– Och… Tak, właśnie tak. Mocniej! – jęknęłam.
– O! Właśnie tutaj – dodałam. – Dzięki. Sama nie sięgałam się tam podrapać.
– Już? Skończyłaś się wydurniać? – warknęła
Hotarubi.
– Oj, nie bądź taka sztywna – mruknęłam
rozbawiona. – Coś mi się chyba od życia należy.
Jednak nie było nam dane zbyt długo cieszyć
się sielanką. Rozmowę przerwał nam Ggio, który miał zaprowadzić mnie przed
oblicze wielebnego loczka. Czyżbym sobie
nagrabiła? Z szerokim uśmiechem na twarzy i dumnie uniesioną głową, wkroczyłam
do „sali tronowej”, mówiąc:
–
Wzywałeś.
– To
prawda. Usiądź – odparł i gestem dłoni zaprosił mnie na kanapę. – Herbaty?
– Nie,
dziękuję. Załatwmy to szybko, bo whisky mi stygnie – zaśmiałam się.
– Jak ci się podoba w moim królestwie? –
zapytał Aizen.
– Tak, jak podobać mi się może miejsce pełne
dziwolągów, psychopatów i megalomanów – stwierdziłam, krzywiąc się nieznacznie,
a Sousuke roześmiał się w odpowiedzi. Jednak w jego oczach nie było ani krzty
wesołości. – Możemy przejść wreszcie do
rzeczy?
– Oczywiście. Chciałem ci złożyć pewną
propozycję.
– Nie do odrzucenia, jak mniemam? –
mruknęłam.
– Nie, wybór należy do ciebie. To tylko, jak
sama nazwa mówi: propozycja.
– Cóż to takiego? – zaciekawiłam się,
zakładając nogę na nogę i spojrzałam z powagą na swojego rozmówcę. – Więc?
– Na
początek powinnaś wiedzieć, że już dawno przestałem być shinigami. Teraz jestem
czymś zbliżonym do samego boga – zaczął Aizen, ale ja słuchałam tylko piąte
przez dziesiąte, wpatrując się w ten jego denerwujący loczek, który w rzekomo
artystycznym nieładzie dyndał sobie samotnie. – Mógłbym dać tą moc również
tobie. O ile zechcesz.
– Nie
ryzykujesz za bardzo? – spytałam rozbawiona. – Nie masz pewności, że nie
wykorzystam tej mocy przeciwko tobie.
– A
zrobiłabyś to? – odpowiedział Aizen.
– A
uwierzysz mi na słowo? – wybrnęłam i uśmiechnęłam się niewinnie. – Naprawdę
możesz tak szastać kryształami na prawo i lewo? Bo podejrzewam, że to dzięki
pierwotnemu Hogyoku możesz uczynić coś takiego.
– Gin wygadał?
– A kto
inny?
– Więc
już znasz prawdę o Innocence – zamyślił się Aizen.
–
Mówiłam. To, co mnie interesuje to wiedza.
– Rozumiem, więc, że nie chcesz tej mocy?
– Nie
chcę. Miałam ją w zasięgu ręki, ale nie zależy mi – stwierdziłam beznamiętnie.
– A
może boisz się przestać być shinigami? – drążył Aizen.
– Może – przyznałam, uśmiechając się coraz
szerzej. – A może zwyczajnie nie potrzebuję. Dałeś mi już przecież wspaniałą
moc – zauważyłam. – To źródło energii… Gdyby nie ono, nigdy nie zostałabym
shinigami, prawda?
– Domyślna jak na dziecko Teorii przystało –
powiedział Aizen. – To prawda. W przeciwieństwie do twojego brata, byłaś bardzo
słaba i chociaż posiadałaś ogromny potencjał, jak przystało na dziedziczkę rodu
Miyagi, nie miałaś szans poznać imienia swojego miecza, gdyby nie moja pomoc.
– To wiem. Powiedz mi tylko, co to za
energia.
– To…
– Mam bardzo pilną sprawę – oznajmił Tousen,
przerywając nam rozmowę.
– Przepraszam cię, moja droga – odezwał się
Aizen. – Dokończymy tą rozmowę innym razem.
Skinęłam głową i wyszłam. Trochę żałowałam, że
nie zdążyłam się dowiedzieć, co to za moc, ale z drugiej strony miałam już dość
tej rozmowy. Pogawędki z Aizenem naprawdę mnie męczyły. W ogóle. Ale przede
wszystkim dlatego, że były jedną, wielką grą. Taką bez zwycięzcy.
– Czego chciał? – spytała Hotarubi, gdy tylko
weszłam, a ja westchnęłam ciężko.
– Zaproponował mi coś.
– Co takiego?
– Żebym porzuciła bycie shinigami i stała się
czymś „zbliżonym do boga”, czym on sam również jest – oznajmiłam, naśladując
loczka i Aizawa omal się nie zachłysnęła.
– Co?!
– No właśnie – mruknęłam, łapiąc się pod
boki. – Czy on ocipiał?
– Czekaj, czekaj… Podejrzewałam, że już dawno
zmienił się w coś, co nie jest shinigamim, ale… Podobny do boga? To niemożliwe.
– Możliwe – odparłam, marszcząc brwi. – Wiesz,
czym jest Innocencie?
– Nie…
– Podobno Innocencie to odłamki skrystalizowanej
mocy Króla Dusz – wyjaśniłam. – Według kapitana Ichimaru właśnie w to wierzy
Aizen. A jeśli on w to wierzy, podejrzewam, że musi to być prawda. Ten chuj wie
wiele rzeczy, o których my nie mamy zielonego pojęcia.
– I zaproponował tobie tą moc? – oburzyła się
Hotarubi. – Mi nawet nie wspomniał o czymś takim.
– Mówiłam, że jesteś naiwna, wierząc w jego
zaufanie.
– I co? Zgodziłaś się?
– No, teraz to ty ocipiałaś – fuknęłam. – Nie
ma mowy!
– Dlaczego?
– Bo to był podstęp! – oburzyłam się. –
Testował mnie. Wie, że coś kombinujemy. Pójście z nim na taki układ oznaczałoby
przyznanie się do winy.
– Nie uważam się za głupią, ale chyba nie
nadążam. Nie przesadzasz przypadkiem?
– Aizen toczy z nami grę. W kotka i myszkę.
Gra polega na tym, kto kogo wychuja pierwszy. On nas, czy my jego – wyjaśniłam,
po czym popiłam whisky. – Poza tym to oczywiste, że miał jakiś ukryty motyw.
Nie podarowałby mi takiej mocy od tak, więc podejrzewam, że miał jakiś plan.
Poza tym… Chciał nas poróżnić.
– Jasne. Aizen bawiłby się w takie rzeczy –
zironizowała Hotarubi.
– Tak? To jak byś zareagowała, gdybym teraz
poszła do niego powiedzieć, że jednak się zgadzam? – zapytałam, a Aizawa
zmarszczyła brwi. – No właśnie. Przed chwilą też byłaś oburzona.
–
Ale nie lepiej, gdyby któraś była bliżej niego?
–
Jestem wystarczająco blisko – syknęłam. – Co mam mu wleźć do łóżka? Poza tym
mylisz się, sądząc, że potrzebujemy być blisko Aizena – dodałam, rozsiadając
się na kanapie. – Zwisa mi i powiewa to, co loczek sobie myśli. Tak naprawdę
potrzebujemy po swojej stronie kogoś zupełnie innego. – Cmoknęłam ustami widząc
niedowierzanie w oczach Hotarubi. – Grimmjowa. Chociaż im więcej członków
Espady będzie z nami, tym lepiej. Bo na klan Noah podejrzewam, że nie mamy co
liczyć. No, może poza Erie, ale szczerze mówiąc i na nią brałabym sporą
poprawkę. Jest zdrowo pierdolnięta.
– Grimmjow? – Hotarubi uniosła brwi i
skrzywiła się. – Myślisz, że nie próbowałam się z nim dogadać? Ten psychol o
mało mnie nie zabił. Ha! Żeby raz. Teoretycznie mam z nim układ, ale ogranicza
się do tego, że zgodził się pomóc w atakach na Czarny Zakon i takie tam, żeby
móc powalczyć.
– Oj, Hotarubi – roześmiałam się. – W tym
rzecz, że ty nawet dobrze kombinujesz. No, przynajmniej wiesz, co powinnaś zrobić.
Tylko totalnie nie wiesz, jak się za to zabrać.
– Możesz zacząć mówić normalnie? – warknęła.
– Nie – odparłam. – Mówiłam, że ci wierzę i
że możemy zjednoczyć siły, ale nigdy nie powiedziałam, że wybaczę ci to, co
zrobiłaś. Dlatego tak jak ty kiedyś zamierzam uświadamiać cię na każdym kroku,
jaka jest z ciebie głupia sucz.
– Rozumiem, że ty masz jakiś genialny plan?
– Cóż… To się dopiero okaże – stwierdziłam i
popiłam whisky. – To się dopiero okaże.
Ale
prawda była taka, że miałam plan. Pewne teorie miałam już dawno, jeszcze przed
przybyciem do Hueco Mundo, bazując na tym, co dotychczas widziałam. Teraz
szybko jednak uzupełniłam swoją widzę, obserwując mechanizmy świata arrancarów
oraz słuchając opowieści Hotarubi z okresu, kiedy jeszcze byłam w Czarnym
Zakonie.
Czekałam. Maskowałam swoje reiatsu. Może nie
kryłam się jakoś specjalnie, ale stałam skryta miedzy kolumnami. To nie była
wcale pułapka ani zasadzka. Nie szykowałam ataku z zaskoczenia. A jednak
doskonale wiedziałam, co zamierzam zrobić. Wiedziałam, że nadchodzi. Jego
potężną energię czuć było z daleka. Zresztą od Szayela miałam na niego namiary.
Wiedziałam gdzie szukać. Przeszedł, nie zwracając na mnie uwagi. Może
zwyczajnie mnie nie zauważył, dziwnie roztargniony, ale o tym przekonałam się
później.
Przestałam ukrywać reiatsu, w
pierwszej chwili wzmacniając je trochę, ale nie czuł się tym przytłoczony.
Nawet odrobinę. Spojrzał w moją stronę, marszcząc brwi, jak to miał w zwyczaju.
A może zwyczajnie się taki urodził? Przez chwilę pomyślałam, że zaatakuje, na
wypadek, gdybym to ja czaiła się na niego, ale nie zareagował. Prychnął kpiąco,
wpatrując się we mnie uważnie. Zdradziły go tylko napięte mięśnie. Wyraźnie nie
wiedział, co zamierzam zrobić, więc stał w gotowości. Trochę to dziwne, bo
nawet atak z zaskoczenia mógł się w jego przypadku okazać nieskuteczny.
No i
tak wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę. I ta krótka chwila uświadomiła mi,
że się nie pomyliłam. Był bestią. Był silny. Był niebezpieczny. Ale nie był
idiotą. Ba! Zdawał mi się nawet inteligentny. Na jakiś prymitywnym,
instynktownym poziomie, ale jednak. A to najgorsze połączenie. Kiedy bestia
jest silna i do tego sprytna. Uśmiechnęłam się tylko, firmowo, więc i on
wyszczerzył zęby w uśmiecho–podobnym grymasie.
– Jaka szkoda, że ktoś tak potężny, kto
powinien być królem tego miejsca, musi służyć komuś takiemu jak Aizen –
powiedziałam beznamiętnie i odeszłam, a on nie próbował mnie zatrzymywać.
Podczas,
gdy ja próbowałam przeciągnąć Grimmjowa na swoją stronę, nie tracąc przy tym
życia, ani żadnej z kończyn, Hotarubi miała znaleźć nam sprzymierzeńca.
Arrancara tak silnego, który mógłby zapełnić lukę po którymś z dwóch martwych
członków Espady. W poszukiwaniach pomagał jej Gggio, ale naprawdę nie umiałam
stwierdzić, czy robił to dla niej, czy zwyczajnie miał mieć oko na nasze
poczynania.
Ja
natomiast urabiałam dalej Szóstego. Toteż zamierzałam zaczaić się na niego
podobnie. Zasiałam już ziarno niepewności, ale należało je pielęgnować.
Podlewać i użyźniać glebę. Jakiegoż ciekawego odkrycia dokonałam, szpiegując
destruktywnego smerfa, to przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Grimmjow wszedł do swojej komnaty, uśmiechając
się drapieżnie. Nie zauważył mnie. Nie on. Ale zrobił to ktoś inny. Ktoś, kto
przemknął zaraz za Szóstym. Najwyraźniej na schadzkę, bo wątpiłam, by pili
razem popołudniową herbatę. Zmarszczyłam brwi, gdy mignął mi drugi, niebieski
łeb i przejechałam dłonią po twarzy. W odpowiedzi usłyszałam tylko cichy
śmiech.
– Jak żeś tu wlazła, Iv – mruknęłam do siebie
i zawróciłam.
Nie było sensu iść dalej.
Wróciłam tam dopiero następnego dnia, gdy upewniłam się, że Ivrelli nie ma i że
bezpiecznie wydostała się z Hecuo Mundo. Wolałam nie wiedzieć jak się tu
dostała. Właściwie i tak była tylko jedna osoba, która mogła jej pomóc. Boru…
Ona dała radę szantażować nawet Uraharę?
Kolejnego
dnia zaś nie mogłam go znaleźć. Potem trafiłam na dywanik do Aziena, który
chciał dokończyć naszą rozmowę, ale udało mi się go jakoś zbyć. On też nie
nalegał, widząc zapewne, że nie przyniesie to żadnego efektu. I gdy chciałam
wreszcie zrealizować kolejny etap planu, klapa. Hotarubi zaczynała tracić
nadzieję na znalezienie sojuszników. Ja zaś traciłam nadzieję na to, że
cokolwiek uda nam się razem zdziałać, bo dotychczas tylko skutecznie utrudniała
mi wszystko. Przydała się tylko do zabicia Zommariego. To akurat poszło gładko,
ale reszta?
Na Grimmjowa natknęłam się kilka
dni później. Całkowicie przypadkowo i wbrew temu, co sądziłam, dobrze się
stało, że nie wcześniej. Ale po kolei. Spotkałam go szlajającego się białymi
korytarzami. Ja też wybrałam się na mały spacer. Potrzebowałam ruchu po wielu godzinach
ślęczenia nad planem budynku. Bardzo dużym i skomplikowanym planem budynku
gwoli ścisłości.
Ale ten jeden raz nie miałam
zielonego pojęcia, co powiedzieć. Bałam się, że może być za późno, więc
zamierzałam odejść bez słowa i w swoim pokoju zreorganizować plan. Jednak
wydarzyło się coś niespodziewanego. Minęłam Grimmjowa i przeszłam dobre kilka
metrów, kiedy usłyszałam:
– Nie muszę.
Te dwa, jakże proste, słowa
rzuciły na sytuację zupełnie inne światło. Nie od razu pojęłam ich znaczenie.
Przystanęłam marszcząc brwi, niepewna swojego położenia. Szybko jednak się
połapałam, że była to odpowiedź na moje słowa sprzed kilku dni i uśmiechnęłam
się pod nosem.
– Chciałbyś być królem? – zapytałam, nawet
się nie odwracając i ruszyłam dalej.
Pozostało mi jedynie czekać.
– Jestem – padło, gdy dwa dni później mijałam
Grimmjowa na korytarzu w towarzystwie Hotarubi. To jest, oczywiście, mi
towarzyszyła, nie jemu. Spojrzała na Szóstego zaskoczona, a potem na mnie.
Zaśmiałam się tylko i niewzruszona kontynuowałam nasz spacer. Nie skomentowałam
tego zajścia. Nie odezwałam się też ani słowem chwilę później w odpowiedzi na
pytające spojrzenie Aizawy.
Przez
jakiś czas tylko zastanawiałam się, dlaczego tyle czasu zajęła Szóstemu
odpowiedź. Wątpiłam, by potrzebował się w tej kwestii namyślać. Odpowiedź była
raczej oczywista. Zatem zwyczajnie był ostrożny. Ale czemu aż tak? To
świadczyło jedynie o tym, że w pobliżu czaił się ktoś, kto mógł nas słyszeć.
Wiedziałam, że ściany mają uszy, ale
zastanawiałam się, kogo najbardziej powinnam się w tej chwili obawiać. Skoro
nawet Grimmjow był ostrożny i wyraźnie dawał mi do zrozumienia, żebym nie
ignorowała tego problemu… Bo jednak musiał to być spory problem, skoro nawet
Szósty miał to na uwadze.
Do
głowy przyszedł mi Szayel. W końcu miał dostęp do wszystkiego. Z drugiej jednak
strony. Nie. Nie mogło chodzić o niego. Nie dałabym sobie wmówić, że
destrukcyjna Szóstka tak strasznie obawia się Ósemki, w jakimkolwiek wydaniu
czy świecie. Musiał być ktoś inny. Podpytałam nieco Hotarubi. Mój strzał padł
na Luisenberga.
– Hotarubi – odezwałam się nagle i
czarnowłosa spojrzała na mnie zaskoczona. – Pamiętasz, jaki jest plan?
– Oczywiście. A co? – strapił się wyraźnie.
– W sumie nic. Wszystko jest już zaplanowane.
Chciałam się tylko upewnić, że wiesz, co robić.
– O co ci teraz chodzi? – spytała
podejrzliwie.
– O nic – mruknęłam i wzruszyłam ramionami. –
Chciałam tylko powiedzieć, żebyś realizowała plan, krok po kroku, cokolwiek by
się od tej chwili wydarzyło. Po prostu podążaj za planem.
– Coś planujesz?
– Nie. Od tej chwili nawet ja nie mam
pewności, co się wydarzy. Dlatego musisz pamiętać, co jest naszym celem.
– Zaczynam się martwić, kiedy tak mówisz –
powiedziała Aizawa, a ja uśmiechnęłam się blado.
– Ja też.
Jeszcze tego samego dnia udałam
się na spotkanie z Luisenbergiem. Z butelką szkockiej w dłoni. Arrancar
siedział na tronie w towarzystwie swoich fraccion. Przyjrzał mi się uważnie i
gdy postawiłam butelkę na stole, roześmiał się. I nie był to przyjazny śmiech.
– Widzę, że wszyscy shinigami witają się w
ten sposób – padło.
– Rozumiem, że pijesz do Hotarubi? –
odpowiedziałam spokojnie. – Ale ja nie przyszłam handlować, a jedynie okazać
swój szacunek królowi arrancarów.
– Wy, shinigami, nie macie szacunku do
niczego – stwierdził.
Chwilę jeszcze rozmawiałam z Barraganem. Nie
zamierzałam z nim pertraktować. Nie miał nic, co by mnie interesowało.
Natomiast udało mi się potwierdzić swoje podejrzenia, gdy gdzieś w cieniu
ujrzałam znajomą sylwetkę. Ggio od początku szpiegował Hotarubi. Nigdy nie był
po jej stronie. Toteż już wcześniej kazałam jej trzymać go z dala od naszego
planu. Ale nie planowałam się powtarzać. Jeśli wtedy do niej nie dotarło to
strzępienie sobie języka w niczym nie pomoże.
– Ale nad czymś się zastanawiam… – przyznałam
na odchodne. – Dlaczego ktoś taki jak ty służy Aizenowi. Byłeś… Jesteś królem.
Aizen był silniejszy, czy zwyczajnie miał coś, czego pragnąłeś?
– Wyjdź, shinigami! – zagrzmiał Luisenberg, a
ja tylko uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w drogę powrotną.
– Nie dobrze jest go denerwować – usłyszałam,
gdy już wyszłam z terytorium drugiego espady.
Przede
mną stał wysoki szatyn o znużonym wyrazie twarzy. Nie zmieniało to jednak
faktu, że bacznie mnie obserwował, a jego reaitsu było iście potężne.
Wiedziałam, kim jest, ale nie okazałam zainteresowania jego osobą.
– Powiadasz? – zaśmiałam się. – Nie dobrze
jest się też tak zakradać do ludzi.
– Prawda – przyznał mężczyzna i nawet się
uśmiechnął, szybko jednak wrócił jego znudzony wyraz twarzy i ziewnął
przeciągle.
– Nudzisz się?
– Nie. Jestem tylko śpiący.
– Czyli się nudzisz – podsumowałam. – Twoje
życie jest nudne. Nic się w nim nie dzieje, to sprawia, że chcesz spać.
Liczysz, że gdy się obudzisz, wszystko się zmieni, ale tak się jeszcze nie
stało. Prawda?
Intrygi, intrygi. I Iv u Szóstego :) Chyba współczuję Uraharze. Czekam na początek akcji właściwej, choć nie zdziwię się, jeśli przez jeszcze jeden rozdział będą rozmawiać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam