I świetnie, niech nią sobie będzie, gdyby nie fakt, że mnie upodobała sobie jakoś szczególnie. Może to dlatego, że zabrałam ją z Kazumą z ulicy, sprawiło, że tak się stało. Nie zmieniało to jednak faktu, że łaziła za mną non stop. Wszędzie. Przez co bardzo ciężko było mi mieć chociaż chwilę dla siebie i dla Kazumy. Sam na sam, bez naocznych świadków.
Nasze życie prywatne bardzo ucierpiało na pojawieniu się tego małego szkodnika. Nie wspominając o wszechobecnych żartach ze strony naszych przyjaciół. Młoda miała czarne włosy, jak Kazuma i z jakiegoś powodu czerwone oczy, czego nie umiałam u człowieka wytłumaczyć.
Oczywiście nie była naszym dzieckiem. Do licha, musiałabym przecież o tym wiedzieć, ale żartom nie było końca. Dopiero gdy już moja cierpliwość sięgała zenitu, ludzie nieco się uspokajali. Ale zazwyczaj musiałam krzyknąć lub komuś porządnie naubliżać. Inaczej nie chcieli się zamknąć.
Leżałam wtulona w Kazumę, gdy ktoś otworzył drzwi. Stróżka światła z zewnątrz nakreśliła niewielką sylwetkę.
-Ami, co tutaj robisz o tej porze? - spytałam z powagą.
-Nie mogłam spać - odpowiedziała cicho dziewczynka. - Pseplasam...
-Mały szkodnik - mruknęłam. - Dobrze, że nie przyszłaś pół godziny wcześniej...
-Dlaczego?
-Bo to by było niewybaczalne - warknęłam. - Chodź. Opowiem ci jakąś bajkę.
-Super - uradowała się.
Wstałam i zarzuciłam na siebie szlafrok, po czym zabrałam Ami do jej pokoju. Ułożyłam ją do snu i sama usiadłam na brzegu łóżka.
-Nie mozesz spać ze mną? - spytała.
-Nie - stwierdziłam twardo. - Eh... Ale mogę zostać dopóki nie zaśniesz - dodałam łagodnie, a dziewczynka wtuliła się w mój brzuch, gdy usadowiłam się wygodnie obok niej. - No dobrze... To o czym chciałabyś dziś posłuchać? O księżniczce? Smokach? Rycerzach? Syrenach? Cokolwiek?
-Cokolwiek.
-Naprawdę nie jesteś wybredna - skwitowałam, uśmiechając się pod nosem. - W takim razie opowiem ci... O małej rozrabiace. Była kilka lat starsza od ciebie. Tak jak ty, pierwotnie nie miała domu, nie miała rodziny - zaczęłam. - Za to bardzo uwielbiała psocić.
-A jak miała na imię?
-S...Saki - mruknęłam.
-Saki... Ładnie.
-No, więc... Saki pewnego razu wdarła się na strzeżony teren, do miejsca, w którym nie powinno jej nigdy być. A jednak ona uwielbiała odkrywać nieznane. Udało jej się cudem przedostać przez ogroooomny mur, strzeżony przez giganta.
-A jak to zlobiła?
-Poszła z nim na układ. Miał ja przepuścić, jeśli nie odgadnie jej zagadki.
-A jaka to była zagadka?
-Eh, dziecko... Strasznie dużo pytań zadajesz - mruknęłam i wróciłam do opowieści. - To była dość znana wszystkim zagadka. Taką samą zadawał ludziom Sfinks w pewnym micie. Saki sama nie wiedziała, skąd zna tą zagadkę, ale postanowiła ją wykorzystać. To też spytałam... Spytała. Jakie stworzenie chodzi rano na czterech, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech nogach.
-Jakie?
-Normalnie kazałabym ci to przeczytać i się dowiedzieć, ale podejrzewam, że to trochę za dużo jak dla dziecka - zauważyłam i westchnęłam. - Człowiek.
-Cłowiek? - zdziwiła się Ami.
-Tak. Człowiek. Na początku chodzi na czworaka, jako niemowlę. Później chodzi na dwóch nogach, a na starość o lasce, czyli o trzech nogach. Rozumiesz?
-Hahaha! Faktycnie. Faktycnie! Cyli dla mnie telaz jest południe, bo chodzę na dwóch?
-Tak. Bardzo, bardzo wczesne południe - zaśmiałam się. - Jesteś jeszcze baaaaardzo młoda.
-No i co było dalej?
-Olbrzym nie znał tej zagadki, nie znał odpowiedzi. Był bardzo honorowy i przepuścił Saki. Ona ruszyła zgłębiać nieznaną krainę. Okazało się, że jest tam miasto. Hermetycznie zamknięte, tylko dla elity, do której ona nie należała. Ta myśl bardzo ją denerwowała, więc zamierzała nacieszyć się tą wycieczką. Przeszła przez płot bogato wyglądającego ogromnego budynku. Było już późno, więc nie zastała tam ludzi. Buszowała, szperając po szafkach, aż natrafiła na stos słodyczy. Postanowiła, że część zje od razu, a resztę zabierze na później.
-Łakomcuch z niej.
-Tak. Była straaaasznym łakomczuchem.
-I co udało jej się?
-Poniekąd. Niestety została przyłapana. Była pewna, ze już po niej, lecz człowiek, którego tam spotkała okazał się być bardzo miły. Nakarmił ją i napoił. Obdarował stosem słodyczy, jeszcze większym, niż to, co znalazła, a potem odprowadził ją do wyjścia.
-Spotkała go jeszcze potem?
-Tak... Udało jej się wstąpić do tej "elity" i spotkała tego człowieka ponownie. Wtedy podziękowała mu za jego uprzejmość.
-To dobze, ze podziękowała.
-Dobra, a teraz śpij, młoda - mruknęłam. - Dzieci już dawno śpią.
-Zostań...
-Tak, tak. Zostanę, więc śpij - mruknęłam i pogładziłam dzieciaka po głowie.
Nad ranem, obudziło mnie jakieś szturchanie. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na swojego oprawcę.
-Co tu robisz, Shigeru - warknęłam.
-Przyszedłem obudzić Ami na śniadanie i zastałem tu ciebie.
-Huuh? - mruknęłam. - O czym ty chrzanisz...
I wtedy przypomniałam sobie, że opowiadałam smarkaczowi bajkę.
-Eh... Szkodnik nie chciał spać i przylazł do mnie.
-Tak marudzisz i nazywasz ją szkodnikiem, ale nieźle się nią zajmujesz - zauważył trafnie mój braciszek. - Nie chcesz się przyznać, że instynkt macierzyński się odezwał?
Za to zarobił poduszką w twarz.
-Ani. Mi. Się. Waż. Tak. Mówić. Do. Swojej. Siostry - wycedziłam.- Smarkula mi przylazła do pokoju. Miała szczęście, że już... No wiesz... Szliśmy spać. Bo jakby przyszła wcześniej to nie ręczę za siebie - syknęłam. - Jak ją tak, kurwa, wszyscy uwielbiacie, to teraz, kurwa, pilnujcie!
-Sama ją przyprowadziłaś!
-Nie ją! Tylko innocence! - wrzasnęłam. - Co mnie obchodzi jakiś bachor!
-Cicho, bo jeszcze cię usłyszy, jeśli jest gdzieś w pobliżu - skarcił mnie Shigeru.
-To mnie nie denerwuj.
-Zabrałaś ją z ulicy, jako pierwsza potraktowałaś dobrze, jakby miała znaczenie. Dziwisz się, że się do ciebie przywiązała? - spytał z wyrzutem. - Nawet jeśli nie lubisz dzieci, nie możesz chociaż udawać? Ciebie też przecież ktoś jednak przygarnął. Nie możesz być dla niej taka jacy ludzie byli dla ciebie? Sama mówiłaś...
-Wiem co mówiłam. Najlepiej wiem, co mówiłam - warknęłam i wyszłam, trzaskając drzwiami.
Byłam wkurzona, że ktoś mnie nakrył, że jednak siedzę ze szkodnikiem. Byłam wkurzona, bo przez nią nie miałam ani chwili spokoju. Byłam wkurzona, bo przez bachora wszyscy wieszali psy na mnie. Byłam wkurzona, bo... Wpadłam na pewien pomysł. Szkoda, że tak późno i nawet nie miałam czasu go zrealizować. Ale teraz w tej złości nie obchodziło mnie, czy będę potrzebna. Potrzebowałam ochłonąć, więc udałam się do Soul Society.
Uwierzyłam naszym oddziałom, że już dawno przeszukali to miejsce. Ale byłam głupia. Znałam ten dom lepiej od nich wszystkich. W ferworze wszystkich zdarzeń, nawet nie przyszło mi do głowy, żeby jednak samej tam zajrzeć. I to to, wkurzało mnie najbardziej. Szkodnik był tylko niemiłym dodatkiem.
Tak dawno już tam nie byłam... Upewniłam się, że nikogo nie ma w pobliżu i przeskoczyłam przez furtkę. Przeszłam przez ogród i nim weszłam do domu, spojrzałam na drzewo wiśni rosnące nieopodal małego stawu. Tak wiele czasu tam niegdyś spędzałam... Drzwi były otwarte, no bo po co ktoś miałby je zamykać. Dom i tak był teraz opuszczony. Nikt się tu nawet nie zbliżał po oficjalnym zakazie od 2 oddziału.
Bez skrępowania weszłam do środka. Swego czasu nawet tu pomieszkiwałam. No przecież... Był to dom mojej, niegdyś, najlepszej przyjaciółki.
Przeszłam przez spory salon, zajrzałam do kuchni, potem do sypialni dla gości, do łazienki i do składziku na miotły. Potem weszłam po schodach na górę. Obeszłam pozostałe dwie sypialnie, jeszcze jedną łazienkę i gabinet. Poza warstwą kurzu, panował tu porządek. Widać było jednak, że nie ten Hotarubinowy, a taki sztuczny. Czyli ktoś faktycznie już tu grasował.
Mimo tego, wiedziona jakimś przeczuciem, pierwotnym instynktem, rozejrzałam się po gabinecie. To tam najczęściej rezydowała Hotarubi, planując różne rzeczy związane z pracą, czytając książki i pisząc różnego rodzaju dokumenty. Zaczęłam przeglądać szuflady, w poszukiwaniu... Czegoś. Czegoś co mogło mieć znaczenie, a co oddział 2 przeoczył.
Znalazłam to szybciej, niż sądziłam. Ale szczerze mówiąc, po tylu latach już mnie to nie dziwiło. Przecież teoria była po mojej stronie. Wiedziałam jednak, że to nie był zwykły łut szczęścia. Wszystko to było sprawką Aizena. Nie miałam na to dowodu, ani nawet pomysłu, ale... Kisuke sam przecież powiedział, że zniknęłam na 7 miesięcy. Co się ze mną działo wiedział pewnie tylko Aizen.
To, co znalazłam to kartka papieru. Napisane na niej były losowe litery. Tekst nie miał ładu i składu, a jednak... Litery były dość zbite, jakby stanowiły tekst. Były tam nawet przecinki i kropki. Bez wątpienia była to jakaś wiadomość? Jak oddział drugi mógł to zignorować? Fakt, że plątanina liter nie przypominała żadnego znanego mi szyfru, ale wciąż bez wątpienia była to wiadomość.
Dśędfzb...
Dzbćb pkjęmdk ęśą źydę ęb kąpkj, łś afdxmżme bskjdzmr hdcbaąxśąxm.
Wieczorem do mojego pokoju przyszedł Kazuma. Objął mnie w pasie i pocałował w policzek. Właściwie od rana go nie widziałam, a był już wieczór. Czułam się zaś jakby minęły wieki. Boże... Co się dzieje z człowiekiem, gdy jest zakochany i szczęśliwy. Wciąż nie docierało do mnie to, że jesteśmy razem. Nie... To może docierało. Co było dla mnie trudniejsze do zrozumienia to fakt, że zdążyłam się już przyzwyczaić i poniekąd rozbestwić.Dzbćb pkjęmdk ęśą źydę ęb kąpkj, łś afdxmżme bskjdzmr hdcbaąxśąxm.
Oczywiście był też ciąg dalszy, ale nie było na razie większego sensu w czytaniu tych bohomazów. Bez wątpienia nie był to żaden język, nawet starożytny. Wciąż jednak była tam interpunkcja. Zatem szyfr. Dziwny, nieznany szyfr. Lecz ja, oczywiście, zamierzałam go złamać. Chociaż jeszcze nie wiedziałam jak. Złożyłam papier i wsunęłam do kieszeni.
Wiedziałam, że to było to, czego szukałam, że nic więcej już nie znajdę. Toteż po cichu, niezauważona przez nikogo, wymknęłam z domu Hotarubi i udałam z powrotem do świata ludzi. Tam szybko czmychnęłam do swojego pokoju. I na ten czas, dopóki nie wymyślę, jak odszyfrować list, postanowiłam, go schować. Zwyczajnie włożyłam go do szuflady biurka.
Leżeliśmy na łóżku, przytulając się i co jakiś czas całując. Lubiłam ten beztrosko marnowany czas. Przez chwilę czułam się tak, jakby nie było Aizena, nie było w perspektywie żadnej wojny. Jakbyśmy po prostu żyli, nie martwiąc się jutrem. Powoli łapaliśmy odpowiedni nastrój.
-Mów do mnie brzydko - wyszeptał mi do ucha Kazuma, a ja spojrzałam na niego zaskoczona.
-Po co? - zdziwiłam się, marszcząc brwi.
-No... Mów.
-Eeeee... Wziąść...Włanczać... Kompiel...? - powiedziałam niepewnie.
-Ee... Nie... Nie to miałem na myśli.
-Aa... Aaaaaaaaaaaaaaaah! No dobra... - mruknęłam. - Ty jełopie! Chamie! Bydlaku! Pedale... Od roweru? Pedofilu!- wrzasnęłam, wczuwając się w rolę.
-Nie. Aż tak brzydko też nie musisz - jęknął Kazuma i westchnął.
-No, bo każesz mi jakieś dziwne fetysze urzeczywistniać - stwierdziłam z wyrzutem.
-Eh... Sam nie wiem, czego się spodziewałem. Ale chciałem spróbować...
-To nie próbuj, kochany. Nie próbuj żadnych udziwnień.
-Chciałem, no wiesz...
-No wiem, ale boję się, że ten szkodnik znowu przyjdzie, a tu przecież nie ma zamków w drzwiach - stwierdziłam smutno.
-Może je zaryglujemy? - zaproponował Kazuma, a ja parsknęłam śmiechem. - Mówiłem poważnie.
-Kocham cię - powiedziałam nagle, wtulając się w niego, a on objął mnie ramieniem i ucałował w czubek głowy.
-Ja też cię kocham, ale co cię naszło tak nagle?
-Nic... Po prostu... Chcę się tobą nacieszyć.
-A potem znowu zostawić? - spytał z powagą.
-Nieee - zaprotestowałam energicznie.
-To dobrze, bo ja ciebie też nie zostawię. To o co chodzi?
-O nic.
-Przecież widzę, że coś cię trapi - stwierdził Kazuma i westchnął. - Mała... Mieliśmy być ze sobą szczerzy - przypomniał.
-Naprawdę nic się nie stało. Po prostu jestem szczęśliwa... A potem przypominam sobie, co jeszcze nas czeka. Przypominam sobie o Hotarubi, Aizenie i wszystkich innych i zaczynam się martwić.
-Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
-A co jeśli nie?
-Skąd ten pesymizm?
-Chyba wrodzony - stwierdziłam. - I permanentny.
-Przesadzasz... Kto zawsze podnosi wszystkich na duchu, jak nie ty? - zaśmiał się Kazuma.
-A kto mnie będzie podnosił na duchu? - odparowałam. - Rozgrzewanie ludzi do walki jest energochłonne.
-Dlatego masz mnie. Zawsze gdy będziesz się martwić lub zwątpisz w siebie, ja będę obok, by przypomnieć ci jaka jesteś wspaniała - odpowiedział i odgarnąwszy z mojej twarzy grzywkę, ucałował mnie w czoło. - A jesteś bardzo wspaniała. Cudowna. Najlepsza. Najpiękniejsza. Najmądrzejsza.
-Lizus - skwitowałam.
-Poczekaj, jeszcze nie skończyłem.
-No?
-Moja... Tylko moja... Najukochańsza i... najbardziej szalona ze wszystkich istot - dodał.
-Palant.
-Ale twój.
-Tak... Mój.
No to Setsu ma swoją przylepkę. Słodkie. Jak to było w Małym Księciu "oswoiłaś, weź odpowiedzialność". Swoją drogą, ciekawe, czemu Kanda unika tej małej. Ma to jakieś większe znaczenie czy jak zwykle "jestem panem mrocznym i nic mnie nie obchodzi"? Ciekawe.
OdpowiedzUsuńKwestia listu też intryguje, choć nie mam pomysłu, jaki to mógłby być szyfr. Zobaczymy, coś tam wymyśliła.
Pozdrawiam
Laurie