Gdy wreszcie udało mi się wymknąć porucznikom, wykorzystując chwilowe zamieszanie i uciekając, wróciłam do swojego oddziału. Wszyscy byli czymś zajęci.
-Koji? - odezwałam się do napotkanego shinigami. - Zwołaj wszystkich na bojówkę.
-Tak jest, pani kapitan.
-A dalibyście spokój - jęknęłam.
Nie zdążyłam zrobić nawet kroku, gdy zjawił się Sasakibe.
-Kapitan Tomori? - odezwał się, a ja zmarszczyłam brwi. - W tym całym zamieszaniu na spotkaniu kapitanów, umknęła jeszcze jedna sprawa. Zamierzałem poinformować panią wcześniej, ale uciekła pani.
-Ah, tak... Przepraszam, ale od tych wrzasków zaczynała mnie boleć głowa.
-To nic takiego. Miałem tylko poinformować, że kapitańska kwatera należy teraz do pani. Co prawda kapitan Kurogane również nie użytkował tej powierzchni, obecnie dobrze by było, gdyby kapitan znajdował się blisko oddziału, zwłaszcza, że pani dom znajduje się dość daleko.
-Sasakibe. Pierwsza i najważniejsza rzecz... Daruj sobie tą panią kapitan. Ja również, nigdy specjalnie cię nie tytułowałam, chociaż należałoby. Jesteś ode mnie starszy i bardziej doświadczony, naprawdę źle się czuję, gdy nagle zacząłeś zwracać się do mnie tak formalnie. Proszę... Chociaż ty zachowaj rozsądek. Już wystarczy, że Matsumoto i reszta dla zabawy próbowali mi kapitanować...
-Niech będzie - odparł mężczyzna, uśmiechając się pobłażliwie. - To jak będzie z tą kwaterą?
-Zgaduję, że nie mam specjalnego wyjścia - zauważyłam z niezadowoleniem. - Niech będzie, ale tylko w tygodniu. Nie zamierzam zrezygnować ze swojego domu, na który zbierałam tak długo.
-Dobrze.
-Jak już uporam się z najważniejszymi rzeczami, to przeniosę się do nowej kwatery, a teraz wybacz, ale mam jeszcze sporo do zrobienia. - Na bojówkę dotarłam już chwilę później i uśmiechnęłam się widząc stuprocentową frekwencję. - Mam nadzieję, że zrobiliście wszystko, co do was należy, bo teraz spędzimy tu napraaaaawdę dużo czasu - zaśmiałam się.
-Ładnie pani wygląda, pani kapitan - usłyszałam i parsknęłam śmiechem.
-Dziękuję - odpowiedziałam wciąż rozbawiona i obejrzałam swój strój. - Chociaż w białym nie jest mi specjalnie do twarzy. Ale do rzeczy - mruknęłam. - Dziś zmierzę się z każdym z was - oznajmiłam z powagą. - Chcę na początek sprawdzić na jakim poziomie jest każdy z was, a potem będziemy szlifować talenty i niwelować słabsze strony. To kto pierwszy? Jakiś ochotnik? - Odpowiedziała mi cisza. - Ty - powiedziałam, wskazując na młodego chłopaka w okularach. Był jednym z nowszych członków oddziału. Dołączył do nas razem z Jiro. - Yoichi, jeśli się nie mylę.
-Tak, pani kapitan.
-Pójdziesz na pierwszy ogień i pokażesz tym boi-dudkom jak się to robi? - spytałam, zachęcając go serdecznym uśmiechem, a on niepewnie, lecz skinął głową. - Zaatakuj, gdy będziesz gotowy. Nie powstrzymuj się i uderz wszystkim co masz.
Chłopak wziął głęboki oddech i naparł z całą siłą. Nie robiłam uniku, tylko zablokowałam cios, a potem kilka kolejnych. Był młody, brakowało mu doświadczenia, siły, ale technikę miał nienaganną. Było widać, że dużo ćwiczył. Oczywiście sama szermierka to było za mało, ale wszystkie dzieciaki, które tyle co wyszły z akademii, żyły w przeświadczeniu, że już wiedzą wszystko, co trzeba. Potem trafiały do oddziału, szły na pierwszą misję i okazywało się, że większość rzeczy, których się uczyły, są bezwartościowe, przez co tracą pewność siebie.
Jednak jego upór bardzo mi się spodobał. Gdy zobaczył, że nie tędy droga, odnowił odległość za pomocą shunpo i użył drogi wiązania. Tym razem już musiałam zrobić unik, bo zaklęcie należało do jednego z tych wyższego poziomu. Cmoknęłam z uznaniem i napięciu oczekiwałam, co jeszcze wymyśli.
Ponowił próbę, lecz na darmo. Nie byłabym kapitanem, gdyby świeżo upieczony shinigami mógł mnie pokonać. Wtedy chłopak zrobił coś dziwnego. Widziałam, że mruczy inkantację drogi zniszczenia, ale co dziwne nie celował we mnie, a gdzieś obok. Przez chwilę stałam skołowana, obserwując jak atak totalnie mija się z celem, którym przecież byłam ja.
Dopiero, gdy w górę wzniosły się tumany kurzu, zorientowałam się, co wymyślił. W ostatniej chwili obróciłam się, blokując atak. Wyszczerzyłam zęby, a wśród podwładnych przeszedł szmer. Znali ten uśmiech. Przynajmniej ci z większym stażem, bo Świeżaki mogły jeszcze nie wiedzieć, co to oznacza. Z wyjątkiem Jiro, bo kątem oka dostrzegłam, że się uśmiecha.
Chłopak chyba najlepiej znał wszystkie moje firmowe uśmiechy, przez wspólną pracę w Czarnym Zakonie i nasze treningi. O tak. Wiedział, że tok myślenia jego kolegi bardzo mi się spodobał. Chłopak miał braki, jasne, przed nim jeszcze długa droga, zwłaszcza, że najwyraźniej nie opanował nawet shikai, ale myślał niekonwencjonalnie, podobnie do mnie. Widziałam w nim ogromny potencjał i to zamierzałam szlifować, nawet jeśli przed nim jeszcze daleka droga.
Powoli czas było wziąć to na poważnie i zakończyć pojedynek, wiedziałam już, czego dowiedzieć się chciałam. Spojrzałam na chłopaka, gotowa do ataku, a on wyraźnie pobladł. Mimo to starał się robić odważną minę, co szczerze mnie rozbawiło. Dałam znak, by zaatakował, ale tym razem jednym ruchem wybiłam mu katanę z rąk. Zaległa cisza.
-Wasz kolega chyba zasługuje na brawa - stwierdziłam z uśmiechem i wraz ze wszystkimi zaczęłam klaskać w dłonie. - Dobra robota, Yoichi.
-To tyle? - zdziwił się.
-Na tę chwilę, tak - odparłam. - Na rozmowę przyjdzie czas, ale to dopiero po treningach. Będę chciała z każdym indywidualnie porozmawiać, między innymi na temat treningu.
-Ze wszystkimi?
-Jakiś problem? - spytałam, marszcząc brwi.
-Skąd, pani kapitan.
-Więc o co chodzi?
-Nie szkoda pani czasu?
-Na was... Nigdy nie będzie mi szkoda czasu, a muszę przetrawić informacje zebrane w tym pojedynku - oznajmiłam. - Kto następny?
-Ja się zmierzę z panią kapitan - odezwał się Koji, shinigami o dłuższym stażu pracy, niż ja. Witał mnie, pierwszego dnia pracy, po tym jak ukończyłam akademię. - Czy się nadam?
-Jasne - uradowałam się. - Dawaj.
Koji uśmiechnął się zadziornie, właśnie to w nim lubiłam, zawsze dało się z nim pożartować. Nie zaatakował od frontu, używając shunpo przedostał się za mnie i dopiero wtedy zamachnął się kataną. Odparłam atak, ale niewątpliwie odczułam jego siłę. Ręce zadrżały pod naciskiem jego miecza, bo nie byłam na to gotowa. Zauważył to po mojej minie i uśmiechnął się szerzej.
Nie zwlekał, tylko aktywował shikai, wbił ostrze w ziemie, a ja w ostatniej chwili uskoczyłam przed pnączami, które wyrosły z ziemi. Doskonale pamiętałam ich siłę z naszych wspólnym misji, gdy oplatały się wokół pustych i zgniatały je, bez problemu niszcząc także maskę. Wzdrygnęłam się na myśl takiego marnego końca. Zastanawiałam się, jak zakończyć te walkę i czy powinnam, byłam poniekąd ciekawa, jak zareagowałby w obliczu moich płomieni, ale nie tylko to. Był starszym, szanowanym shinigami, nie chciałam kończyć pojedynku, wybijając mu katanę z ręki, jak jakiemuś młodziakowi. Prawdopodobnie lepszym wyjściem było w pewnej chwili powiedzieć stop, choćby ze względu na szacunek do niego.
Z drugiej jednak strony byłam kobietą i chociaż na razie w oddziale panował spokój i przyjazna atmosfera, bałam się, że z czasem może się to zmienić. Stąd przyszło mi do głowy, że warto zaprezentować jednak swoją moc. Ale czym była zwykła pokazówka. Najlepiej było się pokazać w prawdziwym boju, wyznaczając poprzeczkę, a nie w luźnych walkach treningowych.
-Na co czekasz, Setsuko? - spytał cicho, tak, że tylko ja mogłam go usłyszeć. - Nie chce żadnych forów! - dodał głośno. - Za stary jestem na to, żeby młoda kapitan okazywała mi litość.
Wyraźnie zorientował się, co mnie martwi i postanowił mi pomóc. Taki właśnie był Koji, byłam pewna, że zostałby świetnym porucznikiem, chociaż Jiro również dobrze rokował pomimo młodego wieku, właściwie wszystko zależało od tego, kto opanuje bankai jako pierwszy.
Uśmiechnęłam się wesoło i również aktywowałam shikai, a moja katana błysnęła ogniem. Przecięłam wyrastające z ziemi pnącza, po czym dezaktywowałam moc. Znalazłam się tuż za Kojim i przystawiłam mu ostrze do gardła.
-Przegrałem - oznajmił, unosząc dłonie w geście poddania.
-Dziękuję - wyszeptałam.
-Nie mam pojęcia, o czym pani mówi - skwitował z uśmiechem. - Sprawiedliwość musi być. Kapitan musi być w stanie pokonać swoich poddanych, na wypadek, gdyby wykazali się kiedyś nieposłuszeństwem. Dobrze, by mieli na uwadze, siłę swojej przełożonej.
-Nic się nie zmieniłeś - westchnęłam. - Słowo daję... Ale urosłeś w siłę przez ostatnie lata. Widać efekty twojej ciężkiej pracy - oznajmiłam. - Świetnie się spisałeś.
-Dziękuję za uznanie, pani kapitan.
-Kto teraz? Może Takanobu? - odezwałam się po chwili namysłu. - I co kręcisz głową? I tak cię to nie ominie. Nie odpuszczę nikomu. Wyciągaj miecz i stawaj do walki.
-Tak jest, pani kapitan.
Takanobu również był shinigami dłużej ode mnie. Był dość mrukliwy, ale nigdy nie odmówił pomocy nikomu, kto o nią prosił. Nigdy jednak nie zdawał się mieć większych ambicji lub predyspozycji. Trudno było mi stwierdzić. Niewątpliwie przybył z Rukongai. To było widać po specyficznym koku, który nosili często mężczyźni z dalszych okręgów. Nie wyzbył się tego nawyku nawet jako shinigami. Być może samo należenie do oddziału mu wystarczało, zapewniało, bowiem, godny byt jemu i jego rodzinie, którą miał w przeciwieństwie do Kojiego.
Postawę miał nienaganną, ale nie podobało mi się to, co dostrzegłam w jego oczach lub raczej to, czego mi w nich brakowało. Życia. Monotonia dnia codziennego i brak sukcesów pozbawiały motywacji wielu shinigami, przez co przestawali się starać. Nie szkolili się i nie robili ze swoim życiem zbyt wiele, a walce ginęli jako jedni z pierwszych. Bo najpierw ginęli ci, którzy działali bezmyślnie i gwałtownie.
Zaatakował, ale wyraźnie bez przekonania, co tylko utwierdziło mnie w moim osądach. Kazuma był dobrym kapitanem, radził sobie z dokumentacją i pod tym względem oddział funkcjonował bez zarzutu. Nigdy nie byliśmy z niczym spóźnieni, nigdy, nigdzie nie było błędów w raportach, bo nawet moje poprawiał jeszcze w okresie mojego młodzieńczego buntu.
Z drugiej jednak strony brakowało mu ikry. Świeżego spojrzenia na sprawę. Robił to wszystko jakby za karę. Jasne, nigdy mi to specjalnie nie przeszkadzało, bo przynajmniej pozwalał mi na misje terenowe, wieczne szlajanie się po Seireitei i nie robił z niczym specjalnych problemów. Chociaż może powinien. Robił, co do niego należy i oddział prosperował dość dobrze, ale przeciętnie, nie lepiej, niż inne jednostki.
Nawet Kira, który nigdy nie rokował zbyt dobrze na kapitana, przeszedł oczekiwania wszystkich. Chociaż świetnie zajął się Trójką przez kilka miesięcy, dopóki głównodowodzący niczego nie postanowił, o tyle nikt nie spodziewał się, że będzie tak dobrym kapitanem jakim jest teraz. Ale tutaj, trzeba było przyznać, że swoją zasługę miała też Hinamori, która chociaż w moich oczach wciąż jawiła się jako naiwna i irytująca, miała dobre serce, a z Kirą była dość blisko. Znali się przecież dość długo.
Obojgu było ciężko, więc wspierali siebie nawzajem i gdy Kira został kapitanem Piątki, widocznie to dodało mu otuchy. Miał wsparcie przyjaciółki, która rozumiała jego cierpienie, a zarazem wymagała dwa razy więcej uwagi, niż on. Dźwignął się jakoś, inaczej jedno ciągnęłoby drugie na dno. Wciąż czasem brakowało mu pewności, by wypowiedzieć się wśród przekrzykujących się czasem kapitanów, ale na polu bitwy odnajdywał się doskonale. Był też zaznajomiony z dokumentami, a o podwładnych dbał nad wyraz dobrze.
Tego niestety nie można było powiedzieć o Kazumie. Zawsze było po nim widać, kiedy się martwi. Problemy często przeszkadzały w jego pracy, o ile papiery odciągały od problemów o tyle wykazanie się jakąś inicjatywą stanowiło problem. Dlatego część treningów prowadziłam ja lub Hotarubi, a czasem wspólnie. Nigdy wcześniej nie podejrzewałabym, że nie jest wcale tak świetnym kapitanem, jak sądziłam. Pozostawałam na to ślepa. Dostrzegałam to dopiero teraz, gdy przejęłam jego obowiązki, a wcale nie było powiedziane, że poradzę sobie z zadaniem lepiej.
Jasne, miałam wiele pomysłów, ale to wcale nie znaczyło, że wypalą. Były tysiące rzeczy, które mogły pójść źle i to mnie przerażało. Nie mogłam jednak tego po sobie pokazać. Musiałam stać twardo na ziemi i stanowić oparcie dla swoich podwładnych, dlatego tak przejęłam się sprawą Takanobu i pozostałych.
-No co jest? - spytałam, próbując go sprowokować. - Tylko na tyle cie stać?
O ile technikę miał dobrą, o tyle motywacja była zerowa. Ataki były silne i precyzyjne, ale brakowało im animuszu, jakiegoś pomysłu. Były wyuczone, automatyczne. Świetnie, ale czasem to mało. Bez ducha walki nawet ogromna moc była na nic. Zmarszczyłam brwi i użyłam drogi wiązania, pozbawiając przeciwnika możliwości do kolejnych ataków.
-Dobrze - powiedziałam. - To wszystko, Takanobu. To była dobra walka - skłamałam, nie chciałam wyciągać tego tutaj. Wolałam indywidualnie omówić z nimi ich wady i zalety, a nie przy wszystkich. Dostrzec je musieli sami i nauczyć się współpracować w walce. - Dobrze... Kto...
-Ja! - krzyknął entuzjastycznie Jiro.
-Ty się młody chyba nigdy nie nauczysz - zaśmiałam się. - Aż tak ci śpieszno, żeby zebrać baty? Mam nadzieję, że te pojedynki z Allenem przyniosły efekt. Młodzi shinigami zawsze sądzą, że już wszystko wiedzą.
-"Wiem, że nic nie wiem" - odparł rezolutnie chłopak i uśmiechnął się serdecznie. - Miałem okazję nie raz obserwować pojedynki pani kapitan z różnymi osobami. Na przykład z Ivrel.
-Oh? Naprawdę? - zdziwiłam się. - Nie zauważyłam.
-Bo maskowałem swoją energię, żeby nie przeszkadzać.
-Zobaczymy, czy naprawdę jesteś silny, czy tylko mocny w gębie - warknęłam. - Szykuj się.
Młody shinigami walczył ze mną już kilkakrotnie. Wiedział, czego może się spodziewać, więc nie musiałam się aż tak powstrzymywać. Mogłam wykorzystać nieco te sytuację. Chłopak był zwinny po licznych walkach z Allenem i Leenalee, stosował się też do moich wskazówek, więc był w stanie sparować moje ataki lub przynajmniej zrobić unik. Siły też mu nie brakowało, a kilka ruchów wyraźnie ściągnął od Shigeru. Nie byłam zaskoczona, wiedziałam, że uczył się kiedy tylko mógł, obserwował różne walki, a zaobserwowane techniki wcielał w życie. Nie pomyliłam się, co do niego.
-No co jest? Co tak słabo? - śmiałam się, specjalnie prowokując go do walki.
-Pani kapitan również się nie przykłada - odgryzł się.
-Nie? To, co powiesz na to? - spytałam, szczerząc zęby w szyderczym uśmiechu. - Odsuńcie się wszyscy! Ty nie, Jiro - dodałam. - Zapłoń... Moeru Yona! - Buchnęły płomienie. - I co teraz?
-No bo pani kapitan się popisuje - zaprotestował chłopak.
-Ja ci dam "popisuje" - warknęłam, ale widząc jego przerażoną minę, tylko parsknęłam śmiechem. - Jak na to odpowiesz?
-...Kiseki - wyszeptał chłopak. a jego ostrze zdawało się być nieco krótsze niż wcześniej, ale za to miało niebezpieczny, zielony błysk, chociaż to mogła być moja wyobraźnia.
Specjalnie wypowiedział komendę cicho, żeby mnie zdezorientować. Już przy pierwszym cięciu, miałam wrażenie, że dzieje się coś dziwnego. Powietrze miało duszny, słodki zapach, jakbym była na łące pełnej kwiatów w bardzo upalny dzień. Zmarszczyłam brwi. To jest to, że treningi prowadziłam dotychczas bez użycia jakichkolwiek zdolności i zwyczajnie nie miałam pojęcia, na czym polega shikai chłopaka, a on sam też się tym nie chwalił.
Dopiero, gdy zaczęły mrowić mnie ręce, zorientowałam się, co się stało. Zanim wykonał kolejne cięcie, odgrodziłam się od niego płomieniami, które stworzyły ścianę. Odnowiłam odległość, oddychając głęboko czystym powietrzem. Skubany miał naprawdę trującą zdolność, paraliżującą przeciwnika, ale moc była jeszcze słaba, a ja na szczęście nie nawdychałam się aż tak dużo oparów.
-Brawo - przyznałam. - Dobrze pomyślane.
-Ale to wciąż za mało, no nie? - spytał niezrażony. - Przeciwko pani kapitan. Poddaję się - powiedział, chowając broń.
-Na polu bitwy nie ma czegoś takiego jak "poddaję się" - zagrzmiałam, tym razem niezadowolona z zachowania podwładnego. - Jeśli na polu bitwy zrobisz coś takiego, zawiedziesz swoich towarzyszy.
-Ale to nie pole bitwy.
-To też jest walka, którą należy próbować wygrać do samego końca - zauważyłam. - Nieważne czy jest z góry przegrana. Nic nigdy nie jest przesądzone! Tak długo jak walczysz, masz szansę wygrać!
-Tak jest, pani kapitan! - krzyknął chłopak i zaatakował po raz kolejny. Ten atak również zniwelowałam za pomocą płomieni, a potem zwiększyłam poziom swojego reiatsu, pozbawiając chłopaka tchu na kilka sekund. - No dobra. Koniec pojedynku - zarządziłam.
Kolejne walki nie trwały już tak długo. Tylko młodsi podwładni jakoś się starali, lecz tym zabrakło siły i umiejętności, by wygrać walkę lub chociaż ją przedłużyć. Tym bardziej zaprawionym w boju, tak samo jak Takanobu brakowało zaś motywacji i chęci do tego, by chociaż spróbować zmienić przebieg walki. Ten fakt bardzo mnie zaniepokoił i nie byłam pewna, czy dam radę jakoś to zmienić. Musiałam zasięgnąć rady innych kapitanów, tego byłam pewna.
-Kto według grafiku ma dzisiaj nocny dyżur?
-Takanobu i Shinsaku oraz ja i Yoichi - oznajmił Koji.
-Rozumiem - stwierdziłam i przez chwilę myślałam nad czymś. - W takim razie podczas dyżuru będziesz dowodził grupie - powiedziałam wreszcie. - Gdyby coś się działo, do ciebie będzie należała decyzja, co zrobić i czy należy mnie wezwać.W razie problemu kontaktuj się ze mną na komórkę, bo prawdopodobnie do później godziny będę kursować po Seireitei.
-Tak jest, pani kapitan.
-Jest już prawie 18, dzisiaj zrobimy małe zmiany w rozkładzie godzin - oznajmiłam spokojnie. - Nie mogłam zrezygnować z tego treningu, ale macie nie tylko prawo, a obowiązek odpowiednio wypocząć przed drugą zmianą... Niedługo wszyscy kończą pracę. Ok, zrobimy tak...
-Proszę się nie przejmować - powiedział Koji. - Nikt nie będzie szczęśliwy jeśli zacznie pani wprowadzać jakieś zmiany w grafiku. Zdążyłem wypocząć, moja walka nie trwała, długo, a po porannym zebraniu zdążyłem wrócić do domu i przespać się parę godzin. Chcę zgodnie z planem odbyć swoją zmianę.
-Ja tak samo - zaoferował Yoichi. - Niech się pani nie martwi, pani kapitan.
-Widzi pani? Dzięki temu oddział będzie dalej funkcjonował jak należy - upierał się Koji.
-Nie, nie, nie. Tak nie może być - zaprotestowałam. -Wezwałam was tu wszystkich rano i obciążyłam nieplanowym treningiem, nie mogę się na to zgodzić.
-Nie ma pani wyjścia. Nam również zależy na tym oddziale, a pani dała nam nadzieje na pozytywne zmiany, które dobrze zrobią nam wszystkim.
-Tak się nie godzi.
-Popieram to - wtrącił się Jiro. - Jeśli poczuje się pani lepiej, mogę zostać w pracy dłużej.
-Czy wszyscy z nocnej zmiany są zgodni? - Sprzeciwu też nie było. - Poddaję się - jęknęłam. - Ale pomyślę nad jakąś, drobną chociaż, rekompensatą dla dzisiejszej nocnej zmiany i nikt mnie od tego nie odwiedzie.
-To już wedle pani uznania - zaśmiał się Koji.
-Ok. Mam jeszcze do załatwienia kilka spraw w innych oddziałach - oznajmiłam z powagą. - Takanobu, dopilnuj w takim razie, żeby został porządek i pozamykaj wszystko jak już dzienna zmiana opuści teren. Jesteś też odpowiedzialny za to, żeby nikt się nie lenił i nie próbował się urwać chwilę wcześniej, tylko dlatego, że nie ma mnie w pobliżu. Jasne?
-Tak jest.
-W takim razie do widzenia - rzuciłam na odchodne i zniknęłam, używając shunpo.
Wszystkiemu towarzyszyła muzyka
Followers
Rumors
I w ten oto sposób zakończyła się historia Behind Last Crossroad. Niemniej, zapraszam na moje pozostałe blogi, które można znaleźć w zakładce Other Dimensions. A najprawdopodobniej w kwietniu odbędzie się premiera drugiej części BLC pod tytułem Daughter of fiery flowers :D
Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!
Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!
Kurczę, w niektórych miejscach widzę, że myślimy w podobny sposób i według tego kreujemy swoje bleachowe bohaterki. Muszę przyznać, że Setsu z tej wersji bardzo mi imponuje i chyba nawet lepiej się przedstawia niż ta z podstawowej wersji. Tutaj bardziej widać, jak myśli, planuje i troszczy się o innych. Bierze odpowiedzialność za swoich ludzi, a jednocześnie wie, ile jest w stanie zrobić, zna swoje ograniczenia. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Laurie
Tak, ale to tylko pokazuje, że ta Setsu nie jest prawdziwa. Znaczy prawdziwa też się troszczy na swój pokrętny sposób. Chciałam właśnie zobaczyć, jak na Setsu wpłynie bycie kapitanem i wgl. I faktycznie właśnie inna jest, dźwignęła się na rzecz innych, ale i tak wątpię, żeby długo tak wytrzymała. Setsu to jednak Setsu.
UsuńUwielbiam czytac o shikaiach bankaiach, nowych, zawsze jestem tego potworrnie ciekawa. pojedynki z iv, he? no. paczyłąbym jak Jiro ;D Chłopak zaskoczył, z tym paraliżującym uwolnieniem. Dobre.Mma nadzieje, ze 'new captain' bedzie na tyle długo powstawac, ze dowiemy sie, kto zostanie porucznikiem. Kijo, polubilam go. I faken, podeszłas do sprawy tak... z innej strony. Ze to faktycznie tez tylko praca, ze mozna popasc w monotonie. No bo nam sie wydaje ze przeciez to zajebista sprawa, latac z mieczem, uczyc sie shikai, wgl shinigami, uUu, ale jazda. A dla nich to szara, no ne az tak, ale jednak, rzeczywistosc.
OdpowiedzUsuńa wgl wgl wgl... ten kod na regulrnym rozdziale behinda. czy to kod, ze kod? bo ja kurwa nad nim od wczoraj siedze ;D Jak babcie swoja najdrozsza kocham. Główkuje ;D
Zobaczymy, na razie utknęłam w 6 części - jeszcze bez porucznika, ale nawet jak nie w new capitan, to później wyjawie kto miał nim być - bo ja już wiem.
UsuńTen kod... Nie jest specjalnie skomplikowany i nie jest to prawdziwy szyfr, tylko wymyślony przeze mnie. Pierwotnie miał być cyfrowy, ale zaraz by się wszyscy zorientowali, co i jak i nie byłoby niespodzianki. Też trochę nad tym przysiadłam, chciałam nawet całość zamienić, ale ciężko, no i nie daj boru ktoś by rozszyfrował.