. O to ci chodzi. Wiedziałam, że zraniona męska duma to wrzód na dupie...
-Co powiedziałaś? - warknął.
-Że wciąż boli cię fakt, iż pokonałam was podczas testu - stwierdziłam z satysfakcją.
Byłam gotowa zrobić to raz jeszcze, by pokazać mu, gdzie jego miejsce.
-Miałaś po prostu szczęście.
-Szczęście? Mogę ci je pokazać tu i teraz. Chyba, że się boisz?
-Nie boję się - powiedział i chwycił mnie za kołnierz, unosząc lekko.
-A tu co się dzieje! - krzyknął Matt, rozdzielając nas.
-Twórcza dyskusja - odparłam spokojnie. - Niektórzy po prostu nie potrafią pogodzić się z prawdą.
-Zaraz cię! - warknął Jake.
-Spokój - zagrzmiał Matt, trzymając Jake'a za ramię. - Jake, wracaj do pracy, jasne?
-Dobra.
-A ty go nie prowokuj, Erika - skarcił mnie.
-Ja nic nie zrobiłam - odpowiedziałam. - Nie pozwolę się obrażać.
-Naszym priorytetem jest chronić posiadłości i pana Sternausa, a nie walka między sobą.
-Wiem.
Matt odczekał, aż Jake będzie już odpowiednio daleko i odezwał się ponownie:
-Jake ma trudny charakter, ale to dobry chłopak. Wiele przeszedł, pan Sternaus bardzo mu pomógł, dlatego tak się stara. Pan Sternaus jest dla niego jak ojciec i może dlatego tak bardzo boli go fakt, że to nie został jego prywatnym Secret Service. 
-On chciał... tą robotę?
-Tak. Bardzo mu na tym zależało, ale Sternaus stanowczo odmówił. Tym bardziej ciężko mu zrozumieć, dlaczego wybrał do tej roboty kobietę.
-A to kobiety są niby gorsze? - spytałam, marszcząc brwi.
-Nie! Skąd, nie to miałem na myśli - tłumaczył się Matt.
-Spokojnie - zaśmiałam się. - Nie jestem zła, ani nic.
-To dobrze. Nie chciałem cię nijak urazić.
-Bez obaw. Musiałbyś się o wiele bardziej postarać, żeby mi ubliżyć - oznajmiłam z uśmiechem. - Jestem pod wrażeniem, jak wszyscy dbają tu o siebie nawzajem. Chociaż nie... Znam wielu takich ludzi jak wy... - stwierdziłam, wspominając czas spędzony w Czarnym Zakonie. - Chyba można wieść naprawdę szczęśliwe życie, gdy ma się wokół siebie takich ludzi. - Matt spojrzał na mnie zaskoczony, więc uśmiechnęłam się. - Postaram się nie denerwować Jake'a - rzuciłam na odchodne i wróciłam do gabinetu Sternausa.
Kolejny spokojny dzień. Nie wiedziałam nawet który. Już dawno straciłam rachubę. Ile już czasu spędziłam, żyjąc jako Erika? Naprawdę nie miałam pojęcia. Siedziałam skulona na kanapie, a w dłoni trzymałam entą z kolei książkę. Ostatnimi czasy naprawdę dużo czytałam. Co tylko wpadło mi w ręce ze sporej kolekcji mojego pracodawcy. Sternaus jak zawsze siedział przy biurku, przeglądając rozmaite dokumenty. Przyglądałam mu się dłuższą chwilę. Nigdy właściwie nie dowiedziałam się, czym się zajmuje. Gdy spojrzał w moją stronę, odwróciłam wzrok w stronę okna. Była naprawdę piękna, typowo letnia pogoda. Upał. Z nieba lał się żar. W takie dni klimatyzacja była prawdziwym zbawieniem.
-Coś się stało?
-Nic, czemu pan pyta?
-Wydawało mi się, że chcesz o coś spytać - stwierdził Sternaus.
-Nie... Właściwie tak - przyznałam, a on zaśmiał się cicho. - Czym się pan zajmuje?
-Jestem inwestorem. Inwestuję pieniądze w przeróżne projekty, które moim zdaniem mogą przynieść spore zyski, w postaci pieniędzy, ale nie zawsze.
-Rozumiem. Inwestycje... - mruknęłam. - Inwestycje...
-Chciałabyś... Spróbować?
-Ja? Niby w jaki sposób?
-Pamiętasz spotkanie biznesowe, które się tutaj odbyło? - spytał Sternaus.
-Z Nickolsonem? Pamiętam.
-Odkąd zacząłem współpracować z Nickolsonem, dostaję wiele propozycji projektów. Oczywiście nawet ja nie mam takich zasobów finansowych, żeby zainwestować we wszystkie. Ostatnio ulokowałem już gdzieś sporą sumę pieniędzy. I dopóki coś się nie ruszy, mogę wybrać maks 2 projekty, które chciałbym dofinansować. Pomożesz mi wybrać takie, które są tego warte?
-Nie znam się na tym - powiedziałam zgodnie z prawdą.
-To nie jest trudne. Osobiście widzę tu kilka wartościowych. Pokażę ci dokumenty, kilku najlepszych, więc niezależnie co wybierzesz i tak przyniosą one zyski. Im lepsze będą, tym większe. Co ty na to?
-No nie wiem... Nie jestem przekonana.
-Czego tak właściwie się boisz?
-Wielu rzeczy - mruknęłam. - Eh... To znaczy...
-Dlaczego?
-Dlaczego? - zdziwiłam się. - Dlatego, że...
-Czym dla ciebie jest strach?
-Przeszkodą... Potworem.
-Każdego potwora można pokonać - zaśmiał się Sternaus. - A większość z nich, gdy poznamy je bliżej, okazują się być nieszkodliwymi zwierzątkami, które łatwo oswoić.
-Oswoić strach?
-My, ludzie, boimy się tego, co nam obce. Dlatego tak często obawiamy się tego, co przyniesie nam każdy kolejny dzień. Nikt z nas nie umie przepowiadać przyszłości. Boimy się tego, że coś może pójść nie po naszej myśli, bo nie lubimy tracić kontroli - wyjaśnił. - Ale często boimy się także tego, co może nam się udać. Nie jesteśmy przygotowani na sukces, czy powodzenie w jakiejś kwestii. Boimy się także cierpienia, dlatego uciekamy od tego, co może nas zranić. Boimy się tego, co może nadejść, ale gdy już nadchodzi, często okazuje się, że baliśmy się zupełnie niepotrzebnie, nie sądzisz? Boimy się wielu rzeczy... Także samotności. Odsuwamy od siebie innych ludzi, w obawie, że kiedyś nas zostawią, skazujemy tym samym siebie na samotność już teraz. Samotność nawet wśród bliskich ludzi.
-Tak, jak zrobił pan w przypadku Jake'a? - rzuciłam bez namysłu. Sternaus spojrzał na mnie jakby z przerażeniem i przez chwilę wydawało mi się nawet, że zbladł. - Przepraszam, to nie moja sprawa - powiedziałam pospiesznie, ale on pokiwał przecząco głową. - Słyszałam od Matta, że traktował pan Jake'a jak własnego syna. I kiedy on ubiegał się o bycie pańskim osobistym ochroniarzem, nie zgodził się pan i wybrał mnie. Od początku wydawało mi się to podejrzane, że przy tak licznej ekipie, wziął pan kogoś z zewnątrz, niezależnie od kwalifikacji. Czy ma to coś wspólnego z tym, co pan właśnie powiedział?
-Wiesz, że to pierwszy raz, gdy spytałaś mnie o coś niezwiązanego z pracą?
-Przepraszam.
-Nie przepraszaj. Cieszy mnie to, bo wygląda na to, że czujesz się tu nieco swobodniej. Wiesz, że gdy przyszłaś tu po raz pierwszy, byłaś bardzo zamknięta w sobie i wyprana z emocji? Podejrzewam, że coś się stało, ale wolałem nie pytać.
-Proszę nie zmieniać tematu - mruknęłam z wyrzutem.
-Nie udało się - zaśmiał się Sternaus. - To nie dobrze.
-Więc?
-Nie, odmówiłem jego prośbie nie dlatego, że boję się samotności, lecz dlatego, że faktycznie traktuję go jak syna. Bycie moim ochroniarzem to naprawdę niezbyt bezpieczna praca. I tak jest narażony, chroniąc posiadłości, ale tam zawsze może liczyć na kolegów. Wiem, że gdyby chronił bezpośrednio mnie, gotowy byłby oddać za mnie życie. Ale życie młodego człowieka, w dodatku bardzo mi bliskiego, jest więcej warte, niż życie starego piernika. Co nie zmienia faktu, że nie mogę jeszcze umrzeć. Wciąż mam coś do zrobienia, dlatego cię zatrudniłem.
-To dlaczego nie powie mu pan prawdy?
-Bo...
-Bo nie zrozumie?
-Bo nie będzie chciał przystać na taki układ.
-Mimo to, może jednak warto z nim porozmawiać? - spytałam i przygryzłam wargę. - Chociaż ja... chyba nie mam prawa tego mówić.
-Teraz ty powiedz, przed czym uciekłaś - poprosił Sternaus. - Ja coś powiedziałem, teraz twoja kolej, Eriko. To chyba uczciwy układ, nie sądzisz?
-Uciekłam przed problemami. Przed sobą. W pewnym momencie poczułam się, jakby cały świat walił mi się na głowę i nie wytrzymałam tego ciężaru - oznajmiłam. - W rzeczywistości to były tylko kolejne zmiany, chociaż szły nie w tym kierunku, co bym chciała. Wiem, że zmiany nie są złe, jakie by nie były, zawsze wnoszą coś dobrego do naszego życia. Tylko, że ja nie byłam gotowa na zmiany. Nie na tak drastyczne zmiany - stwierdziłam. - Dlatego wolałam uciec. Zostawiłam wszystko i wszystkich i znalazłam pracę daleko od domu.
Nagle usłyszałam huk i zerwałam się na równe nogi. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam dym w ogrodzie. Pracownicy Secret Service dosłownie wylali się z posiadłości wraz z całym arsenałem broni. Z dymu wyłonili się ludzie. Przez chwilę przyszło mi do głowy, że to akumy, ale to byli zwykli ludzie. Kilku z nich miało broń palną oraz coś co wyglądało mi na koktajl Mołotowa. Cudnie. Wszystko czego mi trzeba to banda chuliganów, psujących ten piękny dzień. Nieśli sztandary z napisem "śmierć zdrajcy, śmierć Sternausowi!" On też podszedł do okna, z przerażeniem obserwując całe zajście.
-Spokojnie, nie zbliżą się już bardziej. Jest pan bezpieczny - zapewniłam.
-Nie... Nie w tym rzecz.
-Więc o co chodzi?
-Nie pozwól im... Nie pozwól im nikogo zabić.
-Napastnikom?
-Naszym. Nie pozwól im rozpocząć ognia - poprosił Sternaus.
-O czym pan mówi? Mają pozwolić tamtym robić co im się podoba?
-Nic nie może się stać tym ludziom.
-Nikt ich nie zabije, ale taki atak niesie za sobą jakieś skutki. Wiedzieli na co się piszą.
-Nie pozwól ich skrzywdzić - protestował dalej. - Oni... mają rację. Nic nie może im się stać.
Westchnęłam cicho. Nie rozumiałam tego, ale byłam świadoma, że kryje się za tym jakaś dłuższa historia.
-Tak jest - powiedziałam. - Proszę tu zaczekać.
W pierwszej chwili chciałam wyjść oknem, ale nie mogłam przyciągać uwagi. Dlatego pognałam na dach i stamtąd rozeznałam się w sytuacji. Moim zadaniem było zadbać o bezpieczeństwo napastników... Dziwna sprawa. Bo, że SS miało wyjść bez szwanku rozumiało się samo przez się.  Westchnęłam ciężko.
-Ani kroku dalej! - ryknęłam w stronę zgromadzonych. Oh, dawno tak krzyczałam. Płuca już nie te, ale struny głosowe wciąż w formie, chociaż mogłoby się zdawać, że już dawno wyniszczył je alkohol. Wszyscy spojrzeli w moją stronę. - Macie się wycofać! - rozkazałam. - Życie wam, kurwa, nie miłe?!
Secret Service wybuchło śmiechem, a ja przez chwilę miałam ochotę sama im dokopać. Powstrzymałam się jednak, mając nadzieję, że wrogowie się wycofają. Kilku z nich było już nawet gotowych posłuchać mojego apelu, ale ktoś w tłumie krzyknął "śmierć Sternausowi" i w stronę domu poszybował kolejny wybuchowy koktajl.
-Tak się bawić nie będziemy - syknęłam, zeskakując z dachu. Wyciągnęłam katanę i w locie przecięłam butelkę na pół, szepcząc - Pochłoń, Moeru Yona.
W ten sposób powstrzymałam wybuch. Ale było już za późno. Ktoś z naszych szeregów nie wytrzymał tej zniewagi i wystrzelił nabój. Widziałam to jak w zwolnionym tempie. Pocisk poszybował w stronę głowy jednego z mężczyzn. Od zderzenia z czaszką, a raczej przedziurawienia jej na wylot, dzieliły ją zaledwie nanosekundy. I właśnie w takich chwilach cieszyłam się z bycia shinigami. Używając shuppo, udało mi się w ostatniej chwili dotrzeć na miejsce i odbić nabój. Istny Matrix.
-Nie strzelać! - krzyknęłam, zanim w kierunku ludzi poszybowała cała salwa. - Sternaus zabronił atakować! - zagrzmiałam. - Osobiście złoję skórę każdemu, kto zaatakuje tych ludzi.
-To jak do cholery mamy bronić posiadłości?! - wrzasnął Jake, łamiąc szyk.
Widziałam to w jego oczach. Nie zamierzał mnie słuchać, ani nawet Sternausa. Chciał go chronić za wszelką cenę. Wycelował bronią i to w moją stronę. Był gotowy strzelić. Do mnie. Niech strzela, niech próbuję. Byłam gotowa odbić każdą kulę. W końcu byłam bogiem śmierci. Jednak nie mogłam pozwolić, by ktoś z tłumu oberwał rykoszetem, czy też zaatakował sam, czując zagrożenie. Nie wiedzieli przecież do czego jestem zdolna.
-Droga wiązania numer 4 - wyszeptałam, skutecznie unieruchamiając Jake'a.
Ludzie widząc we mnie sprzymierzeńca, rzucili się do ataku, ale doprawdy nie mieli szans przeciwko demonicznej magii i związani niewidzialnymi linami, padali jak muchy. Jeden zdążył przemknąć za moimi plecami i rzucił się na najłatwiejszy lup, czyli leżącego na ziemi Jake'a. Tęgi jegomość sunął z większą prędkością, niż cokolwiek mogło na to wskazywać. Ale znów. Nie takie numery przeciwko shinigami. Stanęłam tuż przed nim i podkosiłam go nogą, pozbawiając równowagi. Runął na ziemię, lecz nie zamierzał się poddać. Wyciągnął pistolet, chociaż nie miałam pojęcia, gdzie go schował. Prawdopodobnie też wolałam nie wiedzieć. Chwyciłam go za ramię, wykręcając tak, że strzelił w górę. Za chamską próbę postrzelenia mojego współpracownika, oberwał po ludzku w szkaradny pysk.
-I tu leż - warknęłam. - Trzeba się było nie rzucać - dodałam.
-Co zrobiłaś? - wysyczał Jake, zbierając się z ziemi, gdy demoniczna magia przestała działać.
-Drobna sztuczka. Nie ma za co - mruknęłam, szczerząc zęby w firmowym uśmiechu.
-Do roboty! - krzyknął Matt. - Wyprowadźcie tych ludzi, ty też Jake, no już! David, dzwoń po gliny, niech zrobią z nimi porządek. A ty Erika wracaj na swoje stanowisko.
-Tak jest - odparłam radośnie.
-I dzięki - dodał cicho Matt, a ja zaśmiałam się w odpowiedzi.

3 komentarze:

  1. ale to jest zamowienie zbiorowe ;D chce w pakiecie wszystkie lisy :D Bo lisy to od zawsze były podwykonawcy wilczów... no. takze, nalezy mi sie z urzedu, no.

    WAR OF CHANGE. no i sie podniecilam, znowu.

    ok, wracam grzecznie do czytania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czo sie wyrabia, ja pierdole ;D Nie no ERIKA bardzo mi sie podoba ;D Ta nowa tozsamosc, nie bylam do niej przekonana ale łapie, łapie i jest frajda z czytania, a Setsu widze tez ma frrajde, wiec to dobrze ;)
    Gdzies mi 'n' brakłow w shunppo, ale powiem Ci, nie skupiałam sie na ortograficznych sprawach, bo chociaz zaczeło sie niby spokojnie, spotkanie biznesowe, a jednak cały czas czułam napiecie! Jak Nicolson zaczal wypytywac o Zakon! I jak to sprytnie Setsu rozegrała, ze faktycznie mowiac całkiem prrawdziwie, wybrnela znakomicie ;D I w tym wszytskim, w tym calym jednak przebraniu, pozostaje sobą, kocham <3
    I Jake! Rozwala mnie jej relacja z nim ;P Męska duma i wrzod na dupie ;D I te "Co?" po tym zimnym spojrzeniu, nie wiem, ale to mi zajebiscie pasuje, fest widze, fest.
    I moj faworyt:
    " -Twórcza dyskusja - odparłam spokojnie. - Niektórzy po prostu nie potrafią pogodzić się z prawdą." :D Twórcza dyskusja! :D
    Jednak, mimo wszystko, przez ten wrzod na dupie, mysle ze Jake jej nie wybaczy tej drogi wiazania, obawiam sie czy nie bedze z tego klopotow. meska duma, wlasnie, trafilas w sedno.

    chcialabym cos skrytykowac, bo kurwa slodze ostatnio jakbym byla cukierniczka,no ale kurwa do czego mam sie na sile przyczepic? tch. no nie da rady, no przykro mi! musisz znow przeklknac ta slodka pigułeczke i trudno. dasz rade, wierze w Cb.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No oczywiscie ze Erika też ma pazur, samo imię już ma taki wydzwięk mi się wydaje, jak mogłaś wątpić. I Jake. Tak jeszcze trochę mysle czy czegos tam nie dorzucic, zobaczymy.
      A przy wizycie Nickolsona wgl nie było tego w planach tego o zakonie, ale samo wyszlo, jak zawsze.

      Usuń