Wszystkiemu towarzyszyła muzyka

Followers

Rumors

I w ten oto sposób zakończyła się historia Behind Last Crossroad. Niemniej, zapraszam na moje pozostałe blogi, które można znaleźć w zakładce Other Dimensions. A najprawdopodobniej w kwietniu odbędzie się premiera drugiej części BLC pod tytułem Daughter of fiery flowers :D


Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!

Ranking popularności bohaterów BLC

wtorek, 12 lipca 2016

Chapter 86 ~ Final battle - the end of the story.



 No i skończyło się. Nadszedł dzień publikacji ostatniego rozdziału. Oczywiście na dniach wrzucę także pozostałe części wspomnień, An old lovestory i DL, ale generalnie, skończyło się. To przykre, ale zarazem dużo dobrego wydarzyło się podczas pisania tego bloga. Ponad rok publikacji, 86 rozdziałów i wiele dodatków. No, a w styczniu czeka nas druga część, czyli losy Kazumi. W sumie to ten rozdział miał być krótszy, ale i tak pomyliłam się, bo oryginalnie miał te przepisowe 5 stron, ale po małej przeróbce, jest 7 i pół.
A na razie, Enjoycie!

 ***

         Siedziałyśmy z Hotarubi w pokoju, po raz ostatni racząc się w Hueco Mundo whisky. To jedyna taka okazja, bo potem musiałyśmy odpocząć przed bitwą. Teraz jednak mogłyśmy podziwiać zażartą walkę między fraccion Harribel i Luisenberga. Uśmiechnęłam się z dumą i wzniosłam w górę swoją szklankę z trunkiem, a Aizawa poszła w moje ślady.
  - Za zwycięstwo – rzekłam z powagą.
  - Za zwycięstwo.
  - Te gadziny powybijają się same jeszcze przed ostatecznym starciem – tryumfowałam radośnie.
  - Fakt, to też sukces, ale wolę wypić za nadchodzącą walkę, bo jej losy są mi nieznane – stwierdziła Hotarubi.
  - Wciąż uważam, że walka pomiędzy Harribel i Luisenbergiem to nie byle co.
  - Nawet nie walczą otwarcie…
  - Bo wiedzą, że wtrąciłby się Aizen, ale uważam, że skłócenie ich fraccion w kwestii pierścienia jest po prostu piękne.
  - Fakt, tym razem muszę przyznać, że to było genialne – oznajmiła Aizawa. – Zastanawia mnie tylko, co zrobiłaś z Ggio. Rozmawiałaś z nim? Bo ostatnio jest strasznie miły…
  - Nie... Z nim? Po co?
  - Jakoś ci nie wierzę, ale odpuszczę tym razem.
  - Odpuszczać sobie możesz – syknęłam z irytacją i spojrzałam gniewnie na Aizawę. – Ale nie mam obowiązku ci się spowiadać z niczego. Poza tym ciesz się chwilą. Zostały już tylko dwa dni do bitwy.
  - Właściwie jeden, jutro mamy zrobić przegląd armii.
  - Wizytacja w szeregach tych bestii? – Wzdrygnęłam się. – Porażka… Swoją drogą… - Spojrzałam na Hotarubi. – Co tak właściwie myślisz o Ggio?
  - Nie rozumiem?
  - Czy to coś poważnego?
  - Nie – zaśmiała się. – Znaczy tak, lubię go, dobrze się dogadywaliśmy, ale to nie jest nic poważnego.
  - Czyli nadal?
  - Nie. Ggio pomógł mi się z tego wyleczyć.
  - Och, Kazuma został na lodzie – mruknęłam rozbawiona. – Chociaż ciągle zostaje Chinatsu.
  - Nie wydaje mi się, żeby Kazuma miał z ciebie zrezygnować.
  - To mnie nie obchodzi – stwierdziłam z powagą. – Miał swoją szansę. A z Byakuyą byłam naprawdę szczęśliwa i nie zrezygnuję z tego.
  - Teraz wszystko wisi na włosku – zauważyła z powagą Aizawa.
  - To nic, tak długo, jak moi bliscy będą bezpieczni.
  - Wciąż jest szansa, że uda nam się wrócić – przypomniała i przeczesała palcami włosy. – Haczyk jest taki, że stracisz swoją moc jako shinigami.
  - Ale to jeszcze niczego i tak nie gwarantuje, prawda?
  - Skąd u ciebie ten pesymizm? Zazwyczaj to ty doszukujesz się we wszystkim jaśniejszej strony.
  - Wolę nie dawać sobie złudnej nadziei.
  - Ale przecież to ona umiera ostatnia, Setsuko. Wiesz o tym najlepiej.

***

            Usłyszeliśmy grzmot. Potężny. Aż całe Hueco Mundo zadrżało w fasadach. Horyzont zaczął pękać, zupełnie jakby ktoś potłukł szklany obraz i naszym oczom ukazała się największa w historii Garganta. Ja i Hotarubi szłyśmy w pierwszym szeregu, razem z espadą oraz klanem Noah i Aizenem na czele. Z dumnie uniesionymi głowami i żądzą krwi tak silną, że było ją czuć z daleka, podążała za nami armia arrancarów. Gdzieś tam rozlegały się bojowe okrzyki gotowych do walki bestii. Był to doprawdy przerażający i przytłaczający widok.
  - Królu Dusz… Miej nas w opiece – wyszeptałam, dłonie zaciskając w pięści.
           Miarowe dudnienie rozniosło się po okolicy, gry wraz z całą armią ruszyliśmy przez Gargantę do świata ludzi. Już nie było odwrotu. Nadeszła pora na ostateczne starcie, największą bitwę w historii Karakury i shinigami, która miała zdecydować o losach tego świata. Naszego świata.
           Karakura wyglądała tak samo jak zawsze, choć może trochę bardziej sennie. Niczego nieświadomi ludzie – nie - uśmiechnęłam się pod nosem, widząc minę Aizena. No tak... Karakura była sztuczna. Prawdziwe miasto ukryte było gdzieś za pomocą czterech filarów, chronionych przez czterech moich przyjaciół.
           Na dwóch najbliższych dostrzegłam Ikkaku i Yumichikę. Stali wyprostowani dumnie i gotowi do ciężkiej walki. A mnie pękało serce, wiedząc, że wielu bliskich mi ludzi tego dnia zginie. Nie było możliwości uchronić się zupełnie od strat. Mogliśmy je tylko ograniczyć do minimum.
          Shinigami wyraźnie mieli plan. Byli przygotowani na wszelką ewentualność. Ogarnęłam wzrokiem ogromną armię trzynastu oddziałów obronnych, prowadzoną przez samego Głównodowodzącego. Po kolei lokalizowałam reiatsu najbliższych. Ziemia aż drżała od wpływem tak silnych źródeł energii. Nie tylko shinigami, bo gdzieś wśród nich znajdował się również oddział złożony z egzorcystów i ghouli, równie gotowych do walki. Wypatrzyłam ukrytą w tłumie Ivrel. Nikt nie zwrócił na nią uwagi, tak samo jak na Shigeru, który wmieszał się w tłum. Wszyscy byli naprawdę zdeterminowani, by zrealizować plan. A mieliśmy zaledwie krótką chwilę na to, żeby otworzyć bramy piekła i ściągnąć tam jak największą rzeszę arrancarów. Nie mogliśmy dopuścić do rozproszenia się walk.
           Piąty espada jak zawsze wyrwał się przed szereg i zaatakował. Fracction Luisenberga poszło w jego ślady i zgodnie z rozkazem Aizena skierowało się ku czterem filarom. Mimo walki z podwładnymi Harribel, wciąż mieli w sobie ogromne pokłady energii. Modliłam się, więc tylko o bezpieczeństwo bliskich. Gdy z garganty wylała się reszta bestialskiej armii i też ruszyła do boju, to był właśnie ten moment.
  - Zapłoń Moeru Yona! – zagrzmiałam, kreśląc krwawy ślad na ostrzu zampaktou, tak, że słyszeli mnie zarówno sojusznicy jak i wrogowie. – Piekielny ogień!
  - Zabłyśnij, Moeru Kirameki! – padło od drugiej strony i dałabym sobie rękę uciąć, że shinigami nie wierzyli własnym oczom, gdy Shigeru wyłonił się z tłumu. – Bezkresny ogień!
            Moje czarne i niebieskie płomienie Shigeru razem stworzyły ogromny krąg, w którym zamknęliśmy znaczną część arrancarów oraz samego Aizena. Widziałam zaskoczone miny przyjaciół na widok ten widok. Kątem oka dostrzegłam Hotarubi, szepczącą jakąś inkantację i chwilę później otworzyły się wrota piekieł. Ogromne, przyozdobione równie wielkimi czaszkami, a jeszcze większa łapa wciągnęła nas wszystkich do najgłębszego poziomu piekła. Zdołałam jeszcze usłyszeć pierwsze, nieśmiałe okrzyki radości shinigami i zobaczyć przerażone spojrzenie Shigeru. Nie miał pojęcia, że taka będzie cena naszego zwycięstwa.

***

          Shigeru z krzykiem rzucił się za znikającą w nicości Setsuko, ale nie zdołał tam dotrzeć na czas. Przez chwilę po obu stronach pola bitwy zaległa cisza. Wszyscy byli wstrząśnięci tym, co wydarzyło się zaledwie sekundy temu. Nikt, bowiem, nie przypuszczał, że tak się to potoczy. Arrancarzy zgłupieli całkowicie. Bez swojego dowódcy nie mieli, po co walczyć, więc czekali w nadziei, że to tylko kolejna część planu Aizena.
          Jednak shinigami szybko połapali się, że poświęcenie Setsuko i Hotarubi przechyliło szalę zwycięstwa na ich stronę.  Wiedzieli, że nie obędzie się bez ciężkiej walki i wielu ofiar. Tousen, rozsierdzony porażką Aizena, jako pierwszy otrząsnął się z szoku i zaatakował, wyrządzając spore szkody w szeregach trzynastu oddziałów obronnych.
         Lecz shinigami ani myśleli się poddać. Nie mogli przecież zmarnować szansy, którą dostali od Setsuko. Cały ten czas była jednak po ich stronie. A oni wszyscy zwątpili. Z jednym wyjątkiem. Chociaż kapitan Szóstki nigdy nie powiedział tego na głos, nie przestał wierzyć i to on miał rację. Szkoda tylko, że ta wiara zamiast nadziei, zwycięstwa, a potem radości, miała mu przynieść jedynie smutek i cierpienie.
  - Shigeru, uważaj! – krzyknęła zrozpaczona Bris, gdy nagle zobaczyła atakującego Nnoitrę. – Za tobą!
  - Rusz się, kurwa – warknęła Ivrel, w ostatniej chwili odciągając go na bok, a atak ogromnego miecza zablokowała dzięki swojemu kagune.
            Wiedziała, co czuje Shigeru. Czuła się tak samo rozgoryczona, po tym, co zobaczyła. Tym bardziej, że nie podobała jej się ani śmierć Setsuko, ani Grimmjowa, z którym miała nadzieję zmierzyć się osobiście. Tym bardziej jednak nie zamierzała marnować czasu. Obiecała Tomori, że wszystkiego dopilnuje, że bezpiecznie wrócą po Kazumi. Nie mogła złamać danego słowa.
            Poniekąd od początku domyślała się, że Setsuko nie powiedziała jej wszystkiego. Spodziewała się, że ta głupia blondyna wytnie jakiś numer, chociaż bram piekła nie wzięła pod uwagę. Ale nic już nie mogła zrobić. Nic, poza doprowadzeniem tej bitwy do końca.
  - I co tak, kurwa, stoicie! – ryknęła na całe gardło, odpierając kolejne ataki. – Do boju, cipy pierdolone! Ty też, gówniarzu – dodała, szarpiąc Shigeru za ramię.
  - Dzięki, Ivrel – odpowiedział i bardzo szybko sprowadził Jirugę do defensywy. – Zajmij się pozostałymi – rzucił na koniec i pognał za piątym espadą.
           U jego boku bardzo szybko zjawiła się Bris, by wspomóc go w walce. Obawiała się, że po odejściu Setsuko, wpadnie na jakiś głupi pomysł, a tego by nie zniosła. Aktywowała drugi poziom swojego Innocencie, które przybrało formę kosy i zdołało nawet zadać kilka poważniejszych ran przeciwnikowi.
            Największe zagrożenie stanowił Tousen, który mimo spokojnego zazwyczaj podejścia, teraz ogarnięty szałem odpierał ataki swojego dawnego vice kapitana. Hisagiego szybko wspomógł Komamura. Nikt jednak nie spodziewał się, jak ogromną moc ukrywa przed nimi Kaname.
            Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że wraz z Aizenem posiedli bardzo niebezpieczną moc, ale nikt tak naprawdę nie dowiedział się nigdy, czym dysponowali. Setsuko odkryła to bardzo późno, a i wtajemniczone w tą sprawę oddziały, nie przekazały informacji dalej. Toteż shinigami nie byli świadomi prawdziwej istoty Innocence, czyli pierwotnego Hogyoku.
            Tousen pokazał im, że Egzorcyści nie zużywali nawet 50% mocy, która pochodziła przecież od samego Króla Dusz. Nikt, więc do końca nie rozumiał, gdy promień jasnego światła zamienił kapitana Siódemki w duchową materię. Rozległy się kolejne krzyki rozpaczy.
            Po tym jak Aizen zniknął wraz ze znaczną częścią swojej armii, shinigami przekonani byli o swoim zwycięstwie. Uwierzyli, że ta bitwa jest już przesądzona i wystarczy wybić tych, którzy zostali. Jakie było ich zdziwienie… Z przerażeniem obserwowali, jak jeden z ich dowódców umiera. Choć na szczęście była to bezbolesna śmierć.
            Dużą pomocą okazał się być Stark, który mimo ogólnego niezadowolenia ze śmierci kamratów, tych, którzy zostali w Karakurze, w znacznej mierze przekonał do odwrotu. Nie chciał rozlewu krwi pobratymców. Aizen odszedł. Nie mieli już powodu, by walczyć.
            Wreszcie udało się opanować sytuację. Karakura była bezpieczna. Ich świat też. Tylko jakim kosztem? Tyle ofiar i rannych… Teraz wszyscy stali na polu bitwy, ogarniając wzrokiem gruzy sztucznego miasta. Nie potrafili radować się zwycięstwem. Nie, osiągniętym w taki sposób. Udało im się uratować świat, więc dlaczego czuli się, jakby przegrali? Dlaczego nie ronili łez radości, tylko odczuwali zimną pustkę, jakby ktoś wyrwał im z piersi serca? To nie tak miało być.
            Tego dnia odeszło wielu znamienitych shinigami, których pamięć na pewno zostanie uczczona w należyty sposób. Poświęcenie Komamury, który przecież ochronił własnym ciałem Hisagiego, wierząc, że śmierć młodych to o wiele większa strata, niż jego własne życie. Sasakibe, który dzielnie walczył u boku samego głównodowodzącego, również nie zdołał uciec przed mocą pierwotnego Hogyoku. Poległ także niezbyt lubiany porucznik Dwójki, ale i jego śmierć okazała się być ogromną stratą dla Gotei 13 oraz wszystkich tych, którzy jeszcze zginęli podczas tej bitwy. Na zawsze będą żyli w sercach ocalałych.

***

             Aktywowałam piekielny ogień i zewsząd buchnęły czarne płomienie, odgradzając Hotarubi i Aizena od reszty. Wszystko było w jej rękach. Musiała szybko zapieczętować go przy pomocy Pierwotnego Hogyoku. Zanim ta kanalia wydostanie się na zewnątrz i wszystko pójdzie na marne.
            Zaś ja wraz z Grimmjowem, Settimo i Szayelem stanęliśmy do walki przeciwko całej armi arrancarów i chyba tylko Szóstego w ogóle nie przerażała ta wizja. Podczas, gdy nawet Desiderro czuł się nieco zniesmaczony myślą o walce przeciwko własnym pobratymcom.
          Gdzieś po środku całej armii Aziena, rozległo się spore zamieszanie i ku mojemu przerażeniu, jak z pod ziemi wyrosło przed nami Asogi Jizou. Tego całkowicie nie było w planie. Chwilę później przed oczami mignęła mi niebieska grzywa kapitana słoneczko, a za nim jak cień podążała Nemu.
  - Co za idiota – warknęłam, odpierając kolejne ataki bestii. – Po co tu przylazł…
          Wiedziałam, że powinnam się cieszyć, mając wsparcie kapitana i porucznika, ale szczerze mówiąc i to nie czyniło wiosny w naszej sytuacji. Dwa dwójka zwyczajnie i bezmyślnie skazała się u śmierć. Do cholery, żebym nawet w piekle nie mogła uciec od tego psychola. Ale jakoś tym razem nawet cieszył mnie jego widok…
          Z niepokojem spojrzałam za siebie. Widziałam jak cierniste pnącza rozrastają się, oplatając ciało Aizena i wrastając się w skórę. Rosły tak szybko, że już po kilku sekundach przypominało to drzewo z zaledwie ludzką twarzą. Światło Hogyoku powoli wygasało i wreszcie mogłam w pełni dostrzec wyraz twarzy Aizena.
           Pomimo tego, że przegrał, że wraz ze swoją armią trafił do najniższego poziomu piekła i został zapieczętowany mocą Króla Dusz, mocą, która przerastała cała jego egzystencję… On się uśmiechał. Ten arogancki, pewny siebie uśmieszek utkwił mi w pamięci, prześladując mnie do samego końca.
           A koniec wcale nie nadszedł tak szybko, jak bym tego chciała. Walczyliśmy wiele dni i nocy, bez przerwy, a z każdym pokonanym przeciwnikiem zalewała nas kolejna fala arrancarów. Opadaliśmy z sił, ale nie wolno było nam się poddać. Gdyby któraś z tych bestii zdołała uwolnić Aizena, wszystko poszłoby na marne. Więc walczyliśmy. Dla świata, naszych bliskich i siebie samych.
          Na własne oczy widziałam śmierć Nemu. Nie zdążyłam jej pomóc. Zresztą Kurotsuchi poszedł w jej ślady niecałe dwa dni później. Żal ściskał mi gardło, lecz łzy już dawno przestały płynąć. Nie miałam już nawet czym płakać, a był to jedyny sposób, by uczcić śmierć poległych w tym miejscu.
          Nasza niewielka grupa, chociaż tak niezwykle silna, powoli się uszczuplała. Już dawno straciłam kontakt z Szayelem, potem Hotarubi… Settimo… A w końcu przepadł i Grimmjow. Nie wiedziałam, czy zginęli, czy zwyczajnie kolejna fala arrancarów zepchnęła ich gdzieś dalej. Wiedziałam natomiast, że zostałam zupełnie sama.
          A mimo to walczyłam dalej. No, bo co innego mi zostało? Nie umiałam się poddać. Nie umiałam rzucić broni na ziemię i zrezygnować. I chociaż sił miałam coraz mniej, determinacja pozostała. A może to była nadzieja? Tak długo, jak tliło się we mnie życie, pozostawała, chociaż mała iskierka. Zresztą od zawsze wiedziałam, że walka jest moim przeznaczeniem. Nigdy jednak nie przepuszczałam, że mój żywot skończy się na samotnej pustyni w czeluściach piekła.
          Teraz tułałam się dalej sama po niezmierzonych piaskach pustyni. Już dawno straciłam rachubę czasu. Ile już tam byłam? Długo. Stanowczo za długo. Nigdzie ani śladu towarzyszy, których próbowałam z takim trudem pozyskać na swoją stronę. Wszystko przepadło. Nie było już nic.
           A jednak na samo wspomnienie uśmiechniętej do mnie, różanej, twarzyczki, nie potrafiłam się poddać. Maszerowałam dalej, powłócząc nogami. Jakaś niewidzialna siła wciąż pchała mnie do przodu, więc brnęłam dalej. Krok po kroku przemierzałam kolejne poziomy piekła, próbując, chociaż odrobinę przybliżyć się do powierzchni.
          Nagle coś zacisnęło się na mojej szyi i pomyślałam, że wreszcie nadeszła śmierć. Nie byłam gotowa na wieczną tułaczkę. Ta wizja mnie przerażała. Była to, bowiem, chyba jedna z najgorszych możliwych kar. Wciąż jeszcze odnajdywałam ukojenie w nadziei, iż moi najbliżsi przeżyli bitwę.
  - Oszukałaś mnie – wysyczał, a ja uśmiechnęłam się gorzko. – Oszukałaś nas wszystkich. – W jego głosie nie słyszałam już gniewu, który towarzyszył mu zazwyczaj, a raczej smutek. – Zapłacisz mi za to.
  - Siebie również – wysapałam, gdy palce Grimmjowa zaciskały się na mojej szyi, pozbawiając mnie dopływu powietrza. – Proszę bardzo… Dokończ dzieła… Skoro chcesz zostać… Na zawsze sam. Uwolnisz mnie wreszcie…
  - Nie! – rozległo się w oddali. – Grimmjow zaczekaj! – To był głos Hotarubi i przez chwilę zastanawiałam się, czy mam przedśmiertne halucynacje. Jeśli tak, to bardzo parszywe, żeby  na kilka sekund przed śmiercią zamiast córki, brata i przyjaciół, zobaczyć osobę, która tak boleśnie mnie zdradziła. – Puść ją! – Upadłam na piasek i zakaszlałam. Och, czyżby halucynacje zbiorowe? – Wreszcie was znalazłam! – uradowała się Hotarubi, a u jej boku dostrzegłam Szayela i Desiderra – Rany…
  - To teraz nas stąd, kurwa, wydostań – warknął Grimmjow. – W umowie nie było gnicia tutaj przez pół roku. Wrrrracam do Hueco Mundo albo was tu, kurwa, wszystkich powyrzynam!
  - Masz zadziwiająco dobry kalendarz – prychnęła Aizawa. – Pół roku? A ile godzin?
  - Masz plan? – zapytałam.
  - Mówiłam ci, że mam, chociaż szanse są niewielkie. Musimy jednak spróbować.

***

           Tego dnia mijał rok odkąd Aizen został pokonany. Jego ostatni sprzymierzeńcy, niedobitki z klanu Noah oraz ostatki akum, zostali w tym czasie wyeliminowani. Shinigami z grubsza odbudowali Seireitei, a egzorcyści naprawili siedzibę Czarnego Zakonu, modląc się, by nie był już potrzebny. Woleli jednak trzymać rękę na pulsie i wciąż wspomagać Gotei 13, pilnując, by nigdy więcej nie doszło do podobnej bitwy.
           Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie ogromne straty, jakie odnieśli zwycięzcy. I chociaż najważniejsze było, że świat znów był bezpieczny, nie potrafili się radować. Zbyt wiele tamtego dnia stracili. Dla nich to nie była rocznica zwycięstwa, a porażki. I to niezwykle bolesnej.
          Czymże było zwycięstwo, jeśli musieli poświęcić tak wiele żyć? Swoich przyjaciół i najbliższych? Ciężko było zrozumieć… W imię czego walczyli? Skoro zamiast się radować, przyszło im wylewać łzy w tęsknocie za tymi, którzy odeszli. Jaki sens to miało?
          Wszyscy przyjaciele Setsuko zebrali się w głównej kwaterze Czarnego Zakonu, by razem uczcić pamięć poległych. Ile by dali, by ujrzeć ich, chociaż jeden jedyny raz... Wiedzieli, że nigdy nie zapomną poświęcenia towarzyszy broni. W tym jej… Byłej porucznik trzeciego oddziału, która z radością siała chaos w ich życiu każdego dnia z tym niebezpiecznym błyskiem czerwonych oczu i firmowym uśmiechem. O niej też nigdy nie zapomną.
           Jak to możliwe, że odeszła? Zawsze robiła wszystko po swojemu. Była nieprzewidywalna i nawet teraz łudzili się, że wyskoczy skądś, śmiejąc się z nich, że nabrali się na ten głupi żart. Przecież nie mogła zginąć. Kto, jak kto, ale nie ona… Lecz nie pojawiła się i wiedzieli, że już nie pojawi. Stracili nadzieję po tak długim czasie. Tylko Shigeru wciąż i wciąż jej szukał, naiwnie wierząc, że nie mogła zginąć. Szukał sposobu, by ją stamtąd wyciągnąć, ale na darmo. Z Otchłani nie było powrotu.
  - Przyjaciele! – odezwał się Koumui. – Spotkaliśmy się dzisiaj, by wspomnieć poległych. Naszych przyjaciół i bliskich. Nie wolno nam jednak poddawać się smutkom. Nie chcieliby tego. Oddali życie po to, byśmy my mogli żyć. Wznieśmy toast za tych, którzy nie mogą być z nami ciałem, lecz zawsze pozostaną w naszych sercach!
             Na te słowa wszyscy obecni wznieśli w górę swoje kieliszki. Ona… Pewnie wolałaby, żeby napili się za nią whisky albo tego taniego wina, które tak bardzo polubiła za wygodne otwieranie. Na tę myśl, przez twarze jej przyjaciół przemknął cień uśmiechu. Tęsknili za nią, a najbardziej Byakuya.
            Stał w kącie sali. Znał wszystkich obecnych, ale nie potrafił się tam odnaleźć. Nigdy nie umiał, ale gdy Setsuko jeszcze żyła… Wtedy było jakoś inaczej. Nie przeszkadzało mu to. Dziś jednak nie miał najmniejszej ochoty spędzać czasu w towarzystwie. Najchętniej zaszyłby się w swojej rezydencji. Może w ogrodzie i w milczeniu wspominałby wspólnie spędzone chwile.
            Spytałby jej, dlaczego odeszła. Dlaczego też go zostawiła. Przecież tym razem miało być inaczej, a jednak znów musiał znieść utratę bliskiej mu osoby. Tak ważnej… Znów musiał nauczyć się żyć z tą pustką, która rozdzierała jego serce. Zakpiła z niego. Wkradła się do jego życia i niemal nim zawładnęła, a potem zwyczajnie odeszła.
            Zawsze taka była. Pojawiała się nagle i równie nagle znikała. Nikt nie mógł nad nią zapanować. Nikt nie potrafił do niej dotrzeć. Byakuya sądził, że mu się to udało. Uwierzył, gdy mówiła, że jest szczęśliwa. Uwierzył, gdy mówiła, że go kocha. Uwierzył też w ich „po bitwie” i „na zawsze”. Po tylu latach tęsknoty za Hisaną, pierwszy raz w życiu potrafił sobie wyobrazić szczęśliwe zakończenie.
            Takie prozaiczne rzeczy, jak wspólne urządzanie domu, zaręczyny, ślub. Dziecko, a może nawet dwoje. I byliby szczęśliwi. I razem już na zawsze. Obserwowaliby jak ich pociechy dorastają i same zostają shinigami. Razem by się zestarzeli. I w jednej chwili wszystko się rozsypało. Zupełnie jak ten cholerny, rodzinny wazon, który rozbiła kiedyś nad jego głową. I wszystko zamieniło się w pył. Znów był sam.
  - Byakuya! – Głos Shigeru wyrwał go z zamyślenia. – Jak się trzymasz, brachu?
  - Brachu? – Kuchiki uniósł lekko brwi, przyglądając się badawczo blondynowi. – Coś się stało, Shigeru? – zapytał niepewnie.
  - No wiesz… Gdyby… - Chłopakowi załamał się głos, chociaż starał się być dzielny. Wciąż wierzył, że Setsuko jeszcze żyje. W końcu ich duchowe światy były połączone. Jeszcze nie umarła, wiedział to, ale nie przyznał się nikomu. Nie miał pojęcia czy kiedykolwiek uda jej się powrócić. – Gdyby Setsuko tu była – wydukał wreszcie, ale Byakuya nie miał wątpliwości, że to dla niego bardzo trudne. – Zostalibyśmy wtedy szwagrami.  – Kuchiki spojrzał na niego pytająco, nie bardzo wiedział, do czego to zmierza. Setsuko odeszła i nie było sensu roztrząsać tej sprawy. Nie miał ochoty być uświadamianym, że po raz kolejny pozwolił odejść komuś, na kim tak bardzo mu zależało. – Nie wiem, co się z nią stało, ale… Wiem, że cię kochała i… Myślę, że powinieneś kogoś poznać – powiedział wreszcie Shigeru i jego twarz nieco pojaśniała.
  - Poznać? – zdziwił się Byakuya, marszcząc brwi. Nie podobało mu się to. – Ty mi mówisz, że mam kogoś poznać?
          Shigeru uśmiechnął się lekko rozbawiony, gdy zorientował się, że Kuchiki źle go zrozumiał. Kapitan szóstki najwyraźniej myślał, że Shigeru próbuje go rozgrzeszać i namawia go, nie daj Boże, do kolejnego zakochania, kiedy on w ogóle nie miał ochoty na jakiekolwiek interakcje. A tym bardziej takie.
  - Bris? – odezwał się Shigeru i zza jego pleców wychyliła się ta młoda egzorcystka. 
            Byakuya dobrze ją pamiętał. Była tą dziewczyną od Leverriera. I całkiem nieźle dogadywała się z Setsuko. Tylko dlaczego miał ją poznać?
  - Przecież znam Iris… – zaczął Kuchiki, ale gdy dziewczyna przestała się chować, zobaczył, że tuliła do siebie, na oko, roczne dziecko. Miało lśniące, czarne włoski i z radosnym uśmiechem łypnęło na niego czerwonymi ślepkami. – To… - oniemiał.
           Zwyczajnie zabrakło mu słów.
  - Kazumi – wyjaśnił Shigeru. – Setsuko powierzyła ją nam pod opiekę, zanim wstąpiła w szeregi Aizena. To dlatego zniknęła wtedy na kilka miesięcy. Chciała ją chronić, trzymać z dala od bitwy. Dlatego odstawiliśmy to przedstawienie z moją śmiercią. Nie chciała, by ktokolwiek za nią podążył. Ostatnie miesiące spędziła z nami w domku w lesie. A gdy nadszedł czas, odeszła, by chronić nas… I ją.
        Byakuya zamarł, z namaszczeniem wpatrując się w uroczą dziewczynkę w czerwonych śpioszkach. Nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby jakieś dziecko było słodkie, czy urocze. Ale ta mała… Nie potrafił oderwać od niej wzroku. Te jej oczy… Wyciągnął w jej stronę rękę, ale zawahał się. Nie był pewien, czy jest gotowy na coś takiego. To zbyt nagłe. Zbyt niespodziewane, ale…
  - Nie bój się – uspokoiła go Bris. – W końcu to twoja córka – dodała z uśmiechem.

6 komentarzy:

  1. Cóż mogę powiedzieć? Jestem pod wrażeniem ostatniego rozdziału, jak i całej historii. Rozegrałaś to całkiem nieźle, ale i niejednoznacznie. Było trochę dramatu, lecz sam koniec jest optymistyczny. Mam ochotę podskoczyć z radości na to ostatnie zdanie i jakoś nie mogę uwierzyć, że tak to urwałaś, niedobra istoto.
    Powiem Ci, że w pewnym momencie zobaczyłam dość sporą zbieżność pomiędzy tym, co jest tutaj, a co ja planuję dla Anioła Lucyfera. Jakbyś mi w myślach czytała.
    No to teraz Byakuya będzie miał wesoło. Czekam cierpliwie na historię Kazumi Kuchiki.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja ryczałam, pisząc ten rozdział, a Ty mi tu piszesz o optymistycznym zakończeniu. No ja nie wytrzymię! :D
      Ale szczerze na początku miało być inaczej. No bo Byakuya w znacznej mierze był przecież improwizacją pod wpływem narzekań na Kazumę. Ale szczerze? Tak szczerze to chciałam wam zrobić na złość i oddać Kazumi Kazumie :D Ale było mi szkoda Byakuyi i jakoś tak, no :D

      Usuń
    2. Chyba bym Cię udusiła, gdyby się okazało, że to Kazumy. Nie, ja się nie zgadzam, ja protestuje przeciwko choćby takiej idei.
      Optymistyczne pod kilkoma względami. Jest nadzieja, że Setsu wróci. Byakuya nie został sam. Pomimo strat zwyciężyli.
      Zresztą to gorzkie zwycięstwo też jest jakby wzięte z tego samego wzorca co w AL (zabiją mnie za to, ale trudno).

      Usuń
    3. Czyli ledwo uniknęłam śmierci :D No to się wkurzysz, bo szczerze to jeszcze nie jest 100% pewne, czyja jest Kazumi. Na razie to Byakuya ją tylko dostał, ale testów genetycznych nie robił...
      Yyy... Nie chciałabym psuć Ci zabawy, ale właśnie mnie uświadomiłaś, że chyba musze zrobić korektę, skoro Tobie się wydaje, że Setsu wróci... To miało być takie wiesz, że ona no niby żyję, ale, myslałam, że jasno dałam do zrozumienia, że do Piekła to bilet jest tylko w jedną stronę...
      Hyhyhy. Ale jakoś mnie nie dziwi. Wyglądasz mi na autorkę-sadystkę, co niby zrobi happy end a jednak wbije czytelnikom kołek w serce. :D

      Usuń
    4. Nie mówię, że mam nadzieję, że Setsu wróci. Raczej było to spojrzenie trochę ze strony pozostałych bohaterów. Już Ci to parokrotnie mówiłam, że czuję, że Kazumi zostanie półsierotą i to podtrzymuję.
      Nawet mnie nie denerwuj z ojcostwem Byakuna, bo dopiero zobaczysz autorkę-sadystkę :D W przypadku AL raczej trudno będzie mówić o happy endzie, ale zobaczymy. Jeszcze trochę czasu, nim wszystko ruszy ku ostatniej bitwie.

      Usuń
  2. Jakie kurwa w jedna strone, tam mi wtracilas grimmjowa do chuja!!! wgl pisze wordzie swoja recenje i chuj, mam nadzieje dzisiaj skonczyc i Ci wyslac, haha.
    Juz czytalam, ofc, ale znow przeczytalam i znow, kurwa, mna szarpie, wiel sprzecznych emocji, mam ochote zloscic sie, tupac nogami, krzyczec przez łzy i przez jakis mimo wszystko usmiech i troche kiwal glowa z apropbata i szacunkiem, a troche mam 'nozesz kurwa!", no, jestem, pyzdo, poruszona, na maxa i zbieżnie, bo to nie tylko wzruszenie, to cos wiecej, to... zżycie z ta historią. Tęsknota. Juz juz. ey, jade kupic stol i wracam do swoich przemyslen w wordzie. ech. jak moglas skonczyc przede mna! ;D rrrany. full of emołszyn.

    OdpowiedzUsuń