Wszystkiemu towarzyszyła muzyka

Followers

Rumors

I w ten oto sposób zakończyła się historia Behind Last Crossroad. Niemniej, zapraszam na moje pozostałe blogi, które można znaleźć w zakładce Other Dimensions. A najprawdopodobniej w kwietniu odbędzie się premiera drugiej części BLC pod tytułem Daughter of fiery flowers :D


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!

Ranking popularności bohaterów BLC

niedziela, 6 grudnia 2015

50 ~ New workplace.

 Ok, to żeby nie było, macie mikołajkowy gratisowy rozdział - nie wyklucza on planowego z 7 grudnia, żeby była jasność. Miałam swego czasu blokadę, ale jakoś ruszyłam dalej i juz mam akcje do 66 rozpisaną z 2 rozdziałową luką co prawda, ale da sie zyc. Enjoycie!

***

Zdziwił mnie fakt, że Road uczy się na co dzień w normalnej szkole. Ba! Podstawówce. Dokładniej 6 klasa. A mimo to potrafiła... Potrafiła zabić tysiące ludzi. Do licha, gdybym sama nie walczyła, z nią jako Noah, w życiu nie uwierzyłabym, że to dziecko... Może być takim potworem. A jednak, a jednak... To się działo naprawdę. W dodatku moim obowiązkiem było ją z tej szkoły odbierać. Chociaż z początku miałam pracować na zmiany w posiadłości, skończyłam jako niańka.
-Kochasz kogoś? - spytała nagle, gdy jak co dzień jechałyśmy limuzyną z szoferem do domu.
-Tak...
-A on ciebie?
-On mnie nie - odparłam spokojnie. - On kocha kogoś innego.
-Bo widzisz... Ja też kogoś kocham - oznajmiła radośnie. - Ma na imię Allen... - Zmarszczyłam brwi, ale nic nie powiedziałam. - Jest egzorcystą z Czarnego Zakonu... To taki miły chłopak.
-I kochasz go?
-Tak.
-Bo jest miły?
-Między innymi.
-Dlaczego jeszcze?
-Nie wiem. Po prostu za to kim jest.
-Może to nie miłość, a zwykłe zauroczenie? - podsunęłam.
-Nie. To miłość.
-A on cię kocha?
-Jeszcze może nie tak jak ja jego, ale z czasem na pewno mnie zrozumie, a wtedy...
-Trzymam kciuki - powiedziałam, w duchu modląc się by Allenowi nigdy nie padło na mózg do tego stopnia.
Może to było na swój sposób podłe. Może ten mały potwór też umiał kochać? Może to nie zależało od niej, że jest tym czym jest. A jednak była moim wrogiem, a ja tylko udawałam, że jestem po jej stronie. I kto tak właściwie był potworem?
Westchnęłam cicho. Czułam się źle. Czułam się pusta w środku, rozdarta. Znowu. Tak samo czułam się po opuszczeniu Czarnego Zakonu, lecz ciepła atmosfera panująca w domu Sternausa i książki na jakiś czas załatały dziurę. Teraz, gdy zamieszkałam w posiadłości rodziny Kamelot, nie było już nic co mogłoby wypełnić pustkę. Ta zaś zdawała się pochłaniać coraz więcej mnie. Dlatego w nocy, w samotności, wypełniałam ją łzami. Bo wszystko było lepsze, niż pustka odbijająca się echem.
Właśnie jednej takiej nocy, gdy siedziałam w samotności w wyblakłym, różanym ogrodzie, skąpanym w świetle księżyca, poczułam czyjąś obecność. Nie byłam sama i wcale mi się to nie podobało. Bynajmniej. Nie ze względu spływającego po twarzy makijażu, a dlatego, iż tej obecności towarzyszyło dziwne, nieprzyjazne uczucie. Dziwny niepokój zagościł w moim sercu, gdy czułam na sobie czyjeś spojrzenie. Nie umiałam nawet stwierdzić, z której strony znajduje się nie proszony gość. Zdawało się, jakby wszędzie i nigdzie. Dosłownie zewsząd czułam na sobie czyjś wzrok, ale to było niemożliwe. Cóż za paskudne uczucie. Po moich plecach przeszły ciarki. Bez wątpienia, coś czaiło się w mroku nocy i nie miałam pojęcia co.
Mojej sytuacji nie polepszał fakt, że nie miałam przy sobie zmapakatou. Leżało schowane w bezpiecznym miejscu. Nie miałam innego wyjścia, jeśli nie chciałam się zdradzić.
Wciąż jeszcze mogłam użyć shuppo, gdyby przyszło mi uciekać. No i miałam jeszcze demoniczną magię, ale zaklęcia niższego poziomu były słabe, a te wyższego trudne do wykonania i czasochłonne. Mówiąc krócej, miałam kłopoty. Wstrząsnęły mną kolejne dreszcze, więc zmusiłam się do zmiany lokalizacji. Nie zdradzając swoich emocji, wstałam z ławki i wolnym krokiem ruszyłam w stronę posiadłości. Gdzieś za sobą usłyszałam szelest. Ktokolwiek tam był, podążał za mną. Udawałam jednak, że nic nie zauważyłam. Szczerze, jednak nie było to łatwe. Przyspieszone bicie serca, płytki, nierówny oddech i nadprogramowe, zupełnie niepotrzebne mikro ruchy, nad którymi nie byłam w stanie zapanować, zapewne mnie zdradzały. Co nie znaczyło, że działały na moją niekorzyść. Gdy byłam już nieopodal drzwi, przyspieszyłam kroku. Dopadłam do drzwi i zamknęłam je za sobą. Wtedy rzuciłam się do biegu, chciałam jak najszybciej zwiększyć dystans. Gdy uznałam, że jestem bezpieczna, zwolniłam i już normalnym tempem przemierzałam korytarz. Nagle drzwi przede mną otworzyły się. Stanęłam jak wryta, szykując się do obrony.
-Road? - powiedziałam zaskoczona. - Nie powinnaś już spać?
-Nie chcę jeszcze spać.
-To nie dobrze - stwierdziłam z powagą. - Twój ojciec jasno wyznaczył, o której godzinie masz iść spać, a jest już dobrze po północy.
-Poczytaj mi jakąś książkę - upierała się Road.
-Dobrze, ale za chwilę. Zgoda? Musze jeszcze coś sprawdzić i za chwilę do ciebie przyjdę.
Podejrzewałam, że w pokoju Road, byłam względnie bezpieczna. Ponieważ broniła tego, co ją interesowało, a wyraźnie zapałała do mnie sympatią, gdyż każdego dnia zmuszała mnie, bym się z nią bawiła i czytała jej bajki. Mogłam skryć się w jej pokoju, ale to nie na tym polegało. To byłoby zbyt łatwe. Zwłaszcza, iż znów czułam na sobie to spojrzenie. To coś mnie znalazło. W dodatku o wiele szybciej, niż myślałam.
-No dobrze. Ale przyjdziesz?
-Za chwilę przyjdę. Kładź się - powiedziałam i ruszyłam dalej.
Coraz wyraźniej słyszałam kroki, a jednak ilekroć spoglądałam za siebie, nikogo tam nie było. W końcu znalazłam się w ślepym zaułku, bez jakiejkolwiek drogi ucieczki. Przez chwilę jeszcze stałam, wpatrując się w ścianę. Wzięłam głęboki oddech i wyszczerzyłam zęby w szerokim uśmiechu. Dokładnie. Nie odczuwałam strachu, a ekscytację. Odwróciłam się gwałtownie plecami do ściany i zawołałam:
-Koniec zabawy! Wyłaź!
-Lubię ten twój uśmiech - usłyszałam głos Road. - Rzadko go pokazujesz, chociaż jest naprawdę ładny.
-Co ty tutaj robisz? - spytałam. - To nie ty za mną szłaś... Był ktoś jeszcze.
-To prawda. Gdy zobaczyłam, że bawisz się z Hex, też chciałam się przyłączyć.
-Hex?
-Nie wiedziałaś, Erika? - zdziwiła się Road. - Przecież Hex też tu mieszka.
-Nie widziałam nikogo poza twoimi rodzicami i wujkiem. No i ochroną.
-Ona jest bardzo nieśmiałą - wyszeptała dziewczynka. - Hex, nie bój się. Chodź do nas.
Zaległa cisza, lecz po dłuższej chwili dało się słyszeć kroki i z mroku wyłoniła się kobieta. Miała czarne, kręcone włosy i bardzo przypominała Tykiego, ale oczy miała zupełnie inne, fioletowe. Wyglądała zaiście, na bardzo skrępowaną. Pocierała o siebie drżące dłonie i unikała mojego spojrzenia. Parsknęłam śmiechem. To ona czaiła się tam w ciemnościach? Szybko się jednak uspokoiłam. Hex prawdopodobnie też należała do klanu Noah, widocznie stąd to nieprzyjemne uczucie.
-Erika, to Erie Kamelot, moja ciocia - wyjaśniła Road. - Ale wszyscy mówią na nią Hex. To z niemieckiego wiedźma.
-Cześć - mruknęłam, bacznie obserwując kobietę.
-No już Hex, przywitaj się.
-Cześć.
-Dlaczego czaiłaś się tam w ogrodzie? - spytałam, starając się nie zabrzmieć podejrzliwie.
-Bo... - Hex powoli podeszła bliżej i ujęła moje dłonie w swoje, niespodziewanie patrząc mi prosto w oczy. - Siedziałaś tam sama... Taka smutna... Każdej nocy... Ale nie miałam odwagi zagadać.
No świetnie. Jakaś szurnięta laska z klanu Noah najwyraźniej chciała się ze mną zaprzyjaźnić.
-I co z tego, jeśli płakałam?
-Pomyślałam wtedy, że mogłybyśmy się dogadać - odpowiedziała cicho.
A nie mówiłam?
Hex też roztaczała wokół siebie specyficzną aurę. Inną, niż reszta Noah, a przecież bez wątpienia do niech należała. Była spokojna, mówiła cicho, jakby brakowało jej śmiałości i bardzo możliwym było, że gdy przychodziło do walki była inna. Na pewno była inna. A jednak w jej oczach też widziałam smutek, widziałam coś, jakże bardzo znajomego. Miałam dziwne wrażenie, że dam radę się z nią dogadać. Albo chociaż... wciągnąć w swoje plany.
-Nie mówię nie - odparłam, uśmiechając się ciepło.
Siedziałam na podłodze, bawiąc się z Road. Tyki Mikk siedział nieopodal w fotelu i czytał książkę. Spojrzałam na niego ukradkiem, rozważając jak bardzo on i Hex są do siebie podobni, a zarazem tak bardzo się różnili. On nie smucił się prawie nigdy, ona prawie zawsze. Na każdym kroku. Płakała nawet nad zjedzonymi przez niego rybami... I zachodziłam w głowę, jak to możliwe, że ona w ogóle jest Noah. A może tylko udawała. Może w rzeczywistości była bardziej okrutna, niż pozostali? I co właściwie było jej zdolnością?
-Erika? - ktoś usilnie dobijał się do mojej świadomości. - Erika!
-Na litość boską, nie krzycz tak Road - odezwał się Tyki.
-Przepraszam... Zamyśliłam się - mruknęłam.
Wciąż jednak nie potrafiłam rozgryźć Hex. Dlaczego, właściwie, mówili na nią "Hex". I czy Road nie potrafiła czasem wchodzić do czyjegoś umysłu? Czy gdyby to zrobiła, nie odkryłaby kim jestem? Może to wszystko było pułapką. Może po prostu się ze mną bawili. Może od początku o wszystkim wiedzieli, a ja tkwiłam tam bezsensownie. W pewnym momencie nie wiedziałam już co o tym myśleć. A może naprawdę wierzyli, że jestem tylko marnym człowiekiem, który nic nie może zrobić.Ale szczerze? To bez większego znaczenia.
Już po tygodniu udało mi się zebrać całkiem sporo informacji na temat działań klanu Noah, oraz jego kolejnych członków. Małymi kroczkami przybliżałam się do celu. A na dniach miałam mieć kolejną okazję do zbadania ich działań.
-Erikaaaaa! Baaw się ze mną! - Road za wszelką cenę próbowała przyciągnąć moją uwagę. - Eeeriiikaa!
-No już, już, księżniczko - mruknęłam, machając jej przed twarzą materiałową pacynką. - Co księżniczka sobie życzy?
-Oo! Podoba mi się ta zabawa! Możesz udawać moją służącą.
-I tak nią jestem - jęknęłam. - Niewolnicą wręcz. - Słysząc to, Mikk parsknął śmiechem. - A ciebie co tak bawi? - spytałam z wyrzutem.
-Pfft! Nic. Trafnie to ujęłaś.
Tego dnia pracowałam incognito. W hotelu. To znaczy... Nie w hotelu, chociaż tam właśnie przebywałam. Przyjechałam tam wraz z rodziną Kamelot, ale chodziliśmy osobno. Robiłam za randomowego gościa hotelu. Ubrana w czerwoną wieczorową suknie i futro z fretki czy tam nutrii. Czułam się jak szlachcianka, carska Rosja we własnej osobie. Czyli rodowita ruska szlachcianka. Brakowało mi jeszcze ze 20 kilo i 60 lat, ale to nic. Czułam się zajebista. Zwłaszcza przechadzając się z cygarem w gębie i terierem w torebce, który jak mnie nie gryzł po palcach, to ślinił mi łokieć. Ale to nic.
Miałam pomóc swoim pracodawcom w podbiciu cen na ich aukcji. Czyli miałam podpuszczać potencjalnych nabywców. Stąd to jakże ciekawe przebranie i luksusowy pokój w 5 gwiazdkowym hotelu. Jak dobrze, że tak często bywałam w kasynach, tam się nabywa pewnych manier, nawyków, którym w hotelu pozwoliłam rozkwitnąć. W końcu pobyt w tym hotelu miałam darmowy, to co byłam w stanie wydać, nie równało się nawet w najmniejszym stopniu z tym, co mieli dzięki mnie zarobić.
Ale było jeszcze dużo czasu do spotkania. Na razie obserwowałam jak chłopiec na posyłki tacha moje bagaże, które w rzeczywistości były atrapą. No i miałam jeszcze zostać "powitana" przez gospodarzy aukcji. Dlatego właśnie spacerowałam po holu, mierząc od góry do dołu wszystkich gorzej ubranych od siebie. Wczułam się w rolę.
W rogu sali stał ogromny stół z cateringiem. Same smakołyki moje oczy tam widziały. Postanowiłam się, więc uraczyć jednym, dwoma lub całym talerzem przysmaków. Przecież też byłam gościem. Miałam absolutne prawo do tego. Nie wspominając, że jak rzadko, byłam głodna. Naprawdę głodna. I chociaż jako shinigami nie potrzebowałam jeść, to lubiłam. Jedzenie nadawało sens mojemu życiu. Podobno trzeba znaleźć w życiu coś co się kocha i robić to do śmierci. Wybrałam jedzenie. Kto potrzebuje miłości, kiedy można się po prostu nażreć jak świnia?
-Widzę, że apetyt jak zawsze dopisuje? - zaśmiał się Tyki Mikk.
-Dziękuję, nie narzekam - odparłam niewzruszona i zabrałam się za nakładanie sobie kolejnych rzeczy na pełny już talerzyk.
-Eriiiikaaaa... - usłyszałam za plecami i aż podskoczyłam, czując na karku ciepły oddech.
-Hex - jęknęłam. - Ile razy mówiłam, żebyś się tak nie zakradała.
-Widzę, że moja siostra cię polubiła. Powodzenia - mruknął Tyki i ukłoniwszy się, poszedł witać gości.
-Gotowa? Bo ja nie, ale zmusili mnie do występu, będę prezentować z Tykim rzeczy na akcję. Sheruś będzie prowadził całą ceremonię... Nie chcę tam iść.
-Dasz radę, Erie, wrzuć na luz.
-Wrzuć na luz - powtórzyła ze smutkiem. - Wrzuć na luz...
-W sensie, że będzie dobrze. Weź głęboki wdech i udawaj, że jesteś tam sama, a jak noga ci się powinie, udawaj, że nic się nie stało i brnij dalej.
Dlaczego właściwie próbowałam ją uspokoić? Sama nie rozumiałam. Potem na jakiś czas zamknęłam się w swoim pokoju hotelowym. Miałam okazji trochę wypocząć, pobyć sama ze sobą, bez ciągłej obserwacji. Wiedziałam, że muszę zdobyć listę gości i nie tyle, co hotelowych, co biorących udział w aukcji Kamelotów. Jednak to zamierzałam zrobić dopiero po wszystkim, gdyż mieliśmy w tym hotelu zostać również na noc.
Powoli zbliżał się czas uroczystości. Poprawiłam swój strój i fryzurę. Włożyłam terriera z powrotem do torby, nałożyłam na twarz maskę karnawałową, która była wymagana podczas aukcji i zeszła do głównego holu, skąd zaprowadzono mnie do odpowiedniej sali.
Zajęłam miejsce zupełnie z tyłu. Co prawda najlepiej było usiąść z przodu lub gdzieś w środkowym rzędzie i wmieszać się w tłum. Jednak nie lubiłam, gdy ludzie patrzyli mi na plecy. Potrzebowałam wytchnienia i spokoju, a ostatni rząd był do tego idealny. W dodatku mogłam obserwować całą salę. Kto wchodzi i wychodzi, kto co licytuje. Musiałam zdobyć jak najwięcej informacji. To była doskonała okazja, chociaż to co znalazłam dotychczas było już niczego sobie.
"Sheruś" jak nazywała swojego brata Hex, wyszedł na środek sceny i raz jeszcze powitał wszystkich gości, po czym zaprosił na scenę swoje rodzeństwo. Tyki całkiem nieźle odnajdywał się w świetle reflektorów. Wśród kobiet zapanowało poruszenie na jego widok. Nie spodziewałam się mniej po popularnym Tykim, który ukłonił się nisko i obdarzył obecnych czarującym uśmiechem. Z drugiej zaś strony Erie, która wyglądała jak ogłuszone i zaszczute zwierze, wypuszczone z bezpiecznej klatki. Potknęła się zaraz po wejściu na scenę, ale dość szybko złapała równowagę. I chociaż się uśmiechała, jej wzrok błądził, a ręce trzęsły się jak rasowemu pijaczynie i to takiemu na wykończeniu. Ledwo stała. Aż żal patrzeć.
Licytowane przedmioty chociaż drogocenne, niczym się specjalnie nie wyróżniały. Miałam swoje wytyczne, co do maksymalnej kwoty, do której mam podbijać, ale ja wiedziałam lepiej. Znałam się na tych sprawach, takich ludziach i na hazardzie. Postanowiłam pójść na całość. Na moją korzyść działało przebranie, maska oraz to, że nikt mnie nie znał. Pojawiłam się znikąd, wyglądałam na bogatą i wzbudzałam swoją osobą spore zainteresowanie. Zaczęłam stanowczo podbijać cenę, dobrze wiedząc, kiedy się wycofać. W efekcie przedmioty licytowane uzyskały o wiele wyższe ceny, niż pierwotnie zakładaliśmy.
Oczywiście, gdy było po wszystkim i wraz z Kamelotami piłam kawę w salonie ich apartamentu, dostałam za tę akcję po uszach. Moje postępowanie było, de facto, ryzykowne, ale liczy się efekt. Ostatecznie i tak usłyszałam "dobra robota", a Erie i Road zachwycały się moim występem. Ja zaś zaczęłam się zastanawiać. Dlaczego właściwe tak się starałam. Wystarczyło wywiązać się z zadania na poziomie zadowalającym, nie musiało być na celujący od razu.. A jednak... Postąpiłam tak, a nie inaczej. Tylko czemu?
W nocy wymknęłam się z pokoju, chcąc dobrać się do hotelowego komputera i znaleźć chociaż kilka nazwisk z listy gości. Było cicho. Wszyscy spali, wykończeni wrażeniami tego dnia. Mknęłam ciemnym korytarzem, dalej schodami w dół. Na oślep.
Buszowałam już po pomieszczeniu. Byłam coraz bliżej celu. Przyklęknęłam na posadzce i otworzyłam szafkę. Wtedy ktoś zapalił światło. Zamarłam, dłuższą chwilę czekając na rozwój wydarzeń. W końcu spojrzałam za siebie.
-Erie - jęknęłam.
-Setsuko, co robisz? - spytała z powagą.
-To nie to co myślisz...
-Czyli wcale nie zakradłaś się tutaj, żeby... - urwała na chwilę i spojrzała na to, co trzymałam w dłoniach. - Żeby wykraść jedzenie z kuchni?
-Dobra, masz mnie - mruknęłam. - Byłam głodna...
-Wystarczyło zadzwonić do recepcji.
-Nikt nie odbierał, więc postanowiłam sama się obsłużyć.
-Ty naprawdę masz żołądek bez dna.
-Nie,ostatnio się dowiedziałam, że nazywa się to żołądkiem deserowym, który uaktywnia się po normalnym posiłku dopiero - zaśmiałam się. - To silniejsze ode mnie.
-Bierz co chciałaś i chodź zanim Sheruś nas tu znajdzie.
-Tak jest.
W pokoju odetchnęłam z ulgą. Jak dobrze, że zdążyłam dość szybko zgrać dane na chip, jeszcze przed znalezieniem kuchni. Zdobyte informacje spoczęły bezpiecznie w moim staniku. Zaś do kuchni trafiłam przypadkowo i uznałam, że jeśli wrócę z naręczem żarcia będę miała jakąś wymówkę na to, że wymknęłam się z pokoju w środku nocy, gdyby ktoś mnie nakrył. Niech żyje kreatywność!
Błądziłam po posiadłości. Miałam jakby czas wolny, bo Road była na "wycieczce". Co prawda, podejrzewałam jednak, że poszła zabrać innocence, ale przecież tego nie mogli mi powiedzieć. Dlatego postanowiłam skorzystać z okazji i pozwiedzać.. I właśnie tamtego dnia spotkałam w posiadłości pierwszą akumę. To jest, teoretycznie nie powinnam wiedzieć, że to akuma. Ale teoria to teoria. Zawsze robi swoje. A ja byłam przecież shinigami i akumę potrafiłam rozpoznać z daleka. Była to prawdopodobnie najdziwniejsza jaka kiedykolwiek powstała. Byłam pewna, że mnie zaatakuje, ale nie zrobiła tego. Nie miałam jednak wątpliwości, co do tego, czym jest. Przyglądała mi się dłuższą chwilę,przechylając głowę na bok.
Wyglądała na dziecko, no może nastolatkę. Na oko gimnazjalistka. Ładna, ubrana w falbaniastą sukienkę, co świadczyło o tym, że Road maczała w tym palce. Musiała im się wymknąć. Tylko czemu? Akumy były raczej dość posłuszne Noah. No i tak stałyśmy, gapiąc się na siebie. Aż w końcu akuma nie wytrzymała i rzuciła się na mnie. Byłam już bliska użycia demonicznej magii, kiedy zorientowałam się, że to nie atak. Uwiesiła mi się na szyi i zaczęła mnie lizać po policzku.
-Przestań - krzyknęłam. - Słyszysz?!
Ale zdawała się nie rozumieć. Dopiero gdy krzyknęłam jeszcze głośniej, odsunęła się ze strachem w oczach. Zadałam jej jeszcze kilka pytań, ale jedynie przechyliła głowę to w jedną stronę to w drugą.. Wyglądało na to, że ie umiała mówić, o ile w ogóle rozumiała, co do niej mówię. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że był to eksperyment. Prawdopodobnie najgłupszy ze wszystkich jakie Milenijny Earl mógł kiedykolwiek przeprowadzić. Nasz wróg zszedł na psy. Dosłownie. Wszystko wskazywało na to, że dusza akumy należała do psa.
Przypuszczałam, że zwierzę zdechło, a dziewczyna, bardzo rozpaczała po śmierci swojego pupila, ściągając na siebie uwagę Milenijnego. Chciał on coś sprawdzić i zaproponował ożywienie psa. Eksperyment się powiódł. Przynajmniej do momentu stworzenia tak dziwnej akumy, ale była widocznie niezbyt kumata.
To sprawiało, że zaczęłam się zastanawiać, jak daleko Earl zaszedł w swoich eksperymentach. Czy możliwym było powołać do życia pod postacią akumy nawet shinigami lub arrancara? Martwego chociażby, takiego który zmienił się w duchową materię? Jeśli tak, byłoby bardzo źle.

1 komentarz:

  1. Road i ta jej miłość do Allena. Nic tylko krzyknąć "Allen, uciekaj!", bo to nie jest najbezpieczniejsze. Mała, rozpuszczona wiedźma.
    Akuma z psa? Komuś się nudzi, naprawdę. Choć Setsuko ma rację, gdyby to miało działać w przypadku shinigamich i Arrancarów byłoby nie za ciekawie. Chociaż to jeszcze nie świadczy o tym, że taka akuma byłaby bardziej niebezpieczna niż normalnie. Chyba.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń