Wszystkiemu towarzyszyła muzyka

Followers

Rumors

I w ten oto sposób zakończyła się historia Behind Last Crossroad. Niemniej, zapraszam na moje pozostałe blogi, które można znaleźć w zakładce Other Dimensions. A najprawdopodobniej w kwietniu odbędzie się premiera drugiej części BLC pod tytułem Daughter of fiery flowers :D


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!

Ranking popularności bohaterów BLC

sobota, 30 kwietnia 2016

Chapter 76 ~ My beloved brother.



  – Co masz na myśli? – spytał Shigeru, marszcząc brwi.
  – Projekt trwał przez pięć lat. Zakończył się sukcesem. Ale Aizen nie przewidział jednej rzeczy. Tego, że Reiko z tak rozległą wiedzą, przewidzi jego zdradę. Długo trwało zanim się zorientował, iż szperamy na temat jego poczynań, a nawet wtedy siedział jeszcze cicho, wiedząc, że i tak nie prędko uda nam się znaleźć dowody. Gdy byliśmy już blisko, pozbył się Reiko. Wtedy wiedziałem, że muszę działać.
  – Ale? – mruknęłam, wyraźnie wyczuwając, że coś jest na rzeczy.
  – Problemów było kilka. A największym byłaś ty, Setsuko – oznajmił ojciec, uśmiechając się smutno.
  – Ja? – zaśmiałam się sztucznie. – Czemu mnie to nie dziwi?
  – Nie zrozum mnie źle. To nie z twojej winy, lecz z naszej – powiedział pospiesznie Soichiro.
  – Ho... No patrz… – prychnęłam, wywracając ostentacyjnie oczami.
  – Podczas, gdy Reiko nosiła cię w swoim brzuchu, projekt miał ogromny wpływ na twój rozwój.
  – Chcesz powiedzieć, że z tego powodu jestem zdrowo pierdolnięta? – spytałam, nie ukrywając rozbawienia.
  – Nie... Chodziło o to, że posiadłaś sporą wiedzę przez te kilka miesięcy, chociaż nie zdajesz sobie z niej sprawy i nie jesteś w stanie jej świadomie wykorzystać, ale musiałaś zauważyć, że twoje pomysły i strategie zazwyczaj się powodzą.
  – Teoria... była po mojej stronie – wyszeptałam.
  – Właśnie. Wszystko to za sprawą projektu. I gdy Aizen odkrył, że Reiko stanowi zagrożenie i że będzie musiał ją zabić, zorientował się, że ty możesz się mu przydać. Uwzględnił cię w swoim planie. Wierz mi, że wszystko potoczyło się nie tak jak miało. Reiko miała żyć, a wy mieliście być z nami. Ale Aizen... był sprytniejszy. Gdy Reiko zginęła, musiałem działać szybko. Dlatego ukryłem Shigeru w Czarnym Zakonie, po przypadkowym spotkaniu z Marianem Crossem. On podsunął mi ten pomysł. Ale ciebie Setsuko, nie mogłem tam zostawić. Wiedziałem, że Aizen znajdzie cie prędzej czy później, a wraz z tobą...
  – Znalazłby również Shigeru. To oczywiste, że trzeba było ratować, chociaż jedno dziecko – stwierdziłam spokojnie. – Ja zaś zostałam z tobą, tak?
  – Tak. Byłaś największym zagrożeniem dla Soul Society, ale zarazem i dla Aizena. Masz charakter po matce. Byłaś ważnym elementem jego planu, a zarazem najbardziej nieprzewidywalnym ze wszystkich.
  – Dlatego pozwoliłeś mnie zabrać?
  – Mylisz się. Tamtego dnia Soichiro omal nie zginął, broniąc cię – wtrącił się Urahara.
  – Nie miałem zamiaru oddawać cię w ręce Aizena, uwierz mi Setsuko – jęknął ojciec. – Ale nie miałem szans przeciwko Tousenowi. Gdyby nie Kisuke, nie byłoby mnie tu teraz – dodał. – I nigdy też nie pomyślałem, że dobrze się stało. Każdego dnia przeklinałem się za to, że nie zdołałem cię obronić. Ciągle myślę, że może było jakieś inne wyjście… Ale prawda jest też taka, że tak jak kiedyś twoja matka, teraz tylko ty możesz zniszczyć plany Aizena…
  – Więc to nie był sen. Te kilka miesięcy, o którym mówił Kisuke to było to, tak? Nawet nie było mnie wtedy w Soul Society – zauważyłam. – Byłam... W Hueco Mundo, podpięta do jakieś aparatury.
  – Prawdopodobnie masz rację. Aizen na pewno chciał kontynuować projekt, ale nie zrobił tego już do tego stopnia, co z Reiko, bo obawiał się, że ciebie również będzie musiał zabić.
  – I potrzebował, żebym opanowała swoje zampaktou – stwierdziłam spokojnie. – Dlatego wszczepił mi drugie źródło mocy, chociaż nadal nie wiem, co to jest.
  – Co? – przeraził się Urahara. Shigeru też pobladł.
  – Jakiś czas temu... Pamiętasz braciszku, co było po ataku na Czarny Zakon? – spytałam.
  – Pamiętam.
  – Prosiłam o pomoc ciebie i Moeru Kirameki, właściwie, dlatego, że chciałam coś sprawdzić. Byłam wtedy już świadoma, drugiego źródła energii, które było na swój sposób zapieczętowane, a którego ty, braciszku, nie posiadałeś. Uznałam wtedy, że musiało być sztuczne, a tylko Aizen mógł coś takiego zrobić. Zastanawia mnie tylko jak ogromna była jego ingerencja.
  – Przepraszam, Setsuko... – wyszeptał ojciec. – Przepraszam... Nie proszę o wybaczenie, nie mam prawa. Zły ze mnie ojciec, że pozwoliłem Aizenowi kiedykolwiek…
  – Tak. Masz rację. Fatalny z ciebie ojciec, beznadziejny – oznajmiłam, robiąc groźną minę. – Najgorszy na świecie – dodałam. – Ale z innego powodu. Chrzanić, Aizena i to, co zrobił. Wiesz, za co mam największą ochotę spuścić ci łomot?
  – Za co?
  – Za to, że się do cholery nie odezwałeś przez te wszystkie, pieprzone lata! Że żyłam z myślą, że nie żyjesz!  Dlaczego się nam nie pokazałeś?!
  – Najpierw nie mogliśmy cię znaleźć. Zresztą i tak nie mogłem się pokazać. Aizen wierzył, że nie żyję i choćby dla waszego bezpieczeństwa, nie wolno mi było się z wami kontaktować. A potem... Potem było mi po prostu coraz trudniej. Ty nic nie pamiętałaś, a Shigeru żył bezpiecznie w Czarnym Zakonie. Czasem spoglądałem na was z ukrycia, ale nigdy nie potrafiłem znaleźć w sobie odwagi, żeby zobaczyć się z wami twarzą w twarz. I z każdym mijającym dniem to było coraz trudniejsze, bo nie wiedziałem, jak zareagujecie na mój widok. Przyznaję, że po prostu stchórzyłem…
  – Przysięgam, że gdy będzie po wszystkim, dostaniesz ode mnie porządnie po pysku –zadeklarowałam.
  – Obawiam się, że pomogę Setsuko – przyznał Shigeru.
  – Tak, ale to dopiero, gdy pokonamy Aizena – stwierdziłam, krzywiąc się na myśl o tej loczkowatej łajzie.
  – A więc, mam rozumieć, że? – ożywił się ojciec.
  – Zniszczymy Aizena, doszczętnie – krzyknęliśmy chórem z Shigeru.
  – I to są moją dzieci. Najważniejsze, by Aizen nie położył rąk na twoich zdolnościach, Setsuko – uradował się ojciec. – Widzisz Kisuke?!
  – Od początku ci mówiłem, że ta dwójka jest nie do zdarcia – odparł Urahara i westchnął ze smutkiem, patrząc jak jego drogie whisky znika.
  – Zaprawdę, masz wspaniałą córkę, mój przyjacielu – powiedział Endou.
  – Swoją drogą – mruknęłam. – Dlaczego tu jesteś, Endou? I kim ty właściwie jesteś?
  – Ja? Nie mówiłem ci nigdy? Jestem zastępczym shinigami – padło w odpowiedzi.
  – Jakoś nigdy o tym nie słyszałam.
  – No popatrz...
  – Wnioskuję, więc, że skoro obaj knuliście w ukryciu... To anonimowy list na temat Kamelotów, był waszą sprawką – stwierdziłam, bacznie obserwując Endou. – Wahałeś się, załatwiając mi pracę u Sternausa. Teraz rozumiem dlaczego. Od początku wiedziałeś, co zamierzam. Nigdy też o nic nie pytałeś... Wszystko nabiera sensu. Że ja na to nie wpadłam…
           Po powrocie do Czarnego Zakonu poszłam zobaczyć się z Byakuyą i opowiedziałam mu o wszystkim. Potrzebowałam czasu, by przetrawić informacje, które w jakiś sposób ciążyły mi na sercu. Chciałam też podzielić się z Kuchikim odkryciami i radością z tego, że udało mi się odnaleźć naszego ojca. Byakuya słuchał mnie uważnie i co jakiś czas kiwał ze zrozumieniem głową. Na koniec uśmiechnął się smutno.
  – Cieszę się, że udało ci się go odnaleźć – powiedział, a ja przytuliłam się do niego. Miałam wrażenie, że coś jest nie. Myślałam, że się ucieszy. Wreszcie dowiedziałam się o Teorii, o swoich rodzicach i o przeszłości.
  – Co jest? – zapytałam, marszcząc brwi. – Coś się stało?
  – Nie. Skąd.
  – Przecież widzę – mruknęłam i położyłam dłonie na jego policzkach, patrząc mu prosto w oczy. – Powiedz.
  – Nigdy nie pomyślałem, że prawda o twojej przeszłości będzie aż taka…
  – Popieprzona? – zaśmiałam się. – Wychodzi na to, że faktycznie jestem. Ta cała aparatura. Aizen zrobił ze mnie… Coś dziwnego  – dodałam. – Jeszcze nie wie, że to przyniesie mu zgubę.
  – Nie o to mi chodziło – stwierdził Byakuya, marszcząc brwi. – Gdy byliśmy jeszcze w Akademii Shino… Zawsze myślałem sobie, że jesteś tylko dziewczyną z Rukongai. Tak jakby to miało jakieś znaczenie. Tymczasem…
  – Wiem, Byakuya – powiedziałam. – Wiem. Wszyscy popełniamy błędy. Najważniejsze byśmy się na nich uczyli – dodałam i przygryzłam wargę. Wciąż nie powiedziałam Byakuyi o tym, co stało się między mną i Kazumą w podziemnym świecie. Nie było ku temu okazji, a i ja takowej nie szukałam.
            Nie wiem, co mnie wtedy podkusiło. Ten las naprawdę dziwnie na nas działał. Na moment wszystkie wspomnienia i uczucia odżyły, ale teraz dotarło do mnie, co zrobiłam i jak bardzo nie fair było to w stosunku to Byakuyi. Co więcej, zrozumiałam, że nie kocham Kazumy. Ja po prostu żyłam przeszłością, nie potrafiąc ruszyć dalej.
  – Byakuya, ja mam ci coś do powiedzenia – oznajmiłam. – Wtedy w podziemnym świecie ja i Kazuma…
  – Wiem – przerwał mi Kuchiki. – Kazuma mi powiedział. Nie musisz nic mówić.
  – Jesteś zły? – zapytałam. – No pewnie, że jesteś. Ja też byłabym zła na twoim miejscu. Bardzo żałuję tego, co zrobiłam, ale to nic nie zmienia. A ty nawet znając prawdę cały czas mnie wspierałeś. Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał mnie już znać.
  – Zamilcz wreszcie – warknął Byakuya. – Kochasz Kazumę? Chcesz z nim być?
  – Nie – odpowiedziałam z powagą. – Nie kocham go już. Po tamtym dniu dotarło to do mnie.
  – Więc jeśli potrzebowałaś tego, żeby to zrozumieć, po prostu zapomnijmy.
  – O nas? – przeraziłam się.
  – O tym, co się wydarzyło – odparł Kuchiki, a ja rzuciłam mu się na szyję. – Ale tylko ten jeden raz.
  – Ten jeden raz w zupełności wystarczy – powiedziałam. – Zależy mi na tobie Byakuya – wymsknęło mi się, zanim zdążyłam się zorientować. Kuchiki przytulił mnie mocniej.
  – A mi zależy na tobie – odparł, zaskakując mnie jeszcze bardziej. Byłam szczęśliwa. Znów byłam szczęśliwa. I gdyby nie wojna z Aizenem prawdopodobnie mogłabym powiedzieć, że żyliśmy długo i szczęśliwie. W głębi duszy wiedziałam jednak, że nadejdą kłopoty.

***

              Ogień buchał we wszystkie strony, paląc na popiół to, co znalazło się na jego drodze. Sala treningowa Czarnego Zakonu była w ruinie, a deski podtrzymujące strop liczyły swoje ostatnie sekundy.  Wiedziałam, że prędzej czy później wszystko runie nam na głowy. Jednak w tamtej chwili to nie miało znaczenia. Nie w obliczu śmiertelnej walki między bratem i siostrą. Nasze ostrza zderzały się zawzięcie raz za razem. Byliśmy sobie równi w sile, ale... Shigeru brakowało doświadczenia. Wystarczyła chwila jego nie uwagi, dobra okazja i zwycięstwo było moje. Nawet bez wykorzystywania Piekielnego Ognia. Mówiąc prościej, sprawa była już przesądzona, tak czy inaczej. Ale musiałam przyznać, że Shigeru walczył dzielnie. Dzieciak ucząc się jedynie wśród ludzi zdołał opanować nie tylko shikai, ale także i bankai. Byłam pod ogromnym wrażeniem tego faktu, ale to nie mogło go uratować.
           Silnym ciosem pchnęłam go do tyłu, potem wyprowadziłam kopniaka prosto w brzuch. Użyłam shunpo, by znaleźć się za jego plecami, ale udało mu się zablokować mój kolejny atak. Kątem oka widziałam, że alarm poinformował już wszystkich o pożarze. Nie wiedzieli jednak, że to my go spowodowaliśmy.
           Wszyscy starali się ugasić płomienie, ale to wykraczało poza ich możliwości. Wtedy ktoś w tłumie krzyknął "patrzcie". Wreszcie zorientowali się, że na środku sali ktoś walczy. Koumui próbował się do nas dostać, ale Reever zatrzymał go w samą porę, nim na ziemię spadła pierwsza spalona belka. Kazuma też już przybył. Tak samo Byakuya. Ze zgrozą obserwowali całe zajście, ale byli tak samo bezradni. Czerwone i niebieskie płomienie szalały niczym huragan nie do zatrzymania.
  – Przestańcie! Przestańcie! – krzyczała rozpaczliwie Bris. – Co w was wstąpiło?!
           Wyszczerzyłam tylko zęby w szerokim uśmiechu, dając wszystkim do zrozumienia, że to koniec. Że się bardzo pomylili, ponownie wpuszczając mnie do siedziby zakonu. Gdy wróciłam z posiadłości rodziny Kamelot, przyjęli mnie i nikt nie podejrzewał, że prędzej czy później tak się to skończy. Plotkowali, gadali, że oszalałam, ale nikt nie znał prawdy. Odkąd tylko odzyskałam wspomnienia, właściwie wiedziałam. Moja zdrada była już dawno przesądzona. Być może od samego początku wszystko zmierzało właśnie w tym kierunku. Tak. To najbardziej racjonalne wytłumaczenie moim zdaniem. W końcu podjęłam odpowiednią decyzję. Szkoda tylko, że tak późno, ale wszystko szło zgodnie z planem Aizena.
             Shigeru miał wyraźnie dość, a ja? Ja bawiłam się w najlepsze. Raz za razem atakowałam, powoli przypierając go do muru. Widziałam, jak wszyscy próbują ratować sytuację, chcą mnie powstrzymać, ale nasze wymieszane płomienie były zbyt potężne. Bris krzyczała ze łzami w oczach, ale nie byłam w stanie rozróżnić słów. Silnym ciosem posłałam brata na posadzkę i postanowiłam skończyć to wszystko. Ostrze przeszło niebywale gładko, tak, jak się spodziewałam. Do tego stopnia, że wbiło się w podłogę. Trysnęła krew i dłuższą chwilę obserwowałam, jak Shigeru dławi się powietrzem. Czerwona kałuża robiła się coraz większa i zmuszona byłam się cofnąć, by nie pobrudzić butów. Jednym ruchem wyciągnęłam ostrze i strzepnąwszy z niego krew, schowałam je.
           Nawet ja byłam nieco wstrząśnięta tym widokiem. Chociaż dokładnie o to mi chodziło. Spełniłam swoje zadanie i byłam z tego zadowolona. Wygrałam. A jednak przez chwilę byliśmy sobie bliscy, zwłaszcza, gdy wreszcie zaczęłam odzyskiwać wspomnienia. Ale to już bez znaczenia. Wszystko odeszło.
  – Żegnaj braciszku – wyszeptałam. – Do zobaczenia w piekle.
             Przez chwilę jeszcze obserwowałam ten makabryczny widok i zatrwożone twarze osób, które do niedawna zwałam przyjaciółmi. Ogień powoli przygasał. Bris krzycząc wniebogłosy, dopadła do Shigeru. Powtarzała mu, że wszystko będzie dobrze. Ale on uśmiechnął się i powoli zamknął oczy. Potem zmienił się w duchową materię i zniknął na zawsze.
            Wszyscy patrzyli ze zdziwieniem. Głupcy, zapomnieli, że on był przecież shinigami. Ale może spodziewali się zwłok, które można będzie pochować. Wtedy wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Zaśmiałam się pod nosem i ruszyłam ku ogromnej wyrwie w ścianie, którą stworzyłam za pomocą demonicznej magii.
           Odwróciłam się raz jeszcze, spoglądając na Byakuyę, a on stał, jak słup soli. Wyraźnie nie dowierzał temu, co się stało. Myślał, że stworzymy wesołą rodzinkę, że zostanę panią Kuchiki? Że będziemy zawsze walczyć ramię w ramię i kiedyś wspólnymi siłami pokonamy Aizena? Niedoczekanie. Wszystko już dawno było przesądzone. Nie było ucieczki od jego planów, których byłam częścią. Zamierzałam poddać się swojemu przeznaczeniu całkowicie.
            Kazuma wybiegł za mną, próbując mnie zatrzymać. Tak, jakby miał na to szanse. Chwycił mnie za nadgarstek, lecz gdy buchnęły płomienie, odskoczył. Rzuciłam mu złowrogie spojrzenie, nie odzywając się nawet. Bez wahania wyciągnęłam katanę, a jej ostrze skierowałam w stronę swojego byłego kapitana i kochanka, po czym wyszczerzyłam zęby w ostrzegawczym grymasie.
             Bez wahania zaatakowałam go, ale był na tyle silny, by sparować atak. Sam jednak żadnego nie wyprowadził, powstrzymując się od zranienia mnie. Tylko patrzył na mnie smutnym wzrokiem, jakby czekał aż skończy się ten straszny sen. Niestety jedynym możliwym i pewnym końcem każdego koszmaru była śmierć.
              Byakuya nie miał już tyle skrupułów, co jego kuzyn. Odepchnął Kazumę i wyciągnął rękę, by chwycić mnie za kołnierz. W ostatniej chwili się wyślizgnęłam. Źle byłoby, gdyby mnie złapał. Wyglądał na naprawdę wkurzonego i nie miałam wątpliwości, że będzie walczyć na poważnie. W końcu nawet, jeśli sypialiśmy ze sobą, Byakuya dbał o dobro Soul Society, a w dodatku trenował z Shigeru, co ostatnimi czasy zaowocowało swego rodzaju przyjaźnią.
            Nie umiałam stwierdzić, co sobie myśli. Przybrał beznamiętny wyraz twarzy, który nie zdradzał żadnych emocji. Dlatego podejrzewałam, że w przeciwieństwie do załamanego Kazumy, Byakuya naprawdę zamierza mnie zabić. Walka z kapitanem szóstego oddziału... No proszę, jak szybko zniknęło wszystko to, co nas do niedawna łączyło. Widząc moje bankai, również aktywował Senbonzakurę, zmuszając mnie do stanowczo ostrożniejszej walki, niż dotychczas.
             To było dość bolesne, wiedzieć, że jest gotów zabić mnie bez zawahania, bo teraz jesteśmy wrogami. Chyba łudziłam się, że przynajmniej będzie miał taką minę, jak Kazuma i pozostali. Ale jak przystało na kapitana Szóstki, zachował zimny profesjonalizm. Niczym niezmącona, kamienna twarz była właściwie jedyną podpowiedzią, co do jego uczuć.
              Po czasie, który spędziliśmy razem i po tym, jaki się stał po śmierci Hisany, wiedziałam... Wiedziałam, że właśnie ten brak uczuć oznacza, jak bardzo zabolała go moja zdrada, że się jej nie spodziewał. Właśnie za tą kamienną twarzą ukrywał prawdziwe uczucia. Kiedy cierpiał, stawał się zimny, zgorzkniały.
              Gdy spodziewał się kolejnego ataku z mojej strony i odskoczył w bok, zjawiłam się tuż przed nim, lecz zamiast wykonać cięcie, chwyciłam go za kołnierz munduru, którego tak bardzo nie znosił na początku i pociągnęłam w swoją stronę. To był nasz ostatni, zarazem pożegnalny pocałunek. O dziwo nie bronił się przed nim.
             Gdy się odsunęłam, wiedziałam, że większość egzorcystów wydostała się już bezpiecznie na zewnątrz i teraz zmierzali w moją stronę. Zapewne, żeby mnie zatrzymać. Dlatego posłałam w ich stronę falę ognia, skutecznie blokując drogę.
  – Dlaczego?! – spytał Kazuma, a ja wzruszyłam ramionami. – Dlaczego?!
  – Jak to, dlaczego? – zaśmiałam się. – Zawsze chodzi o kasę, siłę lub władzę.
  – To dlatego zabiłaś własnego brata?!
  – Moeru Yona i Moeru Kirameki to bliźniacze zampaktou, a więc jedna może pochłonąć moc drugiej – zaśmiałam się. – Z taką mocą Aizen z radością przywita mnie w swoich szeregach!
          

7 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Muszę Cię zmartwić. To nie Prima Aprilis. :)

      Usuń
    2. No właśnie nie wiem, co mogę innego powiedzieć, bo rzuciłaś to tak nieoczekiwanie, że jestem lekko skonsternowana.

      Usuń
    3. O to mi jakby chodziło, więc zastosowałam takie, a nie inne środki. W kolejnych rozdziałach wyjaśni się co się wydarzyło wcześniej. Taka sobie, o, inwersja. Inaczej nie byłoby zabawy.

      Usuń
    4. Ja Ci dam, kuźwa, zabawę taką w połowie rozdziału. A już byłam skłonna podzielić się jakimiś spojlerami z PW, ale nie ma tak dobrze.

      Usuń
  2. a choja, nie dam sie nabrac.


    żegnam ozięble.

    OdpowiedzUsuń
  3. bedzie mi tu tu wode z muzgu robic, chcialam łądnie komantarz napisac, we du-pie! nie zasluzylas. ty kurwa chyba wciaz uwzasz ze mam malo stresow w zyciu obecnie. geya ci bym jeszcze mogla wybaczyc, ale takiej podlosci, never.


    żegnam ozięble po raz drugi.

    OdpowiedzUsuń