– Co masz na myśli? – spytał Shigeru, marszcząc brwi.
– Projekt trwał przez pięć lat. Zakończył się sukcesem. Ale Aizen nie
przewidział jednej rzeczy. Tego, że Reiko z tak rozległą wiedzą, przewidzi jego
zdradę. Długo trwało zanim się zorientował, iż szperamy na temat jego poczynań,
a nawet wtedy siedział jeszcze cicho, wiedząc, że i tak nie prędko uda nam się znaleźć
dowody. Gdy byliśmy już blisko, pozbył się Reiko. Wtedy wiedziałem, że muszę
działać.
– Ale? – mruknęłam, wyraźnie wyczuwając, że coś jest na rzeczy.
– Problemów było kilka. A największym byłaś ty, Setsuko – oznajmił
ojciec, uśmiechając się smutno.
– Ja? – zaśmiałam się sztucznie. – Czemu mnie to nie dziwi?
– Nie zrozum mnie źle. To nie z twojej winy, lecz z naszej – powiedział
pospiesznie Soichiro.
– Ho... No patrz… – prychnęłam, wywracając ostentacyjnie oczami.
– Podczas, gdy Reiko nosiła cię w swoim brzuchu, projekt miał ogromny
wpływ na twój rozwój.
– Chcesz powiedzieć, że z tego powodu jestem zdrowo pierdolnięta? –
spytałam, nie ukrywając rozbawienia.
– Nie... Chodziło o to, że posiadłaś sporą wiedzę przez te kilka
miesięcy, chociaż nie zdajesz sobie z niej sprawy i nie jesteś w stanie jej
świadomie wykorzystać, ale musiałaś zauważyć, że twoje pomysły i strategie
zazwyczaj się powodzą.
– Teoria... była po mojej stronie – wyszeptałam.
– Właśnie. Wszystko to za sprawą projektu. I gdy Aizen odkrył, że Reiko
stanowi zagrożenie i że będzie musiał ją zabić, zorientował się, że ty możesz
się mu przydać. Uwzględnił cię w swoim planie. Wierz mi, że wszystko potoczyło
się nie tak jak miało. Reiko miała żyć, a wy mieliście być z nami. Ale Aizen...
był sprytniejszy. Gdy Reiko zginęła, musiałem działać szybko. Dlatego ukryłem Shigeru
w Czarnym Zakonie, po przypadkowym spotkaniu z Marianem Crossem. On podsunął mi
ten pomysł. Ale ciebie Setsuko, nie mogłem tam zostawić. Wiedziałem, że Aizen
znajdzie cie prędzej czy później, a wraz z tobą...
– Znalazłby również Shigeru. To oczywiste, że trzeba było ratować, chociaż
jedno dziecko – stwierdziłam spokojnie. – Ja zaś zostałam z tobą, tak?
– Tak. Byłaś największym zagrożeniem dla Soul Society, ale zarazem i dla
Aizena. Masz charakter po matce. Byłaś ważnym elementem jego planu, a zarazem
najbardziej nieprzewidywalnym ze wszystkich.
– Dlatego pozwoliłeś mnie zabrać?
– Mylisz się. Tamtego dnia Soichiro omal nie zginął, broniąc cię –
wtrącił się Urahara.
– Nie miałem zamiaru oddawać cię w ręce Aizena, uwierz mi Setsuko –
jęknął ojciec. – Ale nie miałem szans przeciwko Tousenowi. Gdyby nie Kisuke,
nie byłoby mnie tu teraz – dodał. – I nigdy też nie pomyślałem, że dobrze się
stało. Każdego dnia przeklinałem się za to, że nie zdołałem cię obronić. Ciągle
myślę, że może było jakieś inne wyjście… Ale prawda jest też taka, że tak jak
kiedyś twoja matka, teraz tylko ty możesz zniszczyć plany Aizena…
– Więc to nie był sen. Te kilka miesięcy, o którym mówił Kisuke to było
to, tak? Nawet nie było mnie wtedy w Soul Society – zauważyłam. – Byłam... W
Hueco Mundo, podpięta do jakieś aparatury.
– Prawdopodobnie masz rację. Aizen na pewno chciał kontynuować projekt,
ale nie zrobił tego już do tego stopnia, co z Reiko, bo obawiał się, że ciebie
również będzie musiał zabić.
– I potrzebował, żebym opanowała swoje zampaktou – stwierdziłam
spokojnie. – Dlatego wszczepił mi drugie źródło mocy, chociaż nadal nie wiem,
co to jest.
– Co? – przeraził się Urahara. Shigeru też pobladł.
– Jakiś czas temu... Pamiętasz braciszku, co było po ataku na Czarny
Zakon? – spytałam.
– Pamiętam.
– Prosiłam o pomoc ciebie i Moeru Kirameki, właściwie, dlatego, że
chciałam coś sprawdzić. Byłam wtedy już świadoma, drugiego źródła energii,
które było na swój sposób zapieczętowane, a którego ty, braciszku, nie
posiadałeś. Uznałam wtedy, że musiało być sztuczne, a tylko Aizen mógł coś
takiego zrobić. Zastanawia mnie tylko jak ogromna była jego ingerencja.
– Przepraszam, Setsuko... – wyszeptał ojciec. – Przepraszam... Nie
proszę o wybaczenie, nie mam prawa. Zły ze mnie ojciec, że pozwoliłem Aizenowi
kiedykolwiek…
– Tak. Masz rację. Fatalny z ciebie ojciec, beznadziejny – oznajmiłam,
robiąc groźną minę. – Najgorszy na świecie – dodałam. – Ale z innego powodu.
Chrzanić, Aizena i to, co zrobił. Wiesz, za co mam największą ochotę spuścić ci
łomot?
– Za co?
– Za to, że się do cholery nie odezwałeś przez te wszystkie, pieprzone
lata! Że żyłam z myślą, że nie żyjesz!
Dlaczego się nam nie pokazałeś?!
– Najpierw nie mogliśmy cię znaleźć. Zresztą i tak nie mogłem się
pokazać. Aizen wierzył, że nie żyję i choćby dla waszego bezpieczeństwa, nie
wolno mi było się z wami kontaktować. A potem... Potem było mi po prostu coraz
trudniej. Ty nic nie pamiętałaś, a Shigeru żył bezpiecznie w Czarnym Zakonie.
Czasem spoglądałem na was z ukrycia, ale nigdy nie potrafiłem znaleźć w sobie
odwagi, żeby zobaczyć się z wami twarzą w twarz. I z każdym mijającym dniem to
było coraz trudniejsze, bo nie wiedziałem, jak zareagujecie na mój widok.
Przyznaję, że po prostu stchórzyłem…
– Przysięgam, że gdy będzie po wszystkim, dostaniesz ode mnie porządnie
po pysku –zadeklarowałam.
– Obawiam się, że pomogę Setsuko – przyznał Shigeru.
– Tak, ale to dopiero, gdy pokonamy Aizena – stwierdziłam, krzywiąc się
na myśl o tej loczkowatej łajzie.
– A więc, mam rozumieć, że? – ożywił się ojciec.
– Zniszczymy Aizena, doszczętnie – krzyknęliśmy chórem z Shigeru.
– I to są moją dzieci. Najważniejsze, by Aizen nie położył rąk na twoich
zdolnościach, Setsuko – uradował się ojciec. – Widzisz Kisuke?!
– Od początku ci mówiłem, że ta dwójka jest nie do zdarcia – odparł
Urahara i westchnął ze smutkiem, patrząc jak jego drogie whisky znika.
– Zaprawdę, masz wspaniałą córkę, mój przyjacielu – powiedział Endou.
– Swoją drogą – mruknęłam. – Dlaczego tu jesteś, Endou? I kim ty
właściwie jesteś?
– Ja? Nie mówiłem ci nigdy? Jestem zastępczym shinigami – padło w
odpowiedzi.
– Jakoś nigdy o tym nie słyszałam.
– No popatrz...
– Wnioskuję, więc, że skoro obaj knuliście w ukryciu... To anonimowy
list na temat Kamelotów, był waszą sprawką – stwierdziłam, bacznie obserwując
Endou. – Wahałeś się, załatwiając mi pracę u Sternausa. Teraz rozumiem
dlaczego. Od początku wiedziałeś, co zamierzam. Nigdy też o nic nie pytałeś...
Wszystko nabiera sensu. Że ja na to nie wpadłam…
Po powrocie do Czarnego Zakonu poszłam
zobaczyć się z Byakuyą i opowiedziałam mu o wszystkim. Potrzebowałam czasu, by
przetrawić informacje, które w jakiś sposób ciążyły mi na sercu. Chciałam też
podzielić się z Kuchikim odkryciami i radością z tego, że udało mi się odnaleźć
naszego ojca. Byakuya słuchał mnie uważnie i co jakiś czas kiwał ze
zrozumieniem głową. Na koniec uśmiechnął się smutno.
– Cieszę się, że udało ci się go odnaleźć – powiedział, a ja przytuliłam
się do niego. Miałam wrażenie, że coś jest nie. Myślałam, że się ucieszy.
Wreszcie dowiedziałam się o Teorii, o swoich rodzicach i o przeszłości.
– Co jest? – zapytałam, marszcząc brwi. – Coś się stało?
– Nie. Skąd.
– Przecież widzę – mruknęłam i położyłam dłonie na jego policzkach,
patrząc mu prosto w oczy. – Powiedz.
– Nigdy nie pomyślałem, że prawda o twojej przeszłości będzie aż taka…
– Popieprzona? – zaśmiałam się. – Wychodzi na to, że faktycznie jestem.
Ta cała aparatura. Aizen zrobił ze mnie… Coś dziwnego – dodałam. – Jeszcze nie wie, że to
przyniesie mu zgubę.
– Nie o to mi chodziło – stwierdził Byakuya, marszcząc brwi. – Gdy
byliśmy jeszcze w Akademii Shino… Zawsze myślałem sobie, że jesteś tylko
dziewczyną z Rukongai. Tak jakby to miało jakieś znaczenie. Tymczasem…
– Wiem, Byakuya – powiedziałam. – Wiem. Wszyscy popełniamy błędy.
Najważniejsze byśmy się na nich uczyli – dodałam i przygryzłam wargę. Wciąż nie
powiedziałam Byakuyi o tym, co stało się między mną i Kazumą w podziemnym
świecie. Nie było ku temu okazji, a i ja takowej nie szukałam.
Nie
wiem, co mnie wtedy podkusiło. Ten las naprawdę dziwnie na nas działał. Na
moment wszystkie wspomnienia i uczucia odżyły, ale teraz dotarło do mnie, co
zrobiłam i jak bardzo nie fair było to w stosunku to Byakuyi. Co więcej,
zrozumiałam, że nie kocham Kazumy. Ja po prostu żyłam przeszłością, nie
potrafiąc ruszyć dalej.
– Byakuya, ja mam ci coś do powiedzenia – oznajmiłam. – Wtedy w
podziemnym świecie ja i Kazuma…
– Wiem – przerwał mi Kuchiki. – Kazuma mi powiedział. Nie musisz nic
mówić.
– Jesteś zły? – zapytałam. – No pewnie, że jesteś. Ja też byłabym zła na
twoim miejscu. Bardzo żałuję tego, co zrobiłam, ale to nic nie zmienia. A ty
nawet znając prawdę cały czas mnie wspierałeś. Zrozumiem, jeśli nie będziesz
chciał mnie już znać.
– Zamilcz wreszcie – warknął Byakuya. – Kochasz Kazumę? Chcesz z nim
być?
– Nie – odpowiedziałam z powagą. – Nie kocham go już. Po tamtym dniu
dotarło to do mnie.
– Więc jeśli potrzebowałaś tego, żeby to zrozumieć, po prostu
zapomnijmy.
– O nas? – przeraziłam się.
– O tym, co się wydarzyło – odparł Kuchiki, a ja rzuciłam mu się na
szyję. – Ale tylko ten jeden raz.
– Ten jeden raz w zupełności wystarczy – powiedziałam. – Zależy mi na
tobie Byakuya – wymsknęło mi się, zanim zdążyłam się zorientować. Kuchiki
przytulił mnie mocniej.
– A mi zależy na tobie – odparł, zaskakując mnie jeszcze bardziej. Byłam
szczęśliwa. Znów byłam szczęśliwa. I gdyby nie wojna z Aizenem prawdopodobnie
mogłabym powiedzieć, że żyliśmy długo i szczęśliwie. W głębi duszy wiedziałam
jednak, że nadejdą kłopoty.
***
Ogień buchał we wszystkie strony, paląc na
popiół to, co znalazło się na jego drodze. Sala treningowa Czarnego Zakonu była
w ruinie, a deski podtrzymujące strop liczyły swoje ostatnie sekundy. Wiedziałam, że prędzej czy później wszystko
runie nam na głowy. Jednak w tamtej chwili to nie miało znaczenia. Nie w
obliczu śmiertelnej walki między bratem i siostrą. Nasze ostrza zderzały się
zawzięcie raz za razem. Byliśmy sobie równi w sile, ale... Shigeru brakowało
doświadczenia. Wystarczyła chwila jego nie uwagi, dobra okazja i zwycięstwo
było moje. Nawet bez wykorzystywania Piekielnego Ognia. Mówiąc prościej, sprawa
była już przesądzona, tak czy inaczej. Ale musiałam przyznać, że Shigeru
walczył dzielnie. Dzieciak ucząc się jedynie wśród ludzi zdołał opanować nie
tylko shikai, ale także i bankai. Byłam pod ogromnym wrażeniem tego faktu, ale
to nie mogło go uratować.
Silnym ciosem pchnęłam go do tyłu,
potem wyprowadziłam kopniaka prosto w brzuch. Użyłam shunpo, by znaleźć się za
jego plecami, ale udało mu się zablokować mój kolejny atak. Kątem oka
widziałam, że alarm poinformował już wszystkich o pożarze. Nie wiedzieli
jednak, że to my go spowodowaliśmy.
Wszyscy starali się ugasić
płomienie, ale to wykraczało poza ich możliwości. Wtedy ktoś w tłumie krzyknął
"patrzcie". Wreszcie zorientowali się, że na środku sali ktoś walczy.
Koumui próbował się do nas dostać, ale Reever zatrzymał go w samą porę, nim na
ziemię spadła pierwsza spalona belka. Kazuma też już przybył. Tak samo Byakuya.
Ze zgrozą obserwowali całe zajście, ale byli tak samo bezradni. Czerwone i
niebieskie płomienie szalały niczym huragan nie do zatrzymania.
– Przestańcie! Przestańcie! – krzyczała rozpaczliwie Bris. – Co w was
wstąpiło?!
Wyszczerzyłam tylko zęby w szerokim
uśmiechu, dając wszystkim do zrozumienia, że to koniec. Że się bardzo pomylili,
ponownie wpuszczając mnie do siedziby zakonu. Gdy wróciłam z posiadłości
rodziny Kamelot, przyjęli mnie i nikt nie podejrzewał, że prędzej czy później
tak się to skończy. Plotkowali, gadali, że oszalałam, ale nikt nie znał prawdy.
Odkąd tylko odzyskałam wspomnienia, właściwie wiedziałam. Moja zdrada była
już dawno przesądzona. Być może od samego początku wszystko zmierzało właśnie w
tym kierunku. Tak. To najbardziej racjonalne wytłumaczenie moim zdaniem. W
końcu podjęłam odpowiednią decyzję. Szkoda tylko, że tak późno, ale wszystko
szło zgodnie z planem Aizena.
Shigeru miał wyraźnie dość, a ja? Ja bawiłam
się w najlepsze. Raz za razem atakowałam, powoli przypierając go do muru.
Widziałam, jak wszyscy próbują ratować sytuację, chcą mnie powstrzymać, ale
nasze wymieszane płomienie były zbyt potężne. Bris krzyczała ze łzami w oczach,
ale nie byłam w stanie rozróżnić słów. Silnym ciosem posłałam brata na posadzkę
i postanowiłam skończyć to wszystko. Ostrze przeszło niebywale gładko, tak, jak
się spodziewałam. Do tego stopnia, że wbiło się w podłogę. Trysnęła krew i
dłuższą chwilę obserwowałam, jak Shigeru dławi się powietrzem. Czerwona kałuża
robiła się coraz większa i zmuszona byłam się cofnąć, by nie pobrudzić butów.
Jednym ruchem wyciągnęłam ostrze i strzepnąwszy z niego krew, schowałam je.
Nawet ja byłam nieco wstrząśnięta
tym widokiem. Chociaż dokładnie o to mi chodziło. Spełniłam swoje zadanie i
byłam z tego zadowolona. Wygrałam. A jednak przez chwilę byliśmy sobie bliscy,
zwłaszcza, gdy wreszcie zaczęłam odzyskiwać wspomnienia. Ale to już bez
znaczenia. Wszystko odeszło.
– Żegnaj braciszku – wyszeptałam. – Do zobaczenia w piekle.
Przez
chwilę jeszcze obserwowałam ten makabryczny widok i zatrwożone twarze osób,
które do niedawna zwałam przyjaciółmi. Ogień powoli przygasał. Bris krzycząc
wniebogłosy, dopadła do Shigeru. Powtarzała mu, że wszystko będzie dobrze. Ale
on uśmiechnął się i powoli zamknął oczy. Potem zmienił się w duchową materię i
zniknął na zawsze.
Wszyscy
patrzyli ze zdziwieniem. Głupcy, zapomnieli, że on był przecież shinigami. Ale
może spodziewali się zwłok, które można będzie pochować. Wtedy wszystkie
spojrzenia skierowały się na mnie. Zaśmiałam się pod nosem i ruszyłam ku
ogromnej wyrwie w ścianie, którą stworzyłam za pomocą demonicznej magii.
Odwróciłam się raz jeszcze, spoglądając na
Byakuyę, a on stał, jak słup soli. Wyraźnie nie dowierzał temu, co się stało.
Myślał, że stworzymy wesołą rodzinkę, że zostanę panią Kuchiki? Że będziemy
zawsze walczyć ramię w ramię i kiedyś wspólnymi siłami pokonamy Aizena?
Niedoczekanie. Wszystko już dawno było przesądzone. Nie było ucieczki od jego
planów, których byłam częścią. Zamierzałam poddać się swojemu przeznaczeniu
całkowicie.
Kazuma wybiegł za mną, próbując mnie
zatrzymać. Tak, jakby miał na to szanse. Chwycił mnie za nadgarstek, lecz gdy
buchnęły płomienie, odskoczył. Rzuciłam mu złowrogie spojrzenie, nie odzywając
się nawet. Bez wahania wyciągnęłam katanę, a jej ostrze skierowałam w stronę
swojego byłego kapitana i kochanka, po czym wyszczerzyłam zęby w ostrzegawczym
grymasie.
Bez
wahania zaatakowałam go, ale był na tyle silny, by sparować atak. Sam jednak
żadnego nie wyprowadził, powstrzymując się od zranienia mnie. Tylko patrzył na
mnie smutnym wzrokiem, jakby czekał aż skończy się ten straszny sen. Niestety jedynym
możliwym i pewnym końcem każdego koszmaru była śmierć.
Byakuya
nie miał już tyle skrupułów, co jego kuzyn. Odepchnął Kazumę i wyciągnął rękę,
by chwycić mnie za kołnierz. W ostatniej chwili się wyślizgnęłam. Źle byłoby,
gdyby mnie złapał. Wyglądał na naprawdę wkurzonego i nie miałam wątpliwości, że
będzie walczyć na poważnie. W końcu nawet, jeśli sypialiśmy ze sobą, Byakuya
dbał o dobro Soul Society, a w dodatku trenował z Shigeru, co ostatnimi czasy
zaowocowało swego rodzaju przyjaźnią.
Nie umiałam stwierdzić, co sobie
myśli. Przybrał beznamiętny wyraz twarzy, który nie zdradzał żadnych emocji.
Dlatego podejrzewałam, że w przeciwieństwie do załamanego Kazumy, Byakuya
naprawdę zamierza mnie zabić. Walka z kapitanem szóstego oddziału... No proszę,
jak szybko zniknęło wszystko to, co nas do niedawna łączyło. Widząc moje
bankai, również aktywował Senbonzakurę, zmuszając mnie do stanowczo
ostrożniejszej walki, niż dotychczas.
To było dość bolesne, wiedzieć, że
jest gotów zabić mnie bez zawahania, bo teraz jesteśmy wrogami. Chyba łudziłam
się, że przynajmniej będzie miał taką minę, jak Kazuma i pozostali. Ale jak
przystało na kapitana Szóstki, zachował zimny profesjonalizm. Niczym niezmącona,
kamienna twarz była właściwie jedyną podpowiedzią, co do jego uczuć.
Po czasie, który spędziliśmy
razem i po tym, jaki się stał po śmierci Hisany, wiedziałam... Wiedziałam, że
właśnie ten brak uczuć oznacza, jak bardzo zabolała go moja zdrada, że się jej
nie spodziewał. Właśnie za tą kamienną twarzą ukrywał prawdziwe uczucia. Kiedy
cierpiał, stawał się zimny, zgorzkniały.
Gdy spodziewał się kolejnego
ataku z mojej strony i odskoczył w bok, zjawiłam się tuż przed nim, lecz
zamiast wykonać cięcie, chwyciłam go za kołnierz munduru, którego tak bardzo
nie znosił na początku i pociągnęłam w swoją stronę. To był nasz ostatni,
zarazem pożegnalny pocałunek. O dziwo nie bronił się przed nim.
Gdy się odsunęłam, wiedziałam, że
większość egzorcystów wydostała się już bezpiecznie na zewnątrz i teraz
zmierzali w moją stronę. Zapewne, żeby mnie zatrzymać. Dlatego posłałam w ich
stronę falę ognia, skutecznie blokując drogę.
– Dlaczego?! – spytał Kazuma, a ja wzruszyłam ramionami. – Dlaczego?!
– Jak to, dlaczego? – zaśmiałam się. – Zawsze chodzi o kasę, siłę lub
władzę.
– To dlatego zabiłaś własnego brata?!
– Moeru Yona i Moeru Kirameki to bliźniacze zampaktou, a więc jedna może
pochłonąć moc drugiej – zaśmiałam się. – Z taką mocą Aizen z radością przywita
mnie w swoich szeregach!
1 kwietnia już był?
OdpowiedzUsuńMuszę Cię zmartwić. To nie Prima Aprilis. :)
UsuńNo właśnie nie wiem, co mogę innego powiedzieć, bo rzuciłaś to tak nieoczekiwanie, że jestem lekko skonsternowana.
UsuńO to mi jakby chodziło, więc zastosowałam takie, a nie inne środki. W kolejnych rozdziałach wyjaśni się co się wydarzyło wcześniej. Taka sobie, o, inwersja. Inaczej nie byłoby zabawy.
UsuńJa Ci dam, kuźwa, zabawę taką w połowie rozdziału. A już byłam skłonna podzielić się jakimiś spojlerami z PW, ale nie ma tak dobrze.
Usuńa choja, nie dam sie nabrac.
OdpowiedzUsuńżegnam ozięble.
bedzie mi tu tu wode z muzgu robic, chcialam łądnie komantarz napisac, we du-pie! nie zasluzylas. ty kurwa chyba wciaz uwzasz ze mam malo stresow w zyciu obecnie. geya ci bym jeszcze mogla wybaczyc, ale takiej podlosci, never.
OdpowiedzUsuńżegnam ozięble po raz drugi.