Gdy tylko wróciłam, przywitał mnie spory tłum. Dzięki Renjiemu już wszyscy wiedzieli o tym, że praktycznie straciłam posadę oraz o tym, że prawdopodobnie zostanę przywrócona na stanowisko. A więc nasłuchałam się zarówno wyrazów współczucia jak i gratulacji. Trochę to trwało, nim zamieszanie opadło. Nie zabrakło oczywiście Ami, która kleiła się do mnie cały czas i powlekła się za mną w stronę pokoju.
Wtedy właśnie spotkałam Kazumę. Spojrzał na mnie, a potem na dzieciaka:
-Ami, możesz nas zostawić na chwilę samych?
Ta niechętnie, lecz spełniła prośbę.
-O co chodzi? - spytałam, gdy Kazuma podszedł bliżej.
-Chciałem cię przeprosić - padło w odpowiedzi. - Za to jak zareagowałem po wizycie u głównodowodzącego i że zostawiłem cię tam samą. Byłem wściekły, że Chinatsu dostanie to czego chce, że zrobiłaś coś tak bezmyślnego. Ale nie powinienem był tak zareagować.
-Masz rację, nie powinieneś był.
-Wiem, dlatego przepraszam - odparł Kazuma i objął mnie w talii, lecz odsunęłam się od niego. - Co jest?
-Ja też chciałam ci coś powiedzieć - oznajmiłam i uśmiechnęłam się słodko, po czym dodałam - Z nami koniec.
-Co?
-To, co słyszałeś. Koniec z nami - powtórzyłam spokojnie.
-To żart tak?
-Jestem śmiertelnie poważna.
-Powinnaś to jeszcze przemyśleć. Nie rób nic pochopnie.
-Pochopnie? - zaśmiałam się. - Tak się składa, że ostatni tydzień spędziłam w samotności i miałam baaaaardzo dużo czasu na przemyślenia.
-Setsuko, nie wygłupiaj się, proszę.
-To nie żart, nie wygłupy, nie pochopna decyzja - wyjaśniłam spokojnie, lecz palce zaciskałam w pięści. - Dobrze wiedziałeś, że mam problemy z Chinatsu. Stwarzała je od początku, w coraz większym i większym stopniu. Powiedziałeś, że to zwykła niechęć. Może i niechęć, ale ta dziewczyna sama zadeklarowała, że zrobi wszystko, żeby zniszczyć mi życie. Zbagatelizowałeś to. Robiłeś z nią jakieś dziwne interesy, spotykałeś się z nią i mogę się jedynie domyślać, co razem urzeczywistnialiście. Ale kocham cię, byłam szczęśliwa, wiedząc, że ty mnie też, więc nie pytałam. Uznałam, że lepiej nie wiedzieć, że to minęło, to przeszłość. Ale wybacz, nie mogłam tego tak zostawić. Musiałam coś z tym zrobić i zrobiłam. Fakt, poparłeś mnie u głównodowodzącego, za co ci dziękuję, ale twoje późniejsze zachowanie neguje wszystko inne.
-Przecież przeprosiłem.
-I myślisz, że "przepraszam" zawsze wszystko załatwi? Wiesz ile się już przez ciebie w życiu napłakałam? Ale to bez znaczenia - mruknęłam. - Wiesz ile napłakałam się przez ostatni tydzień? - spytałam. - Wróciłeś chociaż na chwilę, żeby sprawdzić, jak się miewam? Zainteresowałeś się chociaż odrobinę sytuacją w Soul Society? - Kazuma spuścił wzrok. - No właśnie. Wylałam hektolitry łez, bo ty, osoba, na której wsparciu najbardziej mi zależało, powiedziałeś, że znowu wszystko zepsułam. Tymczasem ludzie, po których nigdy bym się nie spodziewała, a także ludzie, których nawet nie znam, okazali mi dużo więcej wsparcia. Niezależnie od pobudek.
-Co masz na myśli?
-To co słyszysz. Gdy ty mnie zostawiłeś moi starzy przyjaciele powiedzieli mi, co myślą o tym wszystkim. I najpierw, ja głupia, cię broniłam, dopiero potem zrozumiałam, że mieli całkowitą rację. Ale nie martw się, prawdopodobnie wrócę na stanowisko porucznika, więc nie musisz się obawiać. Odzyskasz porucznika, ale straciłeś mnie - oznajmiłam. - Obcy ludzie, robią petycję o to, by przywrócono mnie na stanowisko i zrobiono porządek z rodziną Miyagi, która jak widać, nie tylko mi robiła pod górę. Na każdym kroku komuś niszczyli życie, by dostać to, czego chcą. Ale to przecież tylko zwykła niechęć - prychnęłam. - Nawet Byakuya... stanął po mojej stronie, a ty nie tylko nie dołączyłeś do niego, nawet się nie zainteresowałeś. I wiedz, że bardzo cię kocham, ale nie chcę z tobą być. Samej będzie mi lepiej, skoro i tak jestem sama.
-Powinniśmy o tym porozmawiać.
-Rozmawiamy.
-Mam na myśli zerwanie. Omówmy to jeszcze. Ja wiem, że zrobiłem źle. To się zmieni. To...
-To nie podlega dyskusji - ucięłam. - Klamka zapadła. Nie pytam cię o zdanie, ja oznajmiam fakt. Z nami koniec.
I po tych słowach wróciłam do pokoju.
Zawsze wiedziałam, że jestem niespełna rozumu i popieprzona. Nigdy w
to nie wątpiłam. A jednak ślepo wierzyłam, że mogę z tym jakoś
funkcjonować. Ba. I funkcjonuję, ale życiem tego nazwać nie można. Przez
krótką chwilę miałam wszystko. Miałam rodzinę, przyjaciół, cel, do którego dążyłam i
ukochanego mężczyznę u boku. Był mój i nadal mógłby mój być. A jednak ja
zrezygnowałam z tego co mam bez większego powodu. Nacieszyłam się swoją
odwzajemnioną miłością i zdecydowałam odejść. Nie daleko. Tym razem
przecież nie uciekłam. Ja tylko zniszczyłam ten związek.
Dlaczego?
Zabijcie mnie, bo nie mam pojęcia. Na dłuższą metę nie potrafiłam z nim
być, nie potrafiłabym być z nikim na dłużej. I teraz było mi straszliwie smutno. Sama złamałam sobie serce, sama do tego doprowadziłam. Czuję w
sercu ziejącą pustkę. Straciłam coś bezpowrotnie, straciłam cząstkę
siebie i nie wiedziałam czy kiedykolwiek się pozbieram. Pewnie tak. Do
wszystkiego przecież można się przyzwyczaić. Ale sama nie rozumiałam,
dlaczego potraktowałam Kazumę w ten sposób. Ok. To prawda, że nie stanął po mojej stronie, kiedy tego potrzebowałam, ale każdy przecież popełnia błędy i nie jest w tym odosobnionym przypadkiem.
Unieszczęśliwiłam nas oboje.
Dlaczego? Po co? Jaki to miało sens? Kto wie... Może po prostu jestem
krytycznym przypadkiem? Wadliwym, wybrakowanym. Bo jak inaczej można to
wyjaśnić? Nie umiałam być szczęśliwa, nie umiałam się cieszyć. Musiałam
wszystko zepsuć. Możliwe, że obawiałam się tego szczęścia. Ceny jaką
przyjdzie mi za to zapłacić. A zauważyłam przez te wszystkie lata, jak
żyję, że każda sekunda przypłacona może być ogromną fortuną. Ale to nie
tylko dlatego. Zrobiłam to jakoś instynktownie. Potrzebowałam być sama. W
końcu do tego jestem przyzwyczajona. Do samotności, do bycia tylko ze
sobą. Do kochania kogoś w ciszy, na odległość. Niemożliwym jest dla mnie
przyzwyczaić się, że ktoś jest mój, a ja tego kogoś. Toteż wybrałam
samotność.
Czuję, że odchodzę od zmysłów. Nigdy nie byłam w pełni zdrowa
psychicznie. Na testach przed rozpoczęciem akademii przecież oszukiwałam,
bo wiem, jak myśli normalny człowiek. Czy tam shinigami. Lecz ja nigdy nie funkcjonowałam tak samo. Czasem nawet bez powodu potrafię leżeć w łóżku, w
ciemności i dławić się łzami, cierpiąc i nie znając powodu tego
cierpienia. Potrafię się bać czegoś, co czyha za każdym rogiem, gdzieś w
cieniu. Ale przez lata nic jeszcze tam nie znalazłam. A jednak czegoś
się boję. Coś mnie przeraża. Czasem nawet mój własny cień.
Zawsze mi się to zdarzało, ale ostatnio
częściej, niż zwykle, miewałam napady duszności i lęku. Nie mogłam złapać
powietrza. Oddychałam, ale się dusiłam. Oblewał mnie zimny pot i
wegetowałam w agonii. Coraz częściej i bardziej trzęsły mi się ręce. Chciałam
płakać, ale nie starczało mi już nawet łez. Najchętniej spałabym cały
dzień, a zarazem nie mogłam spać. Dolegała mi permanentna bezsenność i bezsilność.
Miałam tak od zawsze. Bywały lepsze i gorsze dni. Ostatnio więcej było
tych pierwszych, ale teraz wszystko wróciło do normy. Znów czułam się,
jakbym umierała. Umierałam. Każdego dnia, każdej godziny, w każdej
sekundzie. Czułam dziwny ból. Bolała mnie każda komórka mojego ciała.
Nic nie było w stanie mi pomóc. Wiedziałam... Przecież
wszystko spowodowane było stanem mojego umysłu. A ten był opłakany.
Zawsze to wiedziałam. Dotychczas były to pojedyncze dni. Ostatnio czułam się tak codziennie.
Oszalałam. Doprawdy oszalałam. Tym razem już doszczętnie stoczyłam się
na skraj obłędu.
I wszyscy dziwili się, że piję. I jakim cudem mogę pić i
pić i nadal być w pełni zmysłów. Ponieważ właśnie dzięki alkoholowi
mogłam utrzymać swoje demony na smyczy. Piłam, piłam i jedynie było mi
wreszcie trochę bardziej wesoło, a ból mijał. W krytycznym momencie po
prostu zasypiałam. I to był jedyny łatwy sen. Po prostu odpływałam. A
mimo to nigdy nie budziłam się zarzygana. Skacowana, co najwyżej. Ale
nawet to było lepsze, niż uczucie, że moja dusza rozpada się na drobne
cząsteczki.
Potem przestałam pić i znów powróciły napady duszności.
Dlatego wróciłam do picia. Ja nie topiłam smutków. Ja wypełniam pustkę. Alkohol scalał jakoś sypiący się na części umysł. Gardziłam sobą, odkąd
pamiętam. Nienawidziłam siebie, właśnie za tę ułomność, niezdolność do normalnego życia. Przecież wszystko czego chciałam, to właśnie
normalnie żyć, ale nie było mi dane.
Wreszcie zmusiłam się do
wstania z łóżka i powędrowałam do pokoju Shigeru. Zapukałam drzwi i gdy
je otworzył, uwiesiłam mu się na szyi. On jakby po chwili wahania, objął
mnie w talii jedną ręką, a drugą pogładził po włosach. Wtuliłam twarz w
jego tors, ledwo powstrzymując się od płaczu. Dlatego dopiero po chwili
zauważyłam, że coś się nie zgadza. Zapach był znajomy, ale... inny. I
od kiedy Shigeru był aż tak wysoki? Zamarłam. Odsunęłam się lekko i
spojrzałam w górę, by zobaczyć Byakuyę. Czym prędzej odsunęłam się od
niego i już miałam przepraszać i błagać o przebaczenie tego haniebnego
aktu, kiedy dostrzegłam kolejną interesującą rzecz. On się uśmiechał.
Tak łagodnie, jak nigdy wcześniej, może nawet z lekką nutą zakłopotania, że na chwilę zapomniałam o wszystkim.
-Shigeru jest w środku - powiedział, pierwszy przerywając ciszę i wypuścił mnie z objęć. - Rozmawialiśmy. Właśnie wychodziłem.
Nie
odpowiedziałam. Pokiwałam tylko głową i spuściłam wzrok, dopóki nie
zniknął z pola widzenia. Gdy odetchnęłam z ulgą, zobaczyłam, że Shigeru
mi się przygląda, szczerząc zadziornie zęby.
-Ani. Słowa - wycedziłam.
-Chodź
- odparł i przygarnął mnie do siebie ramieniem. - Chodź siostra... -
Nie musiałam nic mówić. Braciszek rozumiał mnie bez słów. Wiedział, jak
bardzo jest źle. - Napijemy się, aż do nieprzytomności.
Żadne z nas nie komentowało tego, że pomyłkowo rzuciłam się na Byakuyę. To był wypadek i miałam nadzieję, że Byakuya też nigdy o tym nie napomknie.
Od samego rana słychać było grzmoty. Czyżby burza? Zimą? Przetarłam oczy i ubrałam się spokojnie, niespecjalnie przejęta pogodą. Byłam zmęczona życiem, skacowana i miałam jakąś taką znieczulicę. Jak to zwykle bywa po nocy picia i wylewania łez.
Rozległo się łomotanie do drzwi.
-Prosz... - mruknęłam.
-Siostra, musisz to zobaczyć! - krzyknął Shigeru, wpadając do pokoju. - Przed budynkiem! Kazuma i Byakuya! Walczą!
-Co? - zdziwiłam się i razem z Shigeru wybiegłam na zewnątrz.
Zebrał się tam już cały Czarny Zakon, lecz nikt nie mógł powstrzymać tej walki. Sami zainteresowani pozostawali głusi na groźby, prośby i błagania. Walczyli na pełnym bankai, widząc to, nikt nie miał odwagi ingerować. Niewątpliwie było to bardzo niebezpieczne.
-Byakuya ty dupku! - darł się Kazuma. - Wszystko zaplanowałeś!
Zacisnęłam dłonie w pięści. Mogłam to przecież przewidzieć, że Kazuma nie zaakceptuje mojej decyzji, a Byakuyi oberwie się w końcu za wszystkie przytyki i komentarze. Nie myśląc dłużej, stanęłam w obronie dziedzica Kuchiki. Lecz Kazuma, w całym tym amoku, zdawał się nie widzieć już nic, poza swoim przeciwnikiem i posłał w naszą stronę kolejne błyskawice. Byakuya chwycił mnie za ramię i przyciągnął do siebie, w ostatniej chwili chroniąc nas za pomocą Senbonzakury. Stworzył szczelną tarczę z wirujących płatków kwitnącej wiśni, których mój kapitan nie mógł sforsować.
-Co ty wyprawiasz? - spytał, marszcząc groźnie brwi.
-Przyszłam zakończyć te farsę - oznajmiłam z powagą.
-To szaleństwo, wskakiwać tak w wir walki.
-W takim razie jestem szalona - mruknęłam. - Muszę to zakończyć raz na zawsze.
-Zostaw to. I tak nie jest w stanie mnie pokonać.
-Wiem, ale tak być nie może. Nie możecie walczyć, jesteście kuzynami, rodziną. Nie możecie walczyć. Nie chcę tego - powiedziałam. - Chociaż jestem ci wdzięczna, bo może Kazumie dobrze zrobiłoby porządny łomot.
-Więc powinnaś się odsunąć i obserwować. Jeśli chce ze mną walczyć, proszę bardzo.
-Nie, Byakuya. Proszę... - jęknęłam. - Pozwól mi rozwiązać tą sprawę. Muszę... To ja spowodowałam ten chaos i muszę to jakoś naprawić.
Kuchiki westchnął, robiąc dziwną minę, jakby walczył sam ze sobą i gdy ataki na chwilę ucichły, rozproszył Senbonzakurę.
-Kazuma! - krzyknęłam.
-Setsuko odsuń się! Zabiję drania!
-Kazuma, do cholery! - wrzasnęłam z całych sił. - Ty skończony, żałosny dupku! Twoje zachowanie jest godne politowania! Żałosne! Zwalać winę na innych! To właśnie takiego zachowania w tobie nienawidzę!
Ale on mnie nie słuchał.
-Odsuń się! - padło w odpowiedzi.
-Nie - zadeklarowałam. - Nie odsunę się.
-Setsuko, powinnaś tym razem odpuścić - stwierdził Byakuya, wyraźnie zaniepokojony tym, że Kazuma przymierzał się do kolejnego ataku. - On nie przestanie.
-W takim razie ja też nie.
-Dlaczego?
-Bo jestem jego przyjaciółką i jego porucznikiem, bo uważam, że tak należy, bo nie mogę patrzeć na niego w takim stanie.
Zabawnym było próbować pomóc komuś, kiedy nie umiałam pomóc nawet sobie. Z tym, że już dawno przestałam się łudzić, że mogę naprawić swoją spaczoną psychikę. Kazuma to coś innego. On... Po prostu był zagubiony. To nie jego wina. Nie radził sobie z tym wszystkim tak jak ja. Ktoś musiał zrobić porządek. Tym kimś byłam ja, ponieważ to ja wywołałam zamieszanie.
-To nie jest już twój problem - upierał się Byakuya.
-Zaufaj mi - wyszeptałam i aktywowałam bankai. - Odsuńcie się wszyscy, bo zrobi się gorąco! - rozkazałam, po czym spojrzałam na Shigeru.
On tylko w odpowiedzi skinął głową i poinstruował wszystkich, by naprawdę się cofnęli. Nawet Byakuya odszedł na bok, wciąż jednak gotowy by interweniować.
Gdy moje zampaktou zapłonęło, rozcięłam palec o jego ostrze i namalowałam na nim krwistoczerwoną smugę.
-Zapłoń Moeru Yona! Piekielny ogień!
I czarne jak smoła płomienie buchnęły z jeszcze większą siłą, niż kiedykolwiek. Paląc nawet błyskawice rzucane przez zampaktou Kazumy. Stworzyły wokół nas ścianę nie do zniszczenia. Uwolniłam całą energię jaką miałam, tworząc coś, czego sama się w życiu nie spodziewałam. Z tym ogniem miałam szanse pokonać Hotarubi, ale w tamtej chwili to nie było ważne.
Podeszłam do Kazumy i uderzyłam go z całej siły w policzek. Spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami i dezaktywował bankai. Ja zrobiłam to samo i oddaliłam się czym prędzej, zanim gdzieś bezceremonialnie padnę. Nie zdążyłam jednak odejść daleko, bo już za pierwszym zakrętem nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a ja wciąż nie rozumiałam, czemu tak się dzieje.
-A więc to dlatego uciekłaś - usłyszałam, leżąc na posadzce.
-Byakuya...
-Postanowiłaś sobie odpocząć na środku korytarza?
-Pomógłbyś mi chociaż wstać, zamiast się nabijać - syknęłam. - Nie chcę, żeby mnie tak zobaczyli.
-Pomóc wstać? Nie możesz się w ogóle ruszyć, nie wspominając o wstaniu - zakpił i podniósł mnie z posadzki, po czym zaniósł do pokoju i położył na łóżku. - Zadowolona?
-Dzięki.
-Co to była za moc? - spytał z powagą.
-Nie wiem.
-Ostatnio coraz częściej mnie zaskakujesz - stwierdził Kuchiki. - Na przykład ostatnio...
-Ostatnio? - zdziwiłam się, a gdy zreflektowałam o czym mówi, zrobiłam się czerwona jak burak. - To było... To...
-Nie jestem zły. Byłem tylko trochę zaskoczony.
-Dało się zauważyć.
-Ale w przeciwieństwie do ciebie, niczego nie robię nieświadomie. - Otworzyłam szczerzej oczy ze zdziwienia, ale nic nie odpowiedziałam, nie do końca pewna, co odpowiedzieć. - Mylisz się, sądząc, że wyjdę bez wcześniejszych wyjaśnień z twojej strony.
-Na temat?
-Te czarne płomienie.
-Nie doczekasz się wyjaśnień, bo ja też nic nie wiem - odparłam. - Kiedyś po prostu wpadłam na pomysł użycia krwi, a oto efekt... Moeru też nic nie wie.
-Tak bezmyślnie używasz nieznanej techniki? - spytał. - Takiej, która w zamian paraliżuje cię na jakiś czas?
-Nie pierwszy raz w życiu robię coś głupiego, nie sądzisz?
-Wiesz, że gdybyś mogła nad tym zapanować, mogłabyś nawet zostać kapitanem?
-Nie zależy mi na awansie.
-A co powiesz na transfer do oddziału 6? Przynajmniej tymczasowo?
-Nie będę uciekać z 3 oddziału. Oni mi ufają...
-Rozumiem. Dobrze więc.
Wszystkiemu towarzyszyła muzyka
Followers
Rumors
I w ten oto sposób zakończyła się historia Behind Last Crossroad. Niemniej, zapraszam na moje pozostałe blogi, które można znaleźć w zakładce Other Dimensions. A najprawdopodobniej w kwietniu odbędzie się premiera drugiej części BLC pod tytułem Daughter of fiery flowers :D
Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!
Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!
Muszę przyznać, że trochę mnie Setsu tu denerwuje. Skrzywiona psychika skrzywioną psychiką, ale już ta obrona Kazumy to przesada. Tak, wiem, kocha go. Jest jednak też świadoma, że nie może liczyć na Kazumę, kiedy ma kłopoty, więc to chyba normalne, że taki związek nie ma prawa bytu i głupie "przepraszam" sprawy nie załatwia. I nie jest zagubiony, tylko durny. No i co on ma znowu do Byakuyi, co? Kapciem chce oberwać?
OdpowiedzUsuńSetsu powinna bardziej zwracać uwagę na otoczenie, a nie... Braciszek wcale braciszkiem nie był, a Byakuya musiał mieć genialną minę, gdy zobaczył, co ona robi. Oj, Setsu, Setsu, co z Ciebie wyrośnie?
Pozdrawiam
Laurie
Jakoś tak... odebrałam rozdział bardzo osobiscie. i nie dziwie sie setsu, temu jak postepuje. bardzo sie w niej w tym rozdziale odnalazlam. chociaz chyba nie jestem az tak samokrytycznie do siebie nastawiona. aż tak.
OdpowiedzUsuńhm. to był... naprawdę dobry rozdział. i przeczytałam go w właściwym momencie życia, by go należycie zrozumieć. ok, możesz już puścić pawia patosu. ale...
odbiłam sobie piesc na ryju, bo jak sie oparlam tak czytalam, czytalam, a potem myslalam, myslalam... to o czyms swiadczy.
aha. no i musialam wylaczyc scizke dzwiekowa, bo moja dusza rowniez by sie ropadla na tysiac kawalokow, a nie mam przy sobie alkoholu.
OdpowiedzUsuńMi też ta piosenka jest bardzo bliska zwlaszcza ostatnio. :)
UsuńTenebris