Wszystkiemu towarzyszyła muzyka

Followers

Rumors

I w ten oto sposób zakończyła się historia Behind Last Crossroad. Niemniej, zapraszam na moje pozostałe blogi, które można znaleźć w zakładce Other Dimensions. A najprawdopodobniej w kwietniu odbędzie się premiera drugiej części BLC pod tytułem Daughter of fiery flowers :D


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!

Ranking popularności bohaterów BLC

wtorek, 14 czerwca 2016

Chapter 82 ~ Who's the king?



  – Och… Tak, właśnie tak. Mocniej! – jęknęłam. – O! Właśnie tutaj – dodałam. – Dzięki. Sama nie sięgałam się tam podrapać.
  – Już? Skończyłaś się wydurniać? – warknęła Hotarubi.
  – Oj, nie bądź taka sztywna – mruknęłam rozbawiona. – Coś mi się chyba od życia należy.
              Jednak nie było nam dane zbyt długo cieszyć się sielanką. Rozmowę przerwał nam Ggio, który miał zaprowadzić mnie przed oblicze wielebnego loczka.  Czyżbym sobie nagrabiła? Z szerokim uśmiechem na twarzy i dumnie uniesioną głową, wkroczyłam do „sali tronowej”, mówiąc:
  – Wzywałeś.
  – To prawda. Usiądź – odparł i gestem dłoni zaprosił mnie na kanapę. – Herbaty?
  – Nie, dziękuję. Załatwmy to szybko, bo whisky mi stygnie – zaśmiałam się.
  – Jak ci się podoba w moim królestwie? – zapytał Aizen.
  – Tak, jak podobać mi się może miejsce pełne dziwolągów, psychopatów i megalomanów – stwierdziłam, krzywiąc się nieznacznie, a Sousuke roześmiał się w odpowiedzi. Jednak w jego oczach nie było ani krzty wesołości.  – Możemy przejść wreszcie do rzeczy?
  – Oczywiście. Chciałem ci złożyć pewną propozycję.
  – Nie do odrzucenia, jak mniemam? – mruknęłam.
  – Nie, wybór należy do ciebie. To tylko, jak sama nazwa mówi: propozycja.
  – Cóż to takiego? – zaciekawiłam się, zakładając nogę na nogę i spojrzałam z powagą na swojego rozmówcę. – Więc?
  – Na początek powinnaś wiedzieć, że już dawno przestałem być shinigami. Teraz jestem czymś zbliżonym do samego boga – zaczął Aizen, ale ja słuchałam tylko piąte przez dziesiąte, wpatrując się w ten jego denerwujący loczek, który w rzekomo artystycznym nieładzie dyndał sobie samotnie. – Mógłbym dać tą moc również tobie. O ile zechcesz.
  – Nie ryzykujesz za bardzo? – spytałam rozbawiona. – Nie masz pewności, że nie wykorzystam tej mocy przeciwko tobie.
  – A zrobiłabyś to? – odpowiedział Aizen.
  – A uwierzysz mi na słowo? – wybrnęłam i uśmiechnęłam się niewinnie. – Naprawdę możesz tak szastać kryształami na prawo i lewo? Bo podejrzewam, że to dzięki pierwotnemu Hogyoku możesz uczynić coś takiego.
  – Gin wygadał?
  – A kto inny?
  – Więc już znasz prawdę o Innocence – zamyślił się Aizen.
  – Mówiłam. To, co mnie interesuje to wiedza.  
  – Rozumiem, więc, że nie chcesz tej mocy?
  – Nie chcę. Miałam ją w zasięgu ręki, ale nie zależy mi – stwierdziłam beznamiętnie.
  – A może boisz się przestać być shinigami? – drążył Aizen.
  – Może – przyznałam, uśmiechając się coraz szerzej. – A może zwyczajnie nie potrzebuję. Dałeś mi już przecież wspaniałą moc – zauważyłam. – To źródło energii… Gdyby nie ono, nigdy nie zostałabym shinigami, prawda?
  – Domyślna jak na dziecko Teorii przystało – powiedział Aizen. – To prawda. W przeciwieństwie do twojego brata, byłaś bardzo słaba i chociaż posiadałaś ogromny potencjał, jak przystało na dziedziczkę rodu Miyagi, nie miałaś szans poznać imienia swojego miecza, gdyby nie moja pomoc.
  – To wiem. Powiedz mi tylko, co to za energia.
  – To…
  – Mam bardzo pilną sprawę – oznajmił Tousen, przerywając nam rozmowę.
  – Przepraszam cię, moja droga – odezwał się Aizen. – Dokończymy tą rozmowę innym razem.
              Skinęłam głową i wyszłam. Trochę żałowałam, że nie zdążyłam się dowiedzieć, co to za moc, ale z drugiej strony miałam już dość tej rozmowy. Pogawędki z Aizenem naprawdę mnie męczyły. W ogóle. Ale przede wszystkim dlatego, że były jedną, wielką grą. Taką bez zwycięzcy.  
  – Czego chciał? – spytała Hotarubi, gdy tylko weszłam, a ja westchnęłam ciężko.
  – Zaproponował mi coś.
  – Co takiego?
  – Żebym porzuciła bycie shinigami i stała się czymś „zbliżonym do boga”, czym on sam również jest – oznajmiłam, naśladując loczka i Aizawa omal się nie zachłysnęła.
  – Co?!
  – No właśnie – mruknęłam, łapiąc się pod boki. – Czy on ocipiał?
  – Czekaj, czekaj… Podejrzewałam, że już dawno zmienił się w coś, co nie jest shinigamim, ale… Podobny do boga? To niemożliwe.
  – Możliwe – odparłam, marszcząc brwi. – Wiesz, czym jest Innocencie?
  – Nie…
  – Podobno Innocencie to odłamki skrystalizowanej mocy Króla Dusz – wyjaśniłam. – Według kapitana Ichimaru właśnie w to wierzy Aizen. A jeśli on w to wierzy, podejrzewam, że musi to być prawda. Ten chuj wie wiele rzeczy, o których my nie mamy zielonego pojęcia.
  – I zaproponował tobie tą moc? – oburzyła się Hotarubi. – Mi nawet nie wspomniał o czymś takim.
  – Mówiłam, że jesteś naiwna, wierząc w jego zaufanie.
  – I co? Zgodziłaś się?
  – No, teraz to ty ocipiałaś – fuknęłam. – Nie ma mowy!
  – Dlaczego?
  – Bo to był podstęp! – oburzyłam się. – Testował mnie. Wie, że coś kombinujemy. Pójście z nim na taki układ oznaczałoby przyznanie się do winy.
  – Nie uważam się za głupią, ale chyba nie nadążam. Nie przesadzasz przypadkiem?
  – Aizen toczy z nami grę. W kotka i myszkę. Gra polega na tym, kto kogo wychuja pierwszy. On nas, czy my jego – wyjaśniłam, po czym popiłam whisky. – Poza tym to oczywiste, że miał jakiś ukryty motyw. Nie podarowałby mi takiej mocy od tak, więc podejrzewam, że miał jakiś plan. Poza tym… Chciał nas poróżnić.
  – Jasne. Aizen bawiłby się w takie rzeczy – zironizowała Hotarubi.
  – Tak? To jak byś zareagowała, gdybym teraz poszła do niego powiedzieć, że jednak się zgadzam? – zapytałam, a Aizawa zmarszczyła brwi. – No właśnie. Przed chwilą też byłaś oburzona.
– Ale nie lepiej, gdyby któraś była bliżej niego?
– Jestem wystarczająco blisko – syknęłam. – Co mam mu wleźć do łóżka? Poza tym mylisz się, sądząc, że potrzebujemy być blisko Aizena – dodałam, rozsiadając się na kanapie. – Zwisa mi i powiewa to, co loczek sobie myśli. Tak naprawdę potrzebujemy po swojej stronie kogoś zupełnie innego. – Cmoknęłam ustami widząc niedowierzanie w oczach Hotarubi. – Grimmjowa. Chociaż im więcej członków Espady będzie z nami, tym lepiej. Bo na klan Noah podejrzewam, że nie mamy co liczyć. No, może poza Erie, ale szczerze mówiąc i na nią brałabym sporą poprawkę. Jest zdrowo pierdolnięta.
  – Grimmjow? – Hotarubi uniosła brwi i skrzywiła się. – Myślisz, że nie próbowałam się z nim dogadać? Ten psychol o mało mnie nie zabił. Ha! Żeby raz. Teoretycznie mam z nim układ, ale ogranicza się do tego, że zgodził się pomóc w atakach na Czarny Zakon i takie tam, żeby móc powalczyć.
  – Oj, Hotarubi – roześmiałam się. – W tym rzecz, że ty nawet dobrze kombinujesz. No, przynajmniej wiesz, co powinnaś zrobić. Tylko totalnie nie wiesz, jak się za to zabrać.
  – Możesz zacząć mówić normalnie? – warknęła.
  – Nie – odparłam. – Mówiłam, że ci wierzę i że możemy zjednoczyć siły, ale nigdy nie powiedziałam, że wybaczę ci to, co zrobiłaś. Dlatego tak jak ty kiedyś zamierzam uświadamiać cię na każdym kroku, jaka jest z ciebie głupia sucz.
  – Rozumiem, że ty masz jakiś genialny plan?
  – Cóż… To się dopiero okaże – stwierdziłam i popiłam whisky. – To się dopiero okaże.
             Ale prawda była taka, że miałam plan. Pewne teorie miałam już dawno, jeszcze przed przybyciem do Hueco Mundo, bazując na tym, co dotychczas widziałam. Teraz szybko jednak uzupełniłam swoją widzę, obserwując mechanizmy świata arrancarów oraz słuchając opowieści Hotarubi z okresu, kiedy jeszcze byłam w Czarnym Zakonie.
              Czekałam. Maskowałam swoje reiatsu. Może nie kryłam się jakoś specjalnie, ale stałam skryta miedzy kolumnami. To nie była wcale pułapka ani zasadzka. Nie szykowałam ataku z zaskoczenia. A jednak doskonale wiedziałam, co zamierzam zrobić. Wiedziałam, że nadchodzi. Jego potężną energię czuć było z daleka. Zresztą od Szayela miałam na niego namiary. Wiedziałam gdzie szukać. Przeszedł, nie zwracając na mnie uwagi. Może zwyczajnie mnie nie zauważył, dziwnie roztargniony, ale o tym przekonałam się później.
              Przestałam ukrywać reiatsu, w pierwszej chwili wzmacniając je trochę, ale nie czuł się tym przytłoczony. Nawet odrobinę. Spojrzał w moją stronę, marszcząc brwi, jak to miał w zwyczaju. A może zwyczajnie się taki urodził? Przez chwilę pomyślałam, że zaatakuje, na wypadek, gdybym to ja czaiła się na niego, ale nie zareagował. Prychnął kpiąco, wpatrując się we mnie uważnie. Zdradziły go tylko napięte mięśnie. Wyraźnie nie wiedział, co zamierzam zrobić, więc stał w gotowości. Trochę to dziwne, bo nawet atak z zaskoczenia mógł się w jego przypadku okazać nieskuteczny.
               No i tak wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę. I ta krótka chwila uświadomiła mi, że się nie pomyliłam. Był bestią. Był silny. Był niebezpieczny. Ale nie był idiotą. Ba! Zdawał mi się nawet inteligentny. Na jakiś prymitywnym, instynktownym poziomie, ale jednak. A to najgorsze połączenie. Kiedy bestia jest silna i do tego sprytna. Uśmiechnęłam się tylko, firmowo, więc i on wyszczerzył zęby w uśmiecho–podobnym grymasie.
  – Jaka szkoda, że ktoś tak potężny, kto powinien być królem tego miejsca, musi służyć komuś takiemu jak Aizen – powiedziałam beznamiętnie i odeszłam, a on nie próbował mnie zatrzymywać.
              Podczas, gdy ja próbowałam przeciągnąć Grimmjowa na swoją stronę, nie tracąc przy tym życia, ani żadnej z kończyn, Hotarubi miała znaleźć nam sprzymierzeńca. Arrancara tak silnego, który mógłby zapełnić lukę po którymś z dwóch martwych członków Espady. W poszukiwaniach pomagał jej Gggio, ale naprawdę nie umiałam stwierdzić, czy robił to dla niej, czy zwyczajnie miał mieć oko na nasze poczynania.
              Ja natomiast urabiałam dalej Szóstego. Toteż zamierzałam zaczaić się na niego podobnie. Zasiałam już ziarno niepewności, ale należało je pielęgnować. Podlewać i użyźniać glebę. Jakiegoż ciekawego odkrycia dokonałam, szpiegując destruktywnego smerfa, to przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
             Grimmjow wszedł do swojej komnaty, uśmiechając się drapieżnie. Nie zauważył mnie. Nie on. Ale zrobił to ktoś inny. Ktoś, kto przemknął zaraz za Szóstym. Najwyraźniej na schadzkę, bo wątpiłam, by pili razem popołudniową herbatę. Zmarszczyłam brwi, gdy mignął mi drugi, niebieski łeb i przejechałam dłonią po twarzy. W odpowiedzi usłyszałam tylko cichy śmiech.
  – Jak żeś tu wlazła, Iv – mruknęłam do siebie i zawróciłam.
               Nie było sensu iść dalej. Wróciłam tam dopiero następnego dnia, gdy upewniłam się, że Ivrelli nie ma i że bezpiecznie wydostała się z Hecuo Mundo. Wolałam nie wiedzieć jak się tu dostała. Właściwie i tak była tylko jedna osoba, która mogła jej pomóc. Boru… Ona dała radę szantażować nawet Uraharę?  
                 Kolejnego dnia zaś nie mogłam go znaleźć. Potem trafiłam na dywanik do Aziena, który chciał dokończyć naszą rozmowę, ale udało mi się go jakoś zbyć. On też nie nalegał, widząc zapewne, że nie przyniesie to żadnego efektu. I gdy chciałam wreszcie zrealizować kolejny etap planu, klapa. Hotarubi zaczynała tracić nadzieję na znalezienie sojuszników. Ja zaś traciłam nadzieję na to, że cokolwiek uda nam się razem zdziałać, bo dotychczas tylko skutecznie utrudniała mi wszystko. Przydała się tylko do zabicia Zommariego. To akurat poszło gładko, ale reszta?
              Na Grimmjowa natknęłam się kilka dni później. Całkowicie przypadkowo i wbrew temu, co sądziłam, dobrze się stało, że nie wcześniej. Ale po kolei. Spotkałam go szlajającego się białymi korytarzami. Ja też wybrałam się na mały spacer. Potrzebowałam ruchu po wielu godzinach ślęczenia nad planem budynku. Bardzo dużym i skomplikowanym planem budynku gwoli ścisłości.
              Ale ten jeden raz nie miałam zielonego pojęcia, co powiedzieć. Bałam się, że może być za późno, więc zamierzałam odejść bez słowa i w swoim pokoju zreorganizować plan. Jednak wydarzyło się coś niespodziewanego. Minęłam Grimmjowa i przeszłam dobre kilka metrów, kiedy usłyszałam:
  – Nie muszę.
               Te dwa, jakże proste, słowa rzuciły na sytuację zupełnie inne światło. Nie od razu pojęłam ich znaczenie. Przystanęłam marszcząc brwi, niepewna swojego położenia. Szybko jednak się połapałam, że była to odpowiedź na moje słowa sprzed kilku dni i uśmiechnęłam się pod nosem.
  – Chciałbyś być królem? – zapytałam, nawet się nie odwracając i ruszyłam dalej.
               Pozostało mi jedynie czekać.
  – Jestem – padło, gdy dwa dni później mijałam Grimmjowa na korytarzu w towarzystwie Hotarubi. To jest, oczywiście, mi towarzyszyła, nie jemu. Spojrzała na Szóstego zaskoczona, a potem na mnie. Zaśmiałam się tylko i niewzruszona kontynuowałam nasz spacer. Nie skomentowałam tego zajścia. Nie odezwałam się też ani słowem chwilę później w odpowiedzi na pytające spojrzenie Aizawy.
              Przez jakiś czas tylko zastanawiałam się, dlaczego tyle czasu zajęła Szóstemu odpowiedź. Wątpiłam, by potrzebował się w tej kwestii namyślać. Odpowiedź była raczej oczywista. Zatem zwyczajnie był ostrożny. Ale czemu aż tak? To świadczyło jedynie o tym, że w pobliżu czaił się ktoś, kto mógł nas słyszeć.
              Wiedziałam, że ściany mają uszy, ale zastanawiałam się, kogo najbardziej powinnam się w tej chwili obawiać. Skoro nawet Grimmjow był ostrożny i wyraźnie dawał mi do zrozumienia, żebym nie ignorowała tego problemu… Bo jednak musiał to być spory problem, skoro nawet Szósty miał to na uwadze.
               Do głowy przyszedł mi Szayel. W końcu miał dostęp do wszystkiego. Z drugiej jednak strony. Nie. Nie mogło chodzić o niego. Nie dałabym sobie wmówić, że destrukcyjna Szóstka tak strasznie obawia się Ósemki, w jakimkolwiek wydaniu czy świecie. Musiał być ktoś inny. Podpytałam nieco Hotarubi. Mój strzał padł na Luisenberga.
  – Hotarubi – odezwałam się nagle i czarnowłosa spojrzała na mnie zaskoczona. – Pamiętasz, jaki jest plan?
  – Oczywiście. A co? – strapił się wyraźnie.
  – W sumie nic. Wszystko jest już zaplanowane. Chciałam się tylko upewnić, że wiesz, co robić.
  – O co ci teraz chodzi? – spytała podejrzliwie.
  – O nic – mruknęłam i wzruszyłam ramionami. – Chciałam tylko powiedzieć, żebyś realizowała plan, krok po kroku, cokolwiek by się od tej chwili wydarzyło. Po prostu podążaj za planem.
  – Coś planujesz?
  – Nie. Od tej chwili nawet ja nie mam pewności, co się wydarzy. Dlatego musisz pamiętać, co jest naszym celem.
  – Zaczynam się martwić, kiedy tak mówisz – powiedziała Aizawa, a ja uśmiechnęłam się blado.
  – Ja też.
               Jeszcze tego samego dnia udałam się na spotkanie z Luisenbergiem. Z butelką szkockiej w dłoni. Arrancar siedział na tronie w towarzystwie swoich fraccion. Przyjrzał mi się uważnie i gdy postawiłam butelkę na stole, roześmiał się. I nie był to przyjazny śmiech.
  – Widzę, że wszyscy shinigami witają się w ten sposób – padło.
  – Rozumiem, że pijesz do Hotarubi? – odpowiedziałam spokojnie. – Ale ja nie przyszłam handlować, a jedynie okazać swój szacunek królowi arrancarów.
  – Wy, shinigami, nie macie szacunku do niczego – stwierdził.
               Chwilę jeszcze rozmawiałam z Barraganem. Nie zamierzałam z nim pertraktować. Nie miał nic, co by mnie interesowało. Natomiast udało mi się potwierdzić swoje podejrzenia, gdy gdzieś w cieniu ujrzałam znajomą sylwetkę. Ggio od początku szpiegował Hotarubi. Nigdy nie był po jej stronie. Toteż już wcześniej kazałam jej trzymać go z dala od naszego planu. Ale nie planowałam się powtarzać. Jeśli wtedy do niej nie dotarło to strzępienie sobie języka w niczym nie pomoże.
  – Ale nad czymś się zastanawiam… – przyznałam na odchodne. – Dlaczego ktoś taki jak ty służy Aizenowi. Byłeś… Jesteś królem. Aizen był silniejszy, czy zwyczajnie miał coś, czego pragnąłeś?
  – Wyjdź, shinigami! – zagrzmiał Luisenberg, a ja tylko uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w drogę powrotną.
  – Nie dobrze jest go denerwować – usłyszałam, gdy już wyszłam z terytorium drugiego espady.
               Przede mną stał wysoki szatyn o znużonym wyrazie twarzy. Nie zmieniało to jednak faktu, że bacznie mnie obserwował, a jego reaitsu było iście potężne. Wiedziałam, kim jest, ale nie okazałam zainteresowania jego osobą.
  – Powiadasz? – zaśmiałam się. – Nie dobrze jest się też tak zakradać do ludzi.
  – Prawda – przyznał mężczyzna i nawet się uśmiechnął, szybko jednak wrócił jego znudzony wyraz twarzy i ziewnął przeciągle.
  – Nudzisz się?
  – Nie. Jestem tylko śpiący.
  – Czyli się nudzisz – podsumowałam. – Twoje życie jest nudne. Nic się w nim nie dzieje, to sprawia, że chcesz spać. Liczysz, że gdy się obudzisz, wszystko się zmieni, ale tak się jeszcze nie stało. Prawda?

1 komentarz:

  1. Intrygi, intrygi. I Iv u Szóstego :) Chyba współczuję Uraharze. Czekam na początek akcji właściwej, choć nie zdziwię się, jeśli przez jeszcze jeden rozdział będą rozmawiać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń