Wszystkiemu towarzyszyła muzyka

Followers

Rumors

I w ten oto sposób zakończyła się historia Behind Last Crossroad. Niemniej, zapraszam na moje pozostałe blogi, które można znaleźć w zakładce Other Dimensions. A najprawdopodobniej w kwietniu odbędzie się premiera drugiej części BLC pod tytułem Daughter of fiery flowers :D


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!

Ranking popularności bohaterów BLC

poniedziałek, 14 marca 2016

70 ~ Nightmares.

Obudziłam się z krzykiem i zerwałam się na równie nogi. Obmacałam swój brzuch, w którym jeszcze chwilę temu miałam dziurę, żeby przekonać się, że nic mi nie jest. Stałam zdezorientowana na środku swojego pokoju. Miałam parę siniaków i zadrapań oraz rozcięte udo, które powoli dawało o sobie znać, ale nic więcej. Tylko nie rozumiałam jakim cudem, skoro jeszcze chwilę temu byłam martwa. Nie mogłam tego pojąć. Do mojego pokoju wpadł Shigeru, zwabiony moim krzykiem. Od razu wziął mnie w ramiona i usadził z powrotem na łóżku. Był ciepły, żywy i ja też. Gdzieś na ręce miał bandaż, ale skoro przybiegł od razu, znaczyło, że był w wystarczająco dobrym stanie, by być w swoim pokoju. Pytanie brzmiało, ile minęło czasu, jak długo spałam i jakim cudem wciąż żyję. Tego naprawdę nie wiedziałam i Shigeru zauważył mój niepokój.
-Jak się czujesz? - spytał. - Wczoraj nagle zemdlałaś.
-Wczoraj?
-No tak, podczas ataku...
-Co? Co z kwaterą? Wszyscy są cali? Nic ci nie jest? - pytałam gorączkowo.
-Spokojnie. To tylko kilka drobnych zadrapań, nie jestem aż taki słaby - uspokoił mnie. - Kwatera jest lekko zdemolowana, ale damy radę to szybko naprawić. Mamy kilku rannych, ale obyło się bez ofiar śmiertelnych. Wygraliśmy.
-To dobrze, ale jakim cudem?
-Jak to jakim? Przyparliśmy ich do muru, więc w końcu uciekli - zaśmiał się Shigeru. - Ty też dałaś Hotarubi w kość, w końcu rzuciła rozkaz do odwrotu. Zmartwiło mnie tylko, że wtedy ty nagle upadłaś, ale na szczęście nic ci nie zrobiła.
-Co? Nic z tego nie rozumiem - jęknęłam, marszcząc brwi. - Pamiętam, że szło dobrze, walczyłyśmy jak równa z równą, ale wtedy użyła tej dziwnej zdolności i w końcu dałam się nabrać. Zaszła mnie od tyłu i... Chwile później miałam dziurę w brzuchu, czułam, że umieram. Byłam martwa, rozumiesz? - mówiłam, dławiąc się łzami, a drżące dłonie zaciskałam na ramionach brata. - Ona wygrała.
Przytulił mnie mocno.
-Nie wygrała. Może użyła jakiejś iluzji, żebyś myślała, że to ona wygrała? - podsunął. - To my wygraliśmy. Może nie mogła tego znieść i postanowiła chociaż na chwilę cię oszukać.
-Nie... To było zbyt prawdziwe.
-Ale jesteś cała, ja też, wszyscy mają się dobrze - uspokoił mnie Shigeru i przytulił mocno. - Wszystko gra. Odpocznij. Wygraliśmy. 
Mimo słów Shigeru, nie potrafiłam zapomnieć tego uczucia, jak uchodzi ze mnie życie oraz tego tryumfalnego śmiechu Hotarubi. Cały dzień przeleżałam w łóżku, zbyt wstrząśnięta tym dziwnym przeżyciem i niezgodnością mojej wersji z wersją brata. Dlaczego pamiętałam zupełnie inny rozwój wydarzeń, niż on? Co zrobiła Hotarubi, że tak się stało i jaki miała w tym cel?
Rozległo się pukanie do drzwi, ale się nie odezwałam. Udawałam, że śpię. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Usłyszałam, że ktoś naciska na klamkę i wchodzi do pokoju. Stał tak, nic nie robiąc, nic nie mówiąc. Nie próbował mnie też obudzić, ale i się nie wycofał. Czułam się nieswojo, czując na sobie spojrzenie i podniosłam się.
-Byakuya... Coś się stało?
-Nic.
-Dlaczego tak sterczysz, chodź - wymamrotałam, robiąc dla niego miejsce w łóżku. - Proszę... Chodź.
Po chwili wahania spełnił moją prośbę i położył się obok mnie. Delikatnie odchyliłam jego ubrania, żeby się upewnić, że nie ma żadnych poważnych ran. Uspokojona tym, że nic mu nie jest, wtuliłam twarz w jego tors, rozkoszując się przyjemnym ciepłem, które tak bardzo kontrastowało z zimnem stali, które wciąż miałam wrażenie, że czuję.
-Nic ci nie jest, prawda? - spytałam, ledwo powstrzymując łzy. - Nic ci nie jest, to nie sen, nie?
-Nic mi nie jest. Tobie też nic nie jest - odparł - więc przestań się tak zachowywać. Weź się w garść.
-Więc Shigeru już ci mówił - zauważyłam.
-Bardzo się martwił.
-Byłam pewna, że już po mnie - wyszeptałam i zamknęłam na chwilę oczy.
-To właśnie zdolność Hotarubi.
-Iluzje?
-Trudno stwierdzić, czy to do końca iluzje. Tak, iluzje, ale bardzo potężne, wykorzystujące zupełnie inne metody, niż te, które znam. Tylko raz mogłem obserwować jej technikę, lata temu podczas wspólnej misji - wyjaśnił Byakuya, marszcząc brwi. - Do dziś nie potrafię pojąć, jak to działa. Ale ta para wodna tworzące mgłę, ona wkrada się jakby do umysłu. Przerażająca zdolność.
-To chyba do niej pasuje - powiedziałam i uśmiechnęłam się gorzko.
-Tak, pasuje.
Obecność Byakuyi jakoś mnie uspokoiła. Uwierzyłam, że na ten moment kłopoty się skończyły, że wygraliśmy. I znów zapadłam w sen. Znów też obudziłam się z niego krzykiem. Śniła mi się Hotarubi i chociaż tym razem nie miałam najmniejszych wątpliwości, że to sen, wciąż był realny do granic możliwości oraz wstrząsający. Walczyłyśmy. W innej scenerii, niezbyt mi znanej, ale początek walki wyglądał identycznie, co podczas ataku na Czarny Zakon. I tak samo jak wtedy się zakończył. Mimo moich usilnych starań, nie potrafiłam pokonać Hotarubi i skończyłam martwa, przebita na wylot przez jej zampaktou.
-Setsuko, Setsuko - usłyszałam i wreszcie otworzyłam oczy. Zorientowałam się, że płaczę, przerażona tym koszmarnym snem. Spojrzałam na właściciela przyjemnego, chociaż nieco niespokojnego głosu i wzięłam głęboki oddech - Setsuko, wszystko w porządku?
-Oczywiście, że nie - jęknęłam. - Śniło mi się, że znowu z nią walczyłam.
-Już dobrze - odparł Byakuya i otarł moje łzy. Musiałam przyznać, że jego ciepło i czułość zburzyły do reszty jego dawny wizerunek, który wykreował się niegdyś w mojej głowie. Tak mało o nim wiedziałam. - To był tylko sen.
Przytulił mnie mocno, kołysząc lekko i gładząc po włosach. Ale nawet w jego ramionach nie potrafiłam już zasnąć. Byłam zbyt przerażona. Udało mu się namówić mnie do zostania w kwaterze, twierdząc, że Leverrier nie będzie sprawiał więcej problemów. I znów wszyscy żyliśmy w jednym miejscu. Nasze relacje też się powoli zmieniały. Wciąż kochałam Kazumę i właściwie nie wątpiłam, że w jakiś sposób będę kochać go do końca swoich dni, a jednak mogłam żyć bez niego. Tak długo jak Byakuya był obok, a był. Czuwał nade mną każdej nocy. Chociaż z początku było to coś luźnego, niezdefiniowanego, powoli przeradzało się w coś więcej. Przynajmniej z mojej strony. I tym razem nie broniłam się przed tymi myślami. Niezależnie też od tego, co sądził Byakuya, poddałam się temu.
Zresztą nie miałam siły walczyć z kolejną rzeczą. Nie było mi to potrzebne, zaś jego wsparcie jak najbardziej. Bo, co noc miałam ten sam koszmar. Każdej nocy umierałam na nowo z rąk Hotarubi. Byłam już wykończona, sen nie dawał mi wypoczynku. Był zaś wystarczająco straszny, bym za wszelką cenę starała się nie spać. Któregoś dnia dopadła mnie Ivrel z butelką whisky. Zmęczona życiem, roztrzęsiona, dałam się namówić na picie. Miałam nadzieję, że może alkohol będzie w stanie ukoić zszargane nerwy i zapewnić mi spokojny sen. Skoro już nawet rozmowy z Shigeru, ani noce z Byakuyą nie były w stanie nic zdziałać. Może to, co dotychczas pomagało zalepiać wszystkie dziury, było wskazanym środkiem. Lecz po akoholu zmieniła się tylko sceneria. Chociaż podejrzewałam, że był to swego rodzaju postęp. Stałam na polanie graniczącej z ogrodem, w którym róże przeplatały się z pachnącymi Irysami. Nieopodal płynął strumień, lecz nie taki zwykły, gdyż płynęła nim lawa, wyciekająca z wulkanu rysującego się na horyzoncie. Nie było tam dnia i nocy, lecz wiecznie trwający zachód słońca, dzięki czemu niebo mieniło się różem, złotem i fioletem, zaś trawa porastająca polanę była w kolorze spłowiałej czerwieni. Doskonale znałam to dziwne, irracjonalne miejsce, ale było mi chyba najbardziej przyjazne ze wszystkich. To był mój duchowy świat, co dawało mi swego rodzaju przewagę.
 Hotarubi uśmiechnęła się pod nosem, rozglądając się z zaciekawieniem po okolicy. Potem przeniosła wzrok na mnie i jeszcze dłuższą chwilę milczałyśmy. Tym razem nie zamierzałam atakować pierwsza. Czekałam, nie wierząc w to, że mogę wygrać. Wiedziałam, że to sen, wiedziałam, że miałam go codziennie od bitwy w Czarnym Zakonie oraz wiedziałam jak się zakończy.
-Po co to wszystko? - spytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi. - Spytałam...
-Wiem, o co spytałaś - padło. - Naprawdę myślisz, że możesz mnie pokonać, jeśli nie potrafisz tego zrobić nawet tutaj? I tak dałam ci fory, bo tym razem jesteś u siebie.
-Mam już dość... Po co to robisz? Żeby mnie złamać? O ile to naprawdę ty.
-A, co robiłabym w twojej głowie? - zaśmiała się Hotarubi. - Jestem jedynie projekcją twojego umysłu.
-Kłamiesz. Nie walczyłabym z własnym umysłem.
-Może tak, może nie. Jesteś tego pewna? - zakpiła. - Może nie walczysz wcale z własnym umysłem, ale możesz gdzieś w pobliżu czai się jeszcze inny wróg?
-Nie chrzań głupot - warknęłam, dłonie zaciskając w pięści. - Możesz mnie zabijać ile chcesz, ale i tak mnie nie złamiesz.
-Tak ci się tylko wydaje. Weź się w garść, bo aż żal patrzeć.
-Nie daj się sprowokować - usłyszałam, gdy byłam bliska sięgnięcia po katanę. - Wiesz jak to się wtedy skończy.
-Ale ja chcę, żeby to skończyło się jak najszybciej - odparłam. - Jak masz mi coś do wiedzenia to mów.
-Myślę, że musimy pogadać. Jeśli nie chcesz słuchać mnie teraz, w porządku, daj się zabić i przyjdź tu za dnia. I tak mnie nie posłuchasz tak długo jak ona tu jest.
Obudziłam się, ale tym razem nieco spokojniej, niż zwykle. Wiedziałam, że to sprawka Moeru Yony. Wspierała mnie jak mogła. W przeciwieństwie do czasu mojej samozwańczej misji, ostatnimi czasy nie poświęcałam jej zbyt wiele uwagi, pochłonięta przez codzienne sprawy. A ona czuwała nade mną, wiedząc, że cierpię. Jednak miała ten zły zwyczaj, że się nie wtrącała, dając mi się nacieszyć odrobiną szczęścia i spokoju. Reagowała dopiero wtedy, gdy wiedziała, że jest bardzo źle. Nie zrobiła tego nawet wtedy gdy zapijałam smutki hektolitrami wódy i whisky, ale może przeczuwała, że Byakuya poradzi sobie z tym lepiej, niż ona. W końcu obie byłyśmy dość łase na alkohol.
Tym razem dała mi wyraźnie do zrozumienia, że ten problem musimy rozwiązać same. Tylko my dwie i nikt inny nie mógł tego zrobić. Dlatego podniosłam pustą butelkę po whisky i spojrzałam na Ivrel, która wciąż smacznie spała na podłodze. Z hukiem odstawiłam naczynie z powrotem na stół, a dziewczyna zerwała się na równe nogi. Obrzuciła mnie lodowatym spojrzeniem i krzyknęła:
-Ty mendo ruska, pojebko, jak w ogóle śmiesz mnie budzić, niektórzy kurrrwa lubią spać, zwłaszcza jak im się śnią pierrrdolone błękitne smerrrfy, zgiń, przepadnij, zdrrrrrrrajczyni - warczała.
-Właściwie jak tak ciebie słucham, to faktycznie moje sny okazują się być jeszcze dość normalne - skwitowałam. - Jakie kurwa niebieskie smerfy?
-No ten co z nim walczyłam podczas ataku - odpowiedziała i oblizała drapieżnie usta. - Grimmjow.
-Dlaczego mam wrażenie, że wy tam w tym śnie raczej nie walczyliście?
-Walczyliśmy, ale o dominację - zaśmiała się szyderczo. - Oh, jaka to była walka - rozmarzyła się.
-Wyjdź zbereźniku - mruknęłam, pokazując ręką na drzwi.
-Mnie nazywasz zberrrreźnikiem? Kto się tam ocierrrra z czarrrnowłosym kapitanem?
-Nie mam pojęcia o czym mówisz.
-Nie, wcale... Najpierrrrw Kazuma, a terrraz jego kuzyn... Niezła jesteś, dziewczyno.
-Iv, przestań - jęknęłam. - To nie tak...
-Nie powiedziałam, że źle rrrobisz. Żebyś mnie nie uprzedziła, to może sama bym się z nim trrrochę pobawiła.
-Iv!
-Dobrra, dobrrra, bez nerrrwów.
-A teraz poważnie, chcę zostać sama. Muszę zrobić porządek z tymi snami - oznajmiłam. - To już trwa za długo.
-No tak, już prrrawie 2 tygodnie - przytaknęła. - Ale tym razem nie krzyczałaś.
-Bo Moeru mi pomogła i chyba ma jakiś pomysł, dlatego muszę z nią pogadać.
-Dobrrra.
Zostałam sama. Usiadłam po turecku na podłodze i wzięłam kilka głębszych wdechów. Już po chwili byłam na polanie niedaleko magmowego strumyka, a przede mną stała Moeru Yona we własnej osobie. Długie, krwistoczerwone włosy jak zawsze były w nieładzie, a tego samego koloru ślepia błyszczały złowieszczo. Usta miała zaszyte nitką, ale i tak szczerzyła szeroko zęby. Stanowczo za szeroko... Uśmiechnęłam się pod nosem i obie rzuciłyśmy się na siebie, parskając śmiechem. Tarzałyśmy się dłuższą chwilę po ziemi, siłując się na ręce. To było w naszym przypadku dość normalne jeszcze przywitanie.
-Gdzie te zielone łapy? - syknęłam. - Masz swoje cycki.
-Ale twoje są, cholera, większe - jęknęła.
-Nie chrzań głupot, są praktycznie takie same.
-No i mam rozdwojone końcówki - powiedziała, przeczesują palcami włosy. - Tutejsza atmosfera naprawdę mi nie służy... - jęknęła.
-W łeb się pierdolnij, sama sobie takie miejsce wybrałaś - zganiłam ją. - Lepiej mi powiedz, czemu się wcześniej nie odzywałaś?
-Myślałam, że poradzisz sobie beze mnie.
-A ty co? Emo jesteś, ciołku? Nagle się alkusie w emo zamieniłaś?
-Zawsze tak było, że kontaktowałaś się ze mną tylko wtedy, gdy trzeba - zauważyła z wyrzutem Moeru.
-Nie chrzań głupot. I tak zawsze jesteśmy razem i... i tak zawsze gdy brakuje ci towarzystwa, wystarczy, że otworzysz gębę... No dobra... Poluźnisz sznurowadła na pysku i czy chcę, czy nie chcę, będę cię słyszała. Poza tym spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu - zauważyłam. - A ty, tak samo jak ja, cenisz sobie samotność, bo obie jesteśmy tak samo popierdolone - dodałam, drapiąc ją po brodzie, niczym kota. - Właśnie dlatego, w przeciwieństwie do innych shinigami, nie musimy rozmawiać ze sobą cały czas. I tak jesteś częścią mnie, a ja częścią ciebie. Nie ma nikogo kto znałby mnie lepiej. Wiesz to, więc po chuj teraz psioczysz? Jak byłam w rozsypce i się upijałam do nieprzytomności to też się odezwałaś.
-Bo obie dobrze wiemy, że jesteś mentalnie popieprzoną masochistką. Lubisz cierpieć, czuć się samotna i rozdarta, lubisz to... Przyznaj, lubisz to suko.
-Nie jesteś lepsza - mruknęłam. - Rude sado-maso. W ten pusty łeb się pierdolnij.
-Przypominam ci, że mamy podobny charakter, blond lafiryndo.
-No chyba cię kuźwa pojebało - odpowiedziałam.
-A to może ja groziłam temu Inspektorowi z mordą pokiereszowaną przez psy? - zakpiła Moeru.
-Co? Przecież nie był pokiereszowany przez psy - zdziwiłam się, marszcząc brwi.
-Ale tak wygląda - upierała się Yona, tupiąc nogą.
-Nie znasz się łajzo, to nowe wcielenie Hitlera.
-Kogo nazywasz, łajzą, dziwko? - syknęła Moeru i wytknęła mi swój długi jęzor. Swoją drogą zawsze zastanawiałam się, jak to robi przez te nitki w gębie.
-Widzisz tu kogoś poza nami? - spytałam, pukając się palcem w czoło.
-Ah, o sobie mówiłaś - odgryzła się.
-No chyba cię rodzice nie kochali, debilko.
-Sama jesteś debilką, idiotko.
-Czemu gadasz do siebie? - spytałam.
-Bo lubię.
-No, dobra, dosyć tych czułości - zaśmiałam i spoważniałam szybko. - Rozumiem, że masz jakiś pomysł?
-Pomysł, jak pomysł... Od pomysłów jesteś tutaj ty, hiihihihihihi! Chciałam to przedysssssskutować.
-Przedyskutować?
-Głucha jesteś? - spytała Yona, marszcząc brwi. Teraz i ona była poważna. - Wkurza mnie ta łajza na maksssssa. Trzeba zrobić z nią porządek. Będzie mi się tu kurde panoszyć.
-Czyli naprawdę ma coś wspólnego z tymi snami?
-Niemamcodotegowątpliwościtylkokurwaniewiempochujtorobi - powiedziała Moeru na jednym wdechu, aż posiniała.
-Opanuj się trochę, bo znowu dostałaś słowotoku. Jeszcze raz, kurwa i wyraźnie.
-Powiedziałam, że to na pewno Hotarubi, nie mam co do tego wątpliwości. Tylko nie wiem jaki jest jej cel.
-Ale jakiś na pewno.
-A żeś teraz Amerykę odkryła, dziewczyno - zaśmiała się Yona. - Powiedz mi coś czego nie wiem. 

9 komentarzy:

  1. Ok, a ja myślałam, że to Corrie ma walniętą Zanpakutou. Moeru przebija wszystko :D
    Proszę, proszę, Hotarubi to widzę taki miks Łaizena z Road. Przebija mieczem, ale nie przebija, bawi się snami. Nieładnie. Żeby w końcu dostała po tyłku. Przecież Setsu nie może z nią wciąż przegrywać. No ileż można?
    Iv mnie rozwala, ale, ale łapki precz od Bakusia. Tam się za niebieskiego "smerfa" brać, a nie Bakusia. Swoją drogą smerf o Grimmie? Tego jeszcze nie grali.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moeru była starannie zaplanowana, dopracowana i nadzwyczaj grzecznie czekała na swoją chwilę sławy. Była jedną z pierwszych narysowanych postaci, to o czymś świadczy :D
      Co Ty? To nie słyszałaś, że Grimmjow w poprzednim wcieleniu był Smerfem? Zrzędą? Czy jak mu tam...

      Usuń
    2. Nie, nie słyszałam. Najwyraźniej coś mnie ominęło i zapewne powinnam nadrobić.
      I chyba to był Maruda :D

      Usuń
    3. Błagam, dziewczyny, nie niszczcie mojej psychiki. nie zbyem wybitnie o nia sama dbała, ale... kurwa Zrzęda? Serio? Maruda? Przeciez on sie seplenił. Nie. NIE.

      Usuń
    4. To Tris. Ja nic nie mówiłam.

      Usuń
  2. Najpierw mówi, że nie słyszała, a potem mnie jeszcze poprawia no. Ale może być i maruda.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiedziałam. Ale nie wpadłam,ze tak z tego wybrniemy ^^ Dobre, Triszu, dobre.

    Ze co? Ze co?! Ze za byakuye?! Yyy!? Nie! Tfu! NIE! Matko bosko, niech juz bydzie ze smerfy! Ale nie byakun! Nie! Byakun nadrodze tanczy w seledynowym ponczo, nie chcemy nic od byakuna! nie nie nie!

    :D

    No prosze, Moreu. Zastanawialam sie keidy sie pojawi. Aprobuje. Bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham moj telefon ktory nie chce mnie zalogowac na blogspota...
      Ale ze nie Byakuye. Chuy i tak bys nie dostala. Byaczan jest moj. Co smieszne kiedys go nie lubilam. A na drodze Ty go wgl krzywdzisz. Ale chociaz Setsu jest. Btw ja to ciagle czytam i czytam o niej.
      Tris

      Usuń
    2. To gut ;D Ja sobie chce fragmenty z ivcia w roznych odslonach skompletowac i kuwa dzieciom bede czytac ;D Phi, Kuchiki tak bardzo not maj stajl, nie. dla mnie jest taki jak na drodze ;D ewentualnie mozna se z niego robic jaja. no sorry. nie zyskal mojej sympatii ;D ale to chyba dobrze, bo o grimmjowa np to juz dawno bym sie z Toba biła, np. Więc ;D

      Usuń