***
Tego dnia obudziłam się... Ale szczerze mówiąc nawet tego nie byłam pewna. Pomijając, że przez pół nocy nie mogłam spać, rozmyślając o różnych rzeczach. Przede wszystkim jednak, wydawało mi się, że otworzyłam oczy, a jednak widziałam ciemność. A przecież wyraźnie słyszałam śpiew ptaków za oknem, co świadczyło o tym, że jest już jasno.
Przyznam, że w pierwszej chwili spanikowałam. Wiedziałam, że prędzej, czy później się doigram, bo zignorowałam przecież zalecenia Unohany i nie poddałam swoich oczu żadnemu leczeniu. Nie sądziłam jednak, że tak nagle stracę wizję całkowicie. Na szczęście po kilku minutach odzyskałam ostrość zupełnie. Co prawda tylko w jednym oku. Prawe prawdopodobnie już nigdy nie odzyska formy. Dość ciężko było już kiedy wszystko było w połowie zamazane, ale widziałam chociaż zarys albo ruch. W tym momencie moja wizja została mocno ograniczona, a ja wciąż nikomu nie powiedziałam.
Ten fakt mocno wybił mnie z równowagi, która już i tak była pojęciem względnym. Chciało mi się płakać. A jednak pomimo faktu, iż zostałam uziemiona, nie miałam czasu na spędzenie miesiąca w oddziale 4. Mówiąc w skrócie, byłam w rozsypce. Naprawdę nie wiedziałam, co jest ze mną nie tak. Może wszystko? Znów pozwoliłam, by kolejne głazy runęły mi na głowę, znów pozwoliłam, sytuacji wymknąć się spod kontroli. Powtarzałam wciąż te same błędy. Ile już razy próbowałam coś zmienić? Ile już razy próbowałam coś naprawić?
Tyle razy chciałam porozmawiać z Kazumą szczerze i powiedzieć mu prawdę, a nawet gdy mi się udało, wszystko szybko wracało do wcześniejszego stanu rzeczy. Wciąż i wciąż odpychałam go od siebie, chociaż w rzeczywistości pragnęłam go obok bardziej, niż czegokolwiek innego. Może nie ma dla mnie ratunku?
Z trudem zebrałam się w sobie, żeby wstać, ubrać się i wyjść. Jeszcze w trakcie ubierania walnęłam się o szafę.
-Niech to! - wrzasnęłam, ledwo nad sobą panując.
Wzięłam kilka głębszych oddechów i wyszłam. Znów miałam trenować Allena, Leenalee i Jiro. Podobno ćwiczyli razem cały czas, gdy mnie nie było. Teraz mieli wrócić pod moją opiekę. Stanęłam w drzwiach sali treningowej, by zastać ich tam, czekających z uśmiechami na ustach. Zrobiło mi się ciepło na sercu i również się uśmiechnęłam.
-No dobra, kochani! - krzyknęłam. - Bierzemy się do roboty!
-Tak jest, pani porucznik.
-Ekhem...
-Setsuko...
-Już lepiej - mruknęłam. - No dobra. Słyszałam, że ciężko pracowaliście podczas mojej nieobecności, wierzcie mi, że ja też. Dziś jednak walczycie przeciwko sobie. Chcę obserwować z boku i zobaczyć jakie poczyniliście postępy. Prosta zasada, wszyscy przeciw wszystkim. Żadnego bankai, żadnego innocence. Bo będzie źle jak rozpierdolimy kwaterę... Ruchy!
Usadowiłam się wygodnie w bezpiecznym miejscu, a przynajmniej takim, gdzie nie grozi mi atak z prawej strony, bo z lewej mogę się obronić bez problemu. I tak obserwowałam sobie cały sparing, od czasu do czasu rzucając jakiś komentarz lub pochwałę. Zrobili ogromne postępy. A ja?
Po treningu nieco się obijałam. Właściwie od rana się obijałam. Byłam zbyt przybita faktem, iż zupełnie nie widzę na prawe oko. Przerażało mnie to, a poza tym bałam się, że ktoś zauważy. Wystarczająco niebezpieczne było, iż Byakuya wiedział od dawna. Ale nie dali mi się lenić. Koumui, a właściwie Reever za jego pozwoleniem, uznał, że mogę pomóc sekcji naukowej. Najpierw siedziałam, sprawdzając jakieś obliczenia. Powiedzieli mi, co i jak i: masz rób. Ale nie zrobiłam? Zrobiłam, chociaż zupełnie nie miałam pojęcia, o co w tym chodzi, jakoś dałam radę. Teoria znów była po mojej stronie.
Ale to było ponoć łatwe zadanie, a takich już nie mieli. Wysłali mnie natomiast do magazynu na ostatnim piętrze podziemia, żebym przywiozła im stamtąd na śmiesznym wózeczku papier do drukarek, bo odkąd badali innocence z naszymi z Dwunastki, wciąż ledwo z tym nadążali. Dostałam wytyczne, to poszłam. A co! Może rzucenie się w wir pracy mogło mi pomóc. Szłam i szłam i szłam i szłam i szłam... "Kuźwa gdzie to jest?!" powtarzałam w myślach. Wreszcie dotarłam do drzwi zgodnych z opisem i otworzyłam je. Z buta, wściekła, że błądziłam tyle czasu. Co śmieszne, bo te otwierały się w obie strony. W efekcie oberwałam rykoszetem, gdy rozbujałam mosiężne wrota. Zatoczyłam się lekko i pacnęłam z tyłkiem na ziemi.
-Niech to szlag!
Ale udało mi się pozbierać i po tym ciosie. Tym razem już ostrożniej uchyliłam drzwi i weszłam do środka. Ba! Wymacałam nawet światło. Z tym, że nie zaważyłam stojących obok bibelotów, które runęły z łoskotem, przygniatając mnie skutecznie do ziemi, jeszcze zanim zdążyłam włącznik światła nacisnąć. Byłam cała, zero złamań czy ran, ale wątpiłam, czy uda mi się wydostać stamtąd bez niczyjej pomocy.
-Setsuko, nic ci nie jest? - usłyszałam i ktoś wydobył mnie spod sterty gratów.
-Dzięki - mruknęłam. - Śledziłeś mnie?
-Martwiłem się.
-A to niby dlaczego? Przecież nie mam jak uciec, skoro wszyscy mnie pilnują.
-Dobrze wiesz, że nie o tym mówię. Wyglądasz na zdołowaną.
-Ha. Ha. Ha.
-Wiem... że masz problem ze wzrokiem.
-Słucham?
-Wiem o wszystkim. Wiedziałem już od dawna, ale wiedziałem, że i tak nie dam rady cię do niczego przekonać, a ty widocznie nie chciałaś mi nic mówić.
-Kto ci powiedział?
-Podejrzewałem już wcześniej. Wybrałem się do Unohany i dowiedziałem się, że byłaś u niej.
-Rozumiem... A ja starałam się, żebyś się nie martwił.
Kazuma objął mnie i przytulił mocno. Potem spojrzał na mnie tak czule, że ledwo dawałam radę walczyć z napływającymi do oczu łzami. Mocno przygryzłam wargę i wtuliłam twarz w jego tors. On zaś zaczął całować mnie po szyi, potem po obojczyku, schodząc coraz niżej. Moje serce znów zabiło szybciej, tylko Kazuma potrafił doprowadzić mnie do takiego stanu. I przez ten ułamek sekundy, gdy moje serce przeżywało kolejny zawał, naprawdę czułam, że żyję.
Nie wytrzymałam naporu jego spojrzenia i odwróciłam głowę. Zaśmiał się cicho i przytulił mnie jeszcze mocniej. Chciałam się odsunąć, ale mi nie pozwolił. Poniekąd... Też się dziwnie zachowywał. Zupełnie jakby za chwilę miał się nam skończyć czas. Czyżby zbliżał się ktoś kto powie: time out! Koniec gry? Nie... Jeszcze nie. Nie teraz. A jednak miałam wrażenie, że wyczuwam w zachowaniu Kazumy jakąś desperację. Nie walczyłam już. Zadrżałam lekko, gdy chłód magazynu otulił moje ramiona. Bluzka zdążyła już wylądować na ziemi. Kolejny głęboki pocałunek. Rozpływałam się w jego ramionach. Lubiłam to uczucie. Oboje wczuliśmy się w nastrój. I wtedy usłyszeliśmy kroki. Tuż przy drzwiach. W ostatnich chwili ukryliśmy się za jakąś tablicą i stertą kartonów, gdy ktoś zapalił światło. Przyklejeni do siebie, na wpół rozebrani, nasłuchiwaliśmy mamrotania kogoś z sekcji naukowej.
-Gdzie ta Setsuko się podziała... Miała to zaraz przynieść. I oczywiście przepadła. I znowu ja musiałem tu schodzić. Jak zawsze...
Chwila szperania, parę przekleństw. Szmery, trzaski. Tajemniczy ktoś był coraz bliżej, a my niemal wstrzymywaliśmy oddechy, modląc się, by nas nie nakrył.
-Mam! - padło i zagrożenie oddaliło się z radosnym pogwizdywaniem.
Odetchnęliśmy z ulgą. Lecz żadne z nas nie było już w nastroju. Odwróceni do siebie plecami, ubieraliśmy się naprędce. Westchnęłam cicho i wtedy czyjeś ręce znów oplotły się wokół mojej talii. Kazuma oparł czoło na moim ramieniu. Miałam rację. Coś było nie tak.
-Coś się stało? - spytałam. - Dziwnie się zachowujesz.
-Wydaje ci się.
-Kogo ty... próbujesz oszukać?
-Mówię prawdę. Po prostu jestem zmęczony.
Chciałam go ochrzanić. Nagadać mu, że nie ze mną takie numery. Chciałam powiedzieć, że za długo go znam, by nabrać się na to. Obserwowałam go przecież przez tyle lat... Od lat, każdego dnia. Każdy uśmiech, każdy gorszy dzień. Sukcesy i porażki, których stanowczo było jednak mniej. Zawsze powtarzając sobie, że nigdy mnie nie wybierze. Wbijając samej sobie kołki w serce. Więc niech mi tu nie chrzani, że nic się nie dzieje. W oka mgnieniu potrafię stwierdzić, że kłamie. Zwłaszcza teraz, gdy chociaż siebie przestałam okłamywać. Ale może bycie ze sobą szczerą to już jakiś postęp? Może jest dla mnie jednak nadzieja? Ale oczywiście nic nie powiedziałam. Jak zwykle zabrakło mi odwagi. Uruchomiła się blokada. Jak zawsze. Przegrałam z samą sobą.
Wieczorem Kazuma przyszedł do mojego pokoju. Nie mówił nic o moim wzroku. Nie przyznał też, że coś go trapi. Siedzieliśmy w milczeniu, popijając zieloną herbatę. W końcu nie wytrzymał. Odstawił swój kubek na parapet i z moim zrobił to samo. Położył się, wtulając twarz w mój brzuch. Objął mnie mocno i tak po prostu leżał. Na początku zesztywniałam. Byłam zupełnie nieprzyzwyczajona do takich rzeczy. Po chwili jednak rozluźniłam się.
To była kolejna rzecz, która mnie zastanawiała. Robił takie i różne inne rzeczy coraz częściej, odkąd wróciłam. Z każdym dniem był coraz bardziej śmiały. Przytulał mnie znienacka lub całował i traktował mój pokój jak swój. Nie przeszkadzało mi to. Nie stanowiło to żadnego problemu. Nie miałam też wątpliwości, co do tego co czuje, co my czujemy. A więc, czy znaczyło to, że jesteśmy razem? Jesteśmy już razem, czy jeszcze nie? Co o tym stanowiło? Skoro żadne z nas nic właściwie nie powiedziało? To jest właśnie przekleństwo nie wyjaśniania spraw, które koniecznie wyjaśnić należy. Ale przecież! W końcu to my. Przez chwilę chciałam spytać. Już nawet otworzyłam usta, by to zrobić, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam. Zabrakło mi odwagi. Bałam się usłyszeć "nie". A może raczej bałam się usłyszeć "tak"?
Podobno najbardziej boimy się nie tego, co może pójść źle, a przeciwnie. Najbardziej obawiamy się tego, co może nam się udać. Nie wiem dlaczego tak jest, ale może to nawet prawda?To musi być prawda. Ponieważ gdyby odpowiedź była negatywna, mogłabym się zaśmiać i udawać, że go podpuszczam, że żartuję. Mogłabym zrobić tysiące rzeczy, by nie okazać, że jego słowa mnie zraniły. Tak jak zawsze ukrywałam swoje uczucia. A co gdyby powiedział, że mnie kocha, że jestem jego? Należałoby go pocałować, rzucić mu się w ramiona. Albo coś w tym stylu. Albo powiedzieć "ja też". Coś. Cokolwiek. Jednak... Czy byłabym w stanie to zrobić? Znając życie zbyłabym go jakimś żartem, kłamstwem. Odwróciła wzrok. Tak myślę. Ale może kiedyś znajdę w sobie odwagę. Może... Już znalazłam?
Bo właściwie przecież znałam odpowiedź. Chociaż żadne z nas nic nie powiedziało. Czyny znaczą więcej, niż słowa. No nie? Kazuma na każdym kroku pokazywał mi, jak wiele dla niego znaczę. Kochałam go i wiedziałam, że on też mnie kocha. Nie miałam się czego obawiać. I chociaż co jakiś czas nawiedzały mnie wątpliwości, nie było mi źle. Wątpliwości to moje drugie imię. A ja na swój sposób lubiłam te odrobinę niepewności. Byłam szczęśliwa tak po prostu, akceptując rzeczy takimi jakie są. Więc nadajmy tego status quo.
Może to dlatego, że czuję się słaba i rozbita. Może właśnie dlatego, że potrzebuję teraz tego ciepła i poczucia bezpieczeństwa... Może... dlatego jestem taka szczęśliwa. A może coś się we mnie zmieniło. Może jestem gotowa, by zrobić krok do przodu, tym razem nie cofając się po raz kolejny. Czemu czuję, że coś się zmieniło bezpowrotnie?
Ah, no tak... Dużo się wydarzyło w ciągu ostatniego roku. Zdrada Hotarubi, Czarny Zakon, moja ucieczka. Zostałam wrzucona w wir zdarzeń, pochłonął mnie chaos, a jednak udało mi się wytrwać i znów jestem w domu. Czemu czuję, jakby to wszystko wiele mnie nauczyło. Może faktycznie czegoś się nauczyłam.
Pogrążona w swoich myślach, wyciągnęłam dłoń w stronę Kazumy i lekko dotknęłam jego włosów. Drgnął, ale nie odwrócił się. To dobrze, że nie, bo nie wiem, co bym wtedy zrobiła. A tak mogłam bez wahania pogładzić go po włosach. Były miękkie, delikatne. Nieco przydługie. Uśmiechnęłam się do siebie, ciesząc się jak dziecko, że mogę dotknąć jego włosów. Te drobne rzeczy, właśnie takie, sprawiały, że czułam dziwne ciepło w sercu.
-Setsuko... - usłyszałam.
-Co?
-Nie... Nic...
Zrozumiałam, że walczył sam ze sobą. Walczył z czymś. I dopóki nie zdecyduje się mi powiedzieć, mogę jedynie czekać. Być obok. Pytanie tylko, czy starczy mi sił. Może powie mi jutro albo pojutrze.
Ale gdy jutro nadeszło, Kazumy już nie było. Nigdzie. Przeszukałam całą kwaterę. Niemal każdy jej centymetr, choć nie powinno być trudno znaleźć dorosłego mężczyznę. A jednak. Zniknął. Zrozpaczona poszłam do Byakuyi, ale nawet on nie wiedział, co się stało. Był nawet zaskoczony. Nikt nic nie wiedział. Ale Kazuma pod wieczór wrócił.
-Coś się stało? Gdzie byłeś?
-Nic się nie stało. Miałem coś do załatwienia - odparł i uśmiechnął się, widząc, że się martwię.
Znów wprosił się do mojego pokoju i znów położył się, przytulając się do mnie, a ja znów gładziłam go po włosach. Czułam, że tym razem też zniknie. Bałam się, że już na dobre, że nie wróci. I właśnie dlatego usilnie walczyłam ze snem. Bezskutecznie, bo w jego ramionach spało się nadzwyczaj dobrze. To było silniejsze ode mnie. W końcu zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam jego już nie było.
-Cholera - mruknęłam, wściekła na siebie.
W mgnieniu oka zebrałam się i wybiegłam aż przed budynek. Tam... Zobaczyłam go. Nie zdążył jeszcze odejść daleko. W pierwszej chwili chciałam go zawołać, ale odpuściłam. Ale nie dlatego, że bałam się konsekwencji. Cóż... Wiedziałam, że wróci, że utuli mnie do snu, a potem i tak zniknie. Dlatego lepszym wyjściem było podążyć za nim i dowiedzieć się, o co chodzi. Nie mogłam po prostu siedzieć i czekać. Bezmyślnie ruszyłam za Kazumą, jak się okazało, do Soul Society, chociaż nie było nic, co mogłam zrobić. Zwłaszcza jeśli nie chciał mi powiedzieć, co się dzieje. A jednak szłam dalej. Zakradłam się pod posiadłość rodziny Kurogane, obserwując jak Kazuma znika za drzwiami do swojego domu. Zaś ja dłuższą chwilę krążyłam w okolicach bramy.
-Wiedziałam, że przyjdziesz - usłyszałam.
-Pani Tomiko! Kiedy pani tu przyszła?
-Przestraszyłam cię?
-Nie! Cóż... Może odrobinę zaskoczyła.
-Też pracowałam kiedyś jako shinigami, wiesz? Pamiętam jeszcze, jak używać shuppo.
-A więc to tak...
-Wejdź.
-Spodziewała się mnie pani?
-Tak. Oczywiście.
-Kazuma bardzo się czymś martwił, ale nie chciał nic powiedzieć. Zniknął wczoraj, a dziś poszłam za nim. Gdyby to było coś związanego z oddziałem, wiedziałabym. Sądziłam, że jeśli pójdę za nim to czegoś się dowiem, a w ostateczności faktycznie i tak zamierzałam udać się do pani - przyznałam.
-Czyli mój głupi syn nic ci nie powiedział? Naprawdę, co za idiota...
-Cóż...
-Chodź. Napijemy się herbaty i porozmawiamy
Matka Kazumy zaprosiła mnie do salonu, tam służąca przyniosła nam herbatę i ciasto, po czym pospiesznie opuściła pomieszczenie. Widziałam jednak, że coś się stało. Miała wyjątkowo poważną minę, chociaż z reguły nie należała do uśmiechniętych ludzi.
-Widzisz, Setsuko. Prawdę mówiąc, mój mąż... Jego zdrowie uległo znacznemu pogorszeniu. Nie wiemy ile jeszcze będzie żył. Kazuma przyszedł tutaj, żeby zająć się paroma sprawami, które są dość naglące oraz, żeby zobaczyć się ze swoim ojcem.
-Oh... Nie miałam pojęcia.
-Oczywiście. Bo ten idiota nic ci nie powiedział...
Mimo powagi sytuacji, zachowanie pani Tomiko było takie jak zawsze i musiałam mocno się pilnować, by nie parsknąć śmiechem.
-Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Na pewno będzie dobrze - poprawiłam się.
-Dziękuję.
-Gdzie jest teraz Kazuma? - spytałam po chwili.
-Poszedł coś załatwić, ale niedługo wróci.
-Widział się już z pani mężem?
-Tak, tak. Jak tylko przyszedł.
-Swoją drogą... - zaczęłam spokojnie. - Chyba nigdy nie spotkałam pani męża...
-Ależ spotkałaś. Co prawda możesz nie pamiętać, bo było to jeszcze za czasów, gdy chodziliście do akademii.
-Naprawdę?
-Tak. Takasu opowiadał mi, że jak zawsze przeszłaś przez mur i chciałaś zobaczyć się z Kazumą - oznajmiła pani Tomiko - Wpadłaś wtedy na przerażająco wyglądającego mężczyznę i zaczęłaś uciekać.
-Ah... Chyba pamiętam!
-Mój mąż faktycznie miał wygląd seryjnego mordercy i mafiozy w jednym, co oczywiście czyniło go zabójczo przystojnym, ale wszyscy się go bali. Jednak wbrew pozorom to bardzo miły mężczyzna, o specjalnie miękkim sercu jeśli chodzi o dzieci. Często nosił ze sobą potem cukierki. Miał nadzieję, że w ten sposób będzie mniej przerażający.
-Tak. Pamiętam. Dostałam wtedy garść cukierków w ramach przeprosin.
-To był właśnie Takasu.
-Nie miałam pojęcia... Nie przyszło mi nawet do głowy, że...
-Fakt. Nie powiedział ci kim jest, żebyś się go nie bała.
-Rozumiem. Gdyby było coś... - zaczęłam, lecz pani Tomiko szybko mi przerwała:
-Nie ma takiej potrzeby.
Z holu dało słyszeć się kroki.
-Wróciłem! Wszystko załatwione.- I w drzwiach do salonu stanął Kazuma. - Setsuko? Co ty tutaj robisz?
-Przyszła napić się ze mną herbaty.
-Chodź - warknął, ciągnąc mnie za sobą do swojego pokoju. Zamknął drzwi i spojrzał na mnie, marszcząc brwi. Był wściekły. - Co ty tu robisz?
-Martwiłam się, a ty nie chciałeś mi nic powiedzieć.
-Właśnie po to, żebyś się nie mieszała.
-Bo... To nie moja sprawa, tak?
-Dokładnie.
-To trochę okrutna rzecz, żeby powiedzieć komuś, kto się o ciebie martwi - stwierdziłam spokojnie. - Ale nie masz racji. To jest moja sprawa. Jestem twoją... - zawahałam się. - ...przyjaciółką, więc powinnam cię wspierać. Jestem twoim porucznikiem, moim obowiązkiem jest stać u twojego boku. A nawet jeśli zamierzasz zaprzeczać. I tak nie dam się stąd wyrzucić - zadeklarowałam z powagą.
Kazuma uderzył pięścią w ścianę. Wyglądał, jakby miał się za chwilę rozpłakać, więc maskował to złością. Podeszłam do niego i całej siły trzasnęłam go otwartą dłonią w czoło.
-Ała! A to za co do cholery?!
-Wkurzasz mnie.
-To ja mam prawo się wściekać. Nic ci nie mówiłem, bo nie miałaś wiedzieć, nie miałaś się martwić, nie miałaś tu przychodzić. Masz własne problemy. I też ukrywałaś przede mną prawdę. Dlaczego właściwie przyszłaś?
-Bo się martwiłam idioto! Nie powiedziałeś ani słowa, że coś się dzieje!
-Bo nie miałaś wiedzieć!
-Dlaczego?
-Bo nie chciałem, żebyś mnie teraz widziała.
-Nic przecież nie widzę - powiedziałam, przytulając go mocno. - Nie nie widzę, więc wszystko jest w porządku prawda?
Nic nie powiedział, ale wiedziałam, że płakał. Objął mnie mocno. Siedzieliśmy tak bardzo, bardzo długo, pogrążeni w absolutnej ciszy. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy zwyczajnie nie zasnął. Od kilku dni przecież przychodził do mnie, jakby, po to by odpocząć.
Jednak gdy rozległo się pukanie do drzwi, momentalnie podniósł głowę i chociaż spodziewałam się zobaczyć go w rozsypce. W mgnieniu oka odzyskał postawę, jaką zawsze utrzymuje w towarzystwie innych.
-Proszę.
Drzwi otworzyła służąca. Spojrzała na nas podejrzliwie i westchnąwszy cicho, oznajmiła:
-Pan pragnie porozmawiać.
-O czym? - spytał Kazuma.
-Tym razem nie z paniczem. Tylko z panienką Setsuko...
-Ze mną?- zdziwiłam się.
-Z Setsuko?
-Tak.
-Skąd wie?
-Usłyszał o wizycie ode mnie - wyjaśniła gosposia. - Pytał się, kim jest blond-włosa dziewczyna, którą widział przez okno.
-Dobrze, już idę - zgodziłam się.
-Setsuko...
-Przecież twój tata mnie nie zje. A jeśli chce ze mną porozmawiać, powinnam iść.
Uśmiechnęłam się do Kazumy i ruszyłam za wyraźnie niezadowoloną służącą. Ta kobieta naprawdę za mną nie przepadała. To było widać. Szłyśmy długim korytarzem do innej części posiadłości, gdzie chyba jeszcze nigdy nie byłam. Zapukała do drzwi i zaanonsowała moje przybycie, po czym spojrzeniem dała mi do zrozumienia, że mam wejść. Tak też zrobiłam. W łóżku leżał, a może raczej siedział mężczyzna. Jego włosy przyprószone były już siwizną, ale nie miałam problemu, by go rozpoznać.
-Dzień dobry.
-Dzień dobry, siadaj, nie krępuj się - powiedział ojciec Kazumy i wskazał krzesło.
-Dziękuję.
-Spokojnie. Ja nie gryzę - zaśmiał się.
-Wiem. Po prostu nie bardzo się domyślam, o czym chciał pan ze mną porozmawiać.
-Chciałem porozmawiać z nową porucznik swojego syna...
-Ah, rozumiem.
Nie rozumiałam.
-A tak naprawdę, dlatego, że usłyszałem, że to TY zostałaś porucznikiem. Wesoła dziewczynka, która zawsze przechodziła tu przez mur.
-Czyli jednak wszyscy wiedzieli... - teraz ja się zaśmiałam. - A jak się pan czuję? - spytałam nieco poważniej.
-Dziękuje. Coraz lepiej. Naprawdę nie rozumiem, o co to całe zamieszanie.
-Wszyscy się o pana martwią.
-Niepotrzebnie.
-Martwić się nigdy nie zaszkodzi. Jeśli się martwią to znaczy, że im na panu zależy.
-Przejdźmy jednak do rzeczy... Co łączy cię z moim synem?
-Słucham? Kazuma jest moim... przyjacielem, a także kapitanem.
-Nie wierzę. Gdyby tak było nie powiedziałby ci o sytuacji.
-No, właściwie to nie powiedział. Śledziłam go - odparłam bez namysłu. - Znaczy... Niestety taka jest prawda. Śledziłam go. Dopiero pańska żona powiedziała mi o sytuacji.
-Obawiam się, że Tomiko jednak miała rację.
-Nie rozumiem? - mruknęłam.
-Mój syn JEST idiotą. I to w dodatku po mnie.
-Niech pan nie przesadza. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego wszyscy tak o nim mówią.
-Piękna, mądra dziewczyna przyszła tu, bo się o niego martwi - stwierdził mój rozmówca. - Nie wiem, co on robi. Powinien się z tobą ożenić.
-Nie wiem, czy to tak działa...
-Byłem tak samo głupi. Nie od razu miałem poślubić Tomiko. W rzeczywistości miałem wybraną narzeczoną, a wszystko dla dobra rodziny. Byłem wtedy naiwnym mięczakiem. Na szczęście moja kochana Tomiko nie dała za wygraną. Pokochaliśmy się nawzajem, gdy tylko się zobaczyliśmy. Pracowała w tym samym oddziale, co ja. Zawsze chciała zostać shinigami. Ja zaś traktowałem to jedynie jako zajęcie tymczasowe, zanim wezmę ślub z wybraną przez rodziców narzeczoną i przejmę tytuł głowy rodu. To Tomiko wskazała mi właściwą drogę. Właściwie wtargnęła na ślub i narobiła zamieszania. Gdyby nie ona, wszystko wyglądało by inaczej. Ale na pewno nie byłoby lepiej.
-To... Nawet romantyczne.
-Czyż nie? Mam wspaniałą żonę i o takiej marzę dla swojego syna. Opiekuj się nim, proszę, gdyby mnie kiedyś zabrakło.
-Nie wiem, czy mam do tego prawo - przyznałam cicho.
-Oczywiście, że masz. I nie słuchaj tych, którzy twierdzą inaczej. Pamiętaj też, że zawsze jesteś tu mile widziana.
-Dziękuję.
-Bardzo mile widziana - powtórzył pan Kurogane. - Możesz tu zamieszkać w każdej chwili.
-Dziękuję?- odparłam niepewnie.
-Ale zachowaj naszą rozmowę w tajemnicy. Chociaż wątpię, by Kazuma ci uwierzył. Zwykłem być dla niego bardzo surowy, może nawet zbyt bardzo.
-Tego nie wiem, ale cokolwiek pan robił, wyszło mu to na dobre. Kazuma jest świetnym kapitanem i wspaniałą osobą.
-Rozumiem. W takim razie w porządku.
-Pójdę już. Do widzenia. Proszę zdrowieć jak najszybciej.
-Dziękuję. Taki mam zamiar.
Roześmiana wyszłam z pokoju. Nikogo nie było na korytarzu, więc sama wróciłam do pokoju Kazumy. Patrzył na mnie pytająco, a ja wzruszyłam ramionami.
-O czym rozmawialiście? - spytał.
-O niczym specjalnym. Twój ojciec był ciekaw, kto jest twoim porucznikiem.
-Naprawdę?
-Tak.
-Nigdy go to nie interesowało...
-Nie wiem, jak się dogadujecie, ale twój tata bardzo się o ciebie troszczy. To wspaniały człowiek.
-Na pewno nic ci nie zrobił?
-Kazuma - skarciłam go.
-Dobra, dobra...
-Twój tata wygląda całkiem nieźle i jest dość pozytywnie nastawiony.
-Wiem. Ale nie chcę o tym teraz rozmawiać.
-No dobrze, a o czym? - Cisza. - Dobrze. Pomilczeć też możemy.
Wszyscy mają rację. Kazuma to idiota.
OdpowiedzUsuńPrzez moment myślałam, że znowu chodzi o coś związanego z Chinatsu (czy jak jej tam było). Tego bym mu chyba nie wybaczyła. Tobie zresztą też nie. Kazuma wziąłby się za siebie, a nie.
Setsuko coraz bardziej traci wzrok. Niedobrze. Jeszcze tyle do zrobienia, a tu nowy problem. Jakiś trening pozostałych zmysłów? Może nie do końca przeskoczy się tę słabość, ale lepsze to niż wykluczyć ją z działania. Chociaż wątpię, żeby dała się wykluczyć.
Pozdrawiam
Laurie
Mi też nie? T.T Nie wybaczyłabyś? Ale nawet do głowy mi nie przyszła Chinatsu.
UsuńGdyby to była Chinatsu, to nie. W końcu to Ty odpowiadasz za to, co Kazuma robi. Przynajmniej trochę.
UsuńLaurie
Nie, no co Ty, kochana, tosz oni już żyją skubańce własnym życiem.
Usuń