No i skończyło się. Nadszedł dzień publikacji ostatniego rozdziału. Oczywiście na dniach wrzucę także pozostałe części wspomnień, An old lovestory i DL, ale generalnie, skończyło się. To przykre, ale zarazem dużo dobrego wydarzyło się podczas pisania tego bloga. Ponad rok publikacji, 86 rozdziałów i wiele dodatków. No, a w styczniu czeka nas druga część, czyli losy Kazumi. W sumie to ten rozdział miał być krótszy, ale i tak pomyliłam się, bo oryginalnie miał te przepisowe 5 stron, ale po małej przeróbce, jest 7 i pół.
A na razie, Enjoycie!
***
Siedziałyśmy z Hotarubi w pokoju, po
raz ostatni racząc się w Hueco Mundo whisky. To jedyna taka okazja, bo potem
musiałyśmy odpocząć przed bitwą. Teraz jednak mogłyśmy podziwiać zażartą walkę
między fraccion Harribel i Luisenberga. Uśmiechnęłam się z dumą i wzniosłam w
górę swoją szklankę z trunkiem, a Aizawa poszła w moje ślady.
- Za zwycięstwo – rzekłam z powagą.
- Za zwycięstwo.
- Te gadziny powybijają się same jeszcze
przed ostatecznym starciem – tryumfowałam radośnie.
- Fakt, to też sukces, ale wolę wypić za
nadchodzącą walkę, bo jej losy są mi nieznane – stwierdziła Hotarubi.
- Wciąż uważam, że walka pomiędzy Harribel i
Luisenbergiem to nie byle co.
- Nawet nie walczą otwarcie…
- Bo wiedzą, że wtrąciłby się Aizen, ale
uważam, że skłócenie ich fraccion w kwestii pierścienia jest po prostu piękne.
- Fakt, tym razem muszę przyznać, że to było
genialne – oznajmiła Aizawa. – Zastanawia mnie tylko, co zrobiłaś z Ggio.
Rozmawiałaś z nim? Bo ostatnio jest strasznie miły…
- Nie... Z nim? Po co?
- Jakoś ci nie wierzę, ale odpuszczę tym
razem.
- Odpuszczać sobie możesz – syknęłam z irytacją
i spojrzałam gniewnie na Aizawę. – Ale nie mam obowiązku ci się spowiadać z
niczego. Poza tym ciesz się chwilą. Zostały już tylko dwa dni do bitwy.
- Właściwie jeden, jutro mamy zrobić przegląd
armii.
- Wizytacja w szeregach tych bestii? –
Wzdrygnęłam się. – Porażka… Swoją drogą… - Spojrzałam na Hotarubi. – Co tak
właściwie myślisz o Ggio?
- Nie rozumiem?
- Czy to coś poważnego?
- Nie – zaśmiała się. – Znaczy tak, lubię go,
dobrze się dogadywaliśmy, ale to nie jest nic poważnego.
- Czyli nadal?
- Nie. Ggio pomógł mi się z tego wyleczyć.
- Och, Kazuma został na lodzie – mruknęłam
rozbawiona. – Chociaż ciągle zostaje Chinatsu.
- Nie wydaje mi się, żeby Kazuma miał z ciebie zrezygnować.
- Nie wydaje mi się, żeby Kazuma miał z ciebie zrezygnować.
- To mnie nie obchodzi – stwierdziłam z
powagą. – Miał swoją szansę. A z Byakuyą byłam naprawdę szczęśliwa i nie
zrezygnuję z tego.
- Teraz wszystko wisi na włosku – zauważyła z
powagą Aizawa.
- To nic, tak długo, jak moi bliscy będą
bezpieczni.
- Wciąż jest szansa, że uda nam się wrócić –
przypomniała i przeczesała palcami włosy. – Haczyk jest taki, że stracisz swoją
moc jako shinigami.
- Ale to jeszcze niczego i tak nie
gwarantuje, prawda?
- Skąd u ciebie ten pesymizm? Zazwyczaj to ty
doszukujesz się we wszystkim jaśniejszej strony.
- Wolę nie dawać sobie złudnej nadziei.
- Ale przecież to ona umiera ostatnia, Setsuko.
Wiesz o tym najlepiej.
***
Usłyszeliśmy grzmot. Potężny. Aż
całe Hueco Mundo zadrżało w fasadach. Horyzont zaczął pękać, zupełnie jakby
ktoś potłukł szklany obraz i naszym oczom ukazała się największa w historii Garganta.
Ja i Hotarubi szłyśmy w pierwszym szeregu, razem z espadą oraz klanem Noah i
Aizenem na czele. Z dumnie uniesionymi głowami i żądzą krwi tak silną, że było
ją czuć z daleka, podążała za nami armia arrancarów. Gdzieś tam rozlegały się
bojowe okrzyki gotowych do walki bestii. Był to doprawdy przerażający i
przytłaczający widok.
- Królu Dusz… Miej nas w opiece –
wyszeptałam, dłonie zaciskając w pięści.
Miarowe dudnienie rozniosło się po
okolicy, gry wraz z całą armią ruszyliśmy przez Gargantę do świata ludzi. Już
nie było odwrotu. Nadeszła pora na ostateczne starcie, największą bitwę w
historii Karakury i shinigami, która miała zdecydować o losach tego świata.
Naszego świata.
Karakura wyglądała tak samo jak
zawsze, choć może trochę bardziej sennie. Niczego nieświadomi ludzie – nie - uśmiechnęłam
się pod nosem, widząc minę Aizena. No tak... Karakura była sztuczna. Prawdziwe
miasto ukryte było gdzieś za pomocą czterech filarów, chronionych przez
czterech moich przyjaciół.
Na dwóch najbliższych dostrzegłam
Ikkaku i Yumichikę. Stali wyprostowani dumnie i gotowi do ciężkiej walki. A
mnie pękało serce, wiedząc, że wielu bliskich mi ludzi tego dnia zginie. Nie
było możliwości uchronić się zupełnie od strat. Mogliśmy je tylko ograniczyć do
minimum.
Shinigami wyraźnie mieli plan. Byli
przygotowani na wszelką ewentualność. Ogarnęłam wzrokiem ogromną armię
trzynastu oddziałów obronnych, prowadzoną przez samego Głównodowodzącego. Po
kolei lokalizowałam reiatsu najbliższych. Ziemia aż drżała od wpływem tak
silnych źródeł energii. Nie tylko shinigami, bo gdzieś wśród nich znajdował się
również oddział złożony z egzorcystów i ghouli, równie gotowych do walki. Wypatrzyłam
ukrytą w tłumie Ivrel. Nikt nie zwrócił na nią uwagi, tak samo jak na Shigeru,
który wmieszał się w tłum. Wszyscy byli naprawdę zdeterminowani, by zrealizować
plan. A mieliśmy zaledwie krótką chwilę na to, żeby otworzyć bramy piekła i
ściągnąć tam jak największą rzeszę arrancarów. Nie mogliśmy dopuścić do
rozproszenia się walk.
Piąty espada jak zawsze wyrwał się
przed szereg i zaatakował. Fracction Luisenberga poszło w jego ślady i zgodnie
z rozkazem Aizena skierowało się ku czterem filarom. Mimo walki z podwładnymi
Harribel, wciąż mieli w sobie ogromne pokłady energii. Modliłam się, więc tylko
o bezpieczeństwo bliskich. Gdy z garganty wylała się reszta bestialskiej armii
i też ruszyła do boju, to był właśnie ten moment.
- Zapłoń Moeru Yona! – zagrzmiałam, kreśląc
krwawy ślad na ostrzu zampaktou, tak, że słyszeli mnie zarówno sojusznicy jak i
wrogowie. – Piekielny ogień!
- Zabłyśnij, Moeru Kirameki! – padło od
drugiej strony i dałabym sobie rękę uciąć, że shinigami nie wierzyli własnym
oczom, gdy Shigeru wyłonił się z tłumu. – Bezkresny ogień!
Moje czarne i niebieskie płomienie
Shigeru razem stworzyły ogromny krąg, w którym zamknęliśmy znaczną część
arrancarów oraz samego Aizena. Widziałam zaskoczone miny przyjaciół na widok ten
widok. Kątem oka dostrzegłam Hotarubi, szepczącą jakąś inkantację i chwilę później
otworzyły się wrota piekieł. Ogromne, przyozdobione równie wielkimi czaszkami,
a jeszcze większa łapa wciągnęła nas wszystkich do najgłębszego poziomu piekła.
Zdołałam jeszcze usłyszeć pierwsze, nieśmiałe okrzyki radości shinigami i
zobaczyć przerażone spojrzenie Shigeru. Nie miał pojęcia, że taka będzie cena
naszego zwycięstwa.
***
Shigeru z krzykiem rzucił się za
znikającą w nicości Setsuko, ale nie zdołał tam dotrzeć na czas. Przez chwilę
po obu stronach pola bitwy zaległa cisza. Wszyscy byli wstrząśnięci tym, co
wydarzyło się zaledwie sekundy temu. Nikt, bowiem, nie przypuszczał, że tak się
to potoczy. Arrancarzy zgłupieli całkowicie. Bez swojego dowódcy nie mieli, po
co walczyć, więc czekali w nadziei, że to tylko kolejna część planu Aizena.
Jednak shinigami szybko połapali się, że
poświęcenie Setsuko i Hotarubi przechyliło szalę zwycięstwa na ich stronę. Wiedzieli, że nie obędzie się bez ciężkiej
walki i wielu ofiar. Tousen, rozsierdzony porażką Aizena, jako pierwszy
otrząsnął się z szoku i zaatakował, wyrządzając spore szkody w szeregach
trzynastu oddziałów obronnych.
Lecz shinigami ani myśleli się poddać.
Nie mogli przecież zmarnować szansy, którą dostali od Setsuko. Cały ten czas
była jednak po ich stronie. A oni wszyscy zwątpili. Z jednym wyjątkiem. Chociaż
kapitan Szóstki nigdy nie powiedział tego na głos, nie przestał wierzyć i to on
miał rację. Szkoda tylko, że ta wiara zamiast nadziei, zwycięstwa, a potem
radości, miała mu przynieść jedynie smutek i cierpienie.
- Shigeru, uważaj! – krzyknęła zrozpaczona
Bris, gdy nagle zobaczyła atakującego Nnoitrę. – Za tobą!
- Rusz się, kurwa – warknęła Ivrel, w ostatniej
chwili odciągając go na bok, a atak ogromnego miecza zablokowała dzięki swojemu
kagune.
Wiedziała, co czuje Shigeru. Czuła
się tak samo rozgoryczona, po tym, co zobaczyła. Tym bardziej, że nie podobała
jej się ani śmierć Setsuko, ani Grimmjowa, z którym miała nadzieję zmierzyć się
osobiście. Tym bardziej jednak nie zamierzała marnować czasu. Obiecała Tomori,
że wszystkiego dopilnuje, że bezpiecznie wrócą po Kazumi. Nie mogła złamać
danego słowa.
Poniekąd od początku domyślała się,
że Setsuko nie powiedziała jej wszystkiego. Spodziewała się, że ta głupia
blondyna wytnie jakiś numer, chociaż bram piekła nie wzięła pod uwagę. Ale nic
już nie mogła zrobić. Nic, poza doprowadzeniem tej bitwy do końca.
- I co tak, kurwa, stoicie! – ryknęła na całe
gardło, odpierając kolejne ataki. – Do boju, cipy pierdolone! Ty też, gówniarzu
– dodała, szarpiąc Shigeru za ramię.
- Dzięki, Ivrel – odpowiedział i bardzo
szybko sprowadził Jirugę do defensywy. – Zajmij się pozostałymi – rzucił na
koniec i pognał za piątym espadą.
U jego boku bardzo szybko zjawiła
się Bris, by wspomóc go w walce. Obawiała się, że po odejściu Setsuko, wpadnie
na jakiś głupi pomysł, a tego by nie zniosła. Aktywowała drugi poziom swojego
Innocencie, które przybrało formę kosy i zdołało nawet zadać kilka
poważniejszych ran przeciwnikowi.
Największe zagrożenie stanowił
Tousen, który mimo spokojnego zazwyczaj podejścia, teraz ogarnięty szałem odpierał
ataki swojego dawnego vice kapitana. Hisagiego szybko wspomógł Komamura. Nikt
jednak nie spodziewał się, jak ogromną moc ukrywa przed nimi Kaname.
Wszyscy zdawali sobie sprawę z
tego, że wraz z Aizenem posiedli bardzo niebezpieczną moc, ale nikt tak
naprawdę nie dowiedział się nigdy, czym dysponowali. Setsuko odkryła to bardzo
późno, a i wtajemniczone w tą sprawę oddziały, nie przekazały informacji dalej.
Toteż shinigami nie byli świadomi prawdziwej istoty Innocence, czyli
pierwotnego Hogyoku.
Tousen pokazał im, że Egzorcyści
nie zużywali nawet 50% mocy, która pochodziła przecież od samego Króla Dusz.
Nikt, więc do końca nie rozumiał, gdy promień jasnego światła zamienił kapitana
Siódemki w duchową materię. Rozległy się kolejne krzyki rozpaczy.
Po tym jak Aizen zniknął wraz ze znaczną częścią swojej armii, shinigami
przekonani byli o swoim zwycięstwie. Uwierzyli, że ta bitwa jest już
przesądzona i wystarczy wybić tych, którzy zostali. Jakie było ich zdziwienie…
Z przerażeniem obserwowali, jak jeden z ich dowódców umiera. Choć na szczęście
była to bezbolesna śmierć.
Dużą pomocą okazał się być Stark,
który mimo ogólnego niezadowolenia ze śmierci kamratów, tych, którzy zostali w
Karakurze, w znacznej mierze przekonał do odwrotu. Nie chciał rozlewu krwi
pobratymców. Aizen odszedł. Nie mieli już powodu, by walczyć.
Wreszcie udało się opanować
sytuację. Karakura była bezpieczna. Ich świat też. Tylko jakim kosztem? Tyle
ofiar i rannych… Teraz wszyscy stali na polu bitwy, ogarniając wzrokiem gruzy
sztucznego miasta. Nie potrafili radować się zwycięstwem. Nie, osiągniętym w
taki sposób. Udało im się uratować świat, więc dlaczego czuli się, jakby
przegrali? Dlaczego nie ronili łez radości, tylko odczuwali zimną pustkę, jakby
ktoś wyrwał im z piersi serca? To nie tak miało być.
Tego dnia odeszło wielu
znamienitych shinigami, których pamięć na pewno zostanie uczczona w należyty
sposób. Poświęcenie Komamury, który przecież ochronił własnym ciałem Hisagiego,
wierząc, że śmierć młodych to o wiele większa strata, niż jego własne życie.
Sasakibe, który dzielnie walczył u boku samego głównodowodzącego, również nie
zdołał uciec przed mocą pierwotnego Hogyoku. Poległ także niezbyt lubiany
porucznik Dwójki, ale i jego śmierć okazała się być ogromną stratą dla Gotei 13
oraz wszystkich tych, którzy jeszcze zginęli podczas tej bitwy. Na zawsze będą
żyli w sercach ocalałych.
***
Aktywowałam piekielny ogień i
zewsząd buchnęły czarne płomienie, odgradzając Hotarubi i Aizena od reszty.
Wszystko było w jej rękach. Musiała szybko zapieczętować go przy pomocy Pierwotnego
Hogyoku. Zanim ta kanalia wydostanie się na zewnątrz i wszystko pójdzie na
marne.
Zaś ja wraz z Grimmjowem, Settimo i
Szayelem stanęliśmy do walki przeciwko całej armi arrancarów i chyba tylko
Szóstego w ogóle nie przerażała ta wizja. Podczas, gdy nawet Desiderro czuł się
nieco zniesmaczony myślą o walce przeciwko własnym pobratymcom.
Gdzieś po środku całej armii Aziena,
rozległo się spore zamieszanie i ku mojemu przerażeniu, jak z pod ziemi wyrosło
przed nami Asogi Jizou. Tego całkowicie nie było w planie. Chwilę później przed
oczami mignęła mi niebieska grzywa kapitana słoneczko, a za nim jak cień
podążała Nemu.
- Co za idiota – warknęłam, odpierając
kolejne ataki bestii. – Po co tu przylazł…
Wiedziałam, że powinnam się cieszyć,
mając wsparcie kapitana i porucznika, ale szczerze mówiąc i to nie czyniło
wiosny w naszej sytuacji. Dwa dwójka zwyczajnie i bezmyślnie skazała się u
śmierć. Do cholery, żebym nawet w piekle nie mogła uciec od tego psychola. Ale
jakoś tym razem nawet cieszył mnie jego widok…
Z niepokojem spojrzałam za siebie. Widziałam
jak cierniste pnącza rozrastają się, oplatając ciało Aizena i wrastając się w
skórę. Rosły tak szybko, że już po kilku sekundach przypominało to drzewo z
zaledwie ludzką twarzą. Światło Hogyoku powoli wygasało i wreszcie mogłam w
pełni dostrzec wyraz twarzy Aizena.
Pomimo tego, że przegrał, że wraz ze swoją
armią trafił do najniższego poziomu piekła i został zapieczętowany mocą Króla
Dusz, mocą, która przerastała cała jego egzystencję… On się uśmiechał. Ten
arogancki, pewny siebie uśmieszek utkwił mi w pamięci, prześladując mnie do
samego końca.
A koniec wcale nie nadszedł tak szybko, jak
bym tego chciała. Walczyliśmy wiele dni i nocy, bez przerwy, a z każdym
pokonanym przeciwnikiem zalewała nas kolejna fala arrancarów. Opadaliśmy z sił,
ale nie wolno było nam się poddać. Gdyby któraś z tych bestii zdołała uwolnić
Aizena, wszystko poszłoby na marne. Więc walczyliśmy. Dla świata, naszych
bliskich i siebie samych.
Na własne oczy widziałam śmierć Nemu.
Nie zdążyłam jej pomóc. Zresztą Kurotsuchi poszedł w jej ślady niecałe dwa dni
później. Żal ściskał mi gardło, lecz łzy już dawno przestały płynąć. Nie miałam
już nawet czym płakać, a był to jedyny sposób, by uczcić śmierć poległych w tym
miejscu.
Nasza niewielka grupa, chociaż tak
niezwykle silna, powoli się uszczuplała. Już dawno straciłam kontakt z
Szayelem, potem Hotarubi… Settimo… A w końcu przepadł i Grimmjow. Nie
wiedziałam, czy zginęli, czy zwyczajnie kolejna fala arrancarów zepchnęła ich
gdzieś dalej. Wiedziałam natomiast, że zostałam zupełnie sama.
A mimo to walczyłam dalej. No, bo co
innego mi zostało? Nie umiałam się poddać. Nie umiałam rzucić broni na ziemię i
zrezygnować. I chociaż sił miałam coraz mniej, determinacja pozostała. A może
to była nadzieja? Tak długo, jak tliło się we mnie życie, pozostawała, chociaż
mała iskierka. Zresztą od zawsze wiedziałam, że walka jest moim przeznaczeniem.
Nigdy jednak nie przepuszczałam, że mój żywot skończy się na samotnej pustyni w
czeluściach piekła.
Teraz tułałam się dalej sama po
niezmierzonych piaskach pustyni. Już dawno straciłam rachubę czasu. Ile już tam
byłam? Długo. Stanowczo za długo. Nigdzie ani śladu towarzyszy, których
próbowałam z takim trudem pozyskać na swoją stronę. Wszystko przepadło. Nie
było już nic.
A jednak na samo wspomnienie
uśmiechniętej do mnie, różanej, twarzyczki, nie potrafiłam się poddać. Maszerowałam
dalej, powłócząc nogami. Jakaś niewidzialna siła wciąż pchała mnie do przodu,
więc brnęłam dalej. Krok po kroku przemierzałam kolejne poziomy piekła,
próbując, chociaż odrobinę przybliżyć się do powierzchni.
Nagle coś zacisnęło się na mojej szyi
i pomyślałam, że wreszcie nadeszła śmierć. Nie byłam gotowa na wieczną
tułaczkę. Ta wizja mnie przerażała. Była to, bowiem, chyba jedna z najgorszych
możliwych kar. Wciąż jeszcze odnajdywałam ukojenie w nadziei, iż moi najbliżsi
przeżyli bitwę.
- Oszukałaś mnie – wysyczał, a ja
uśmiechnęłam się gorzko. – Oszukałaś nas wszystkich. – W jego głosie nie
słyszałam już gniewu, który towarzyszył mu zazwyczaj, a raczej smutek. –
Zapłacisz mi za to.
- Siebie również – wysapałam, gdy palce
Grimmjowa zaciskały się na mojej szyi, pozbawiając mnie dopływu powietrza. –
Proszę bardzo… Dokończ dzieła… Skoro chcesz zostać… Na zawsze sam. Uwolnisz
mnie wreszcie…
- Nie! – rozległo się w oddali. – Grimmjow
zaczekaj! – To był głos Hotarubi i przez chwilę zastanawiałam się, czy mam
przedśmiertne halucynacje. Jeśli tak, to bardzo parszywe, żeby na kilka sekund przed śmiercią zamiast córki,
brata i przyjaciół, zobaczyć osobę, która tak boleśnie mnie zdradziła. – Puść
ją! – Upadłam na piasek i zakaszlałam. Och, czyżby halucynacje zbiorowe? –
Wreszcie was znalazłam! – uradowała się Hotarubi, a u jej boku dostrzegłam
Szayela i Desiderra – Rany…
- To teraz nas stąd, kurwa, wydostań –
warknął Grimmjow. – W umowie nie było gnicia tutaj przez pół roku. Wrrrracam do
Hueco Mundo albo was tu, kurwa, wszystkich powyrzynam!
- Masz zadziwiająco dobry kalendarz –
prychnęła Aizawa. – Pół roku? A ile godzin?
- Masz plan? – zapytałam.
- Mówiłam ci, że mam, chociaż szanse są
niewielkie. Musimy jednak spróbować.
***
Tego dnia mijał rok odkąd Aizen został
pokonany. Jego ostatni sprzymierzeńcy, niedobitki z klanu Noah oraz ostatki
akum, zostali w tym czasie wyeliminowani. Shinigami z grubsza odbudowali
Seireitei, a egzorcyści naprawili siedzibę Czarnego Zakonu, modląc się, by nie
był już potrzebny. Woleli jednak trzymać rękę na pulsie i wciąż wspomagać Gotei
13, pilnując, by nigdy więcej nie doszło do podobnej bitwy.
Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie
ogromne straty, jakie odnieśli zwycięzcy. I chociaż najważniejsze było, że
świat znów był bezpieczny, nie potrafili się radować. Zbyt wiele tamtego dnia
stracili. Dla nich to nie była rocznica zwycięstwa, a porażki. I to niezwykle
bolesnej.
Czymże było zwycięstwo, jeśli musieli
poświęcić tak wiele żyć? Swoich przyjaciół i najbliższych? Ciężko było
zrozumieć… W imię czego walczyli? Skoro zamiast się radować, przyszło im
wylewać łzy w tęsknocie za tymi, którzy odeszli. Jaki sens to miało?
Wszyscy przyjaciele Setsuko zebrali
się w głównej kwaterze Czarnego Zakonu, by razem uczcić pamięć poległych. Ile
by dali, by ujrzeć ich, chociaż jeden jedyny raz... Wiedzieli, że nigdy nie
zapomną poświęcenia towarzyszy broni. W tym jej… Byłej porucznik trzeciego
oddziału, która z radością siała chaos w ich życiu każdego dnia z tym
niebezpiecznym błyskiem czerwonych oczu i firmowym uśmiechem. O niej też nigdy
nie zapomną.
Jak to możliwe, że odeszła? Zawsze
robiła wszystko po swojemu. Była nieprzewidywalna i nawet teraz łudzili się, że
wyskoczy skądś, śmiejąc się z nich, że nabrali się na ten głupi żart. Przecież
nie mogła zginąć. Kto, jak kto, ale nie ona… Lecz nie pojawiła się i wiedzieli,
że już nie pojawi. Stracili nadzieję po tak długim czasie. Tylko Shigeru wciąż
i wciąż jej szukał, naiwnie wierząc, że nie mogła zginąć. Szukał sposobu, by ją
stamtąd wyciągnąć, ale na darmo. Z Otchłani nie było powrotu.
- Przyjaciele! – odezwał się Koumui. – Spotkaliśmy
się dzisiaj, by wspomnieć poległych. Naszych przyjaciół i bliskich. Nie wolno
nam jednak poddawać się smutkom. Nie chcieliby tego. Oddali życie po to, byśmy
my mogli żyć. Wznieśmy toast za tych, którzy nie mogą być z nami ciałem, lecz
zawsze pozostaną w naszych sercach!
Na te słowa wszyscy obecni wznieśli w górę
swoje kieliszki. Ona… Pewnie wolałaby, żeby napili się za nią whisky albo tego
taniego wina, które tak bardzo polubiła za wygodne otwieranie. Na tę myśl, przez
twarze jej przyjaciół przemknął cień uśmiechu. Tęsknili za nią, a najbardziej
Byakuya.
Stał w kącie sali. Znał wszystkich
obecnych, ale nie potrafił się tam odnaleźć. Nigdy nie umiał, ale gdy Setsuko
jeszcze żyła… Wtedy było jakoś inaczej. Nie przeszkadzało mu to. Dziś jednak
nie miał najmniejszej ochoty spędzać czasu w towarzystwie. Najchętniej zaszyłby
się w swojej rezydencji. Może w ogrodzie i w milczeniu wspominałby wspólnie
spędzone chwile.
Spytałby jej, dlaczego odeszła.
Dlaczego też go zostawiła. Przecież tym razem miało być inaczej, a jednak znów
musiał znieść utratę bliskiej mu osoby. Tak ważnej… Znów musiał nauczyć się żyć
z tą pustką, która rozdzierała jego serce. Zakpiła z niego. Wkradła się do jego
życia i niemal nim zawładnęła, a potem zwyczajnie odeszła.
Zawsze taka była. Pojawiała się
nagle i równie nagle znikała. Nikt nie mógł nad nią zapanować. Nikt nie
potrafił do niej dotrzeć. Byakuya sądził, że mu się to udało. Uwierzył, gdy
mówiła, że jest szczęśliwa. Uwierzył, gdy mówiła, że go kocha. Uwierzył też w
ich „po bitwie” i „na zawsze”. Po tylu latach tęsknoty za Hisaną, pierwszy raz
w życiu potrafił sobie wyobrazić szczęśliwe zakończenie.
Takie prozaiczne rzeczy, jak
wspólne urządzanie domu, zaręczyny, ślub. Dziecko, a może nawet dwoje. I byliby
szczęśliwi. I razem już na zawsze. Obserwowaliby jak ich pociechy dorastają i
same zostają shinigami. Razem by się zestarzeli. I w jednej chwili wszystko się
rozsypało. Zupełnie jak ten cholerny, rodzinny wazon, który rozbiła kiedyś nad
jego głową. I wszystko zamieniło się w pył. Znów był sam.
- Byakuya! – Głos Shigeru wyrwał go z
zamyślenia. – Jak się trzymasz, brachu?
- Brachu? – Kuchiki uniósł lekko brwi,
przyglądając się badawczo blondynowi. – Coś się stało, Shigeru? – zapytał
niepewnie.
- No wiesz… Gdyby… - Chłopakowi załamał się
głos, chociaż starał się być dzielny. Wciąż wierzył, że Setsuko jeszcze żyje. W
końcu ich duchowe światy były połączone. Jeszcze nie umarła, wiedział to, ale
nie przyznał się nikomu. Nie miał pojęcia czy kiedykolwiek uda jej się
powrócić. – Gdyby Setsuko tu była – wydukał wreszcie, ale Byakuya nie miał
wątpliwości, że to dla niego bardzo trudne. – Zostalibyśmy wtedy szwagrami. – Kuchiki spojrzał na niego pytająco, nie bardzo
wiedział, do czego to zmierza. Setsuko odeszła i nie było sensu roztrząsać tej
sprawy. Nie miał ochoty być uświadamianym, że po raz kolejny pozwolił odejść
komuś, na kim tak bardzo mu zależało. – Nie wiem, co się z nią stało, ale…
Wiem, że cię kochała i… Myślę, że powinieneś kogoś poznać – powiedział wreszcie
Shigeru i jego twarz nieco pojaśniała.
- Poznać? – zdziwił się Byakuya, marszcząc
brwi. Nie podobało mu się to. – Ty mi mówisz, że mam kogoś poznać?
Shigeru uśmiechnął się lekko
rozbawiony, gdy zorientował się, że Kuchiki źle go zrozumiał. Kapitan szóstki
najwyraźniej myślał, że Shigeru próbuje go rozgrzeszać i namawia go, nie daj
Boże, do kolejnego zakochania, kiedy on w ogóle nie miał ochoty na jakiekolwiek
interakcje. A tym bardziej takie.
- Bris? – odezwał się Shigeru i zza jego
pleców wychyliła się ta młoda egzorcystka.
Byakuya dobrze ją pamiętał. Była tą
dziewczyną od Leverriera. I całkiem nieźle dogadywała się z Setsuko. Tylko
dlaczego miał ją poznać?
- Przecież znam Iris… – zaczął Kuchiki, ale
gdy dziewczyna przestała się chować, zobaczył, że tuliła do siebie, na oko,
roczne dziecko. Miało lśniące, czarne włoski i z radosnym uśmiechem łypnęło na
niego czerwonymi ślepkami. – To… - oniemiał.
Zwyczajnie zabrakło mu słów.
- Kazumi – wyjaśnił Shigeru. – Setsuko powierzyła
ją nam pod opiekę, zanim wstąpiła w szeregi Aizena. To dlatego zniknęła wtedy
na kilka miesięcy. Chciała ją chronić, trzymać z dala od bitwy. Dlatego odstawiliśmy
to przedstawienie z moją śmiercią. Nie chciała, by ktokolwiek za nią podążył.
Ostatnie miesiące spędziła z nami w domku w lesie. A gdy nadszedł czas,
odeszła, by chronić nas… I ją.
Byakuya zamarł, z namaszczeniem
wpatrując się w uroczą dziewczynkę w czerwonych śpioszkach. Nigdy nie przyszło
mu do głowy, żeby jakieś dziecko było słodkie, czy urocze. Ale ta mała… Nie
potrafił oderwać od niej wzroku. Te jej oczy… Wyciągnął w jej stronę rękę, ale
zawahał się. Nie był pewien, czy jest gotowy na coś takiego. To zbyt nagłe.
Zbyt niespodziewane, ale…
- Nie bój się – uspokoiła go Bris. – W końcu
to twoja córka – dodała z uśmiechem.
Cóż mogę powiedzieć? Jestem pod wrażeniem ostatniego rozdziału, jak i całej historii. Rozegrałaś to całkiem nieźle, ale i niejednoznacznie. Było trochę dramatu, lecz sam koniec jest optymistyczny. Mam ochotę podskoczyć z radości na to ostatnie zdanie i jakoś nie mogę uwierzyć, że tak to urwałaś, niedobra istoto.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że w pewnym momencie zobaczyłam dość sporą zbieżność pomiędzy tym, co jest tutaj, a co ja planuję dla Anioła Lucyfera. Jakbyś mi w myślach czytała.
No to teraz Byakuya będzie miał wesoło. Czekam cierpliwie na historię Kazumi Kuchiki.
Pozdrawiam
To ja ryczałam, pisząc ten rozdział, a Ty mi tu piszesz o optymistycznym zakończeniu. No ja nie wytrzymię! :D
UsuńAle szczerze na początku miało być inaczej. No bo Byakuya w znacznej mierze był przecież improwizacją pod wpływem narzekań na Kazumę. Ale szczerze? Tak szczerze to chciałam wam zrobić na złość i oddać Kazumi Kazumie :D Ale było mi szkoda Byakuyi i jakoś tak, no :D
Chyba bym Cię udusiła, gdyby się okazało, że to Kazumy. Nie, ja się nie zgadzam, ja protestuje przeciwko choćby takiej idei.
UsuńOptymistyczne pod kilkoma względami. Jest nadzieja, że Setsu wróci. Byakuya nie został sam. Pomimo strat zwyciężyli.
Zresztą to gorzkie zwycięstwo też jest jakby wzięte z tego samego wzorca co w AL (zabiją mnie za to, ale trudno).
Czyli ledwo uniknęłam śmierci :D No to się wkurzysz, bo szczerze to jeszcze nie jest 100% pewne, czyja jest Kazumi. Na razie to Byakuya ją tylko dostał, ale testów genetycznych nie robił...
UsuńYyy... Nie chciałabym psuć Ci zabawy, ale właśnie mnie uświadomiłaś, że chyba musze zrobić korektę, skoro Tobie się wydaje, że Setsu wróci... To miało być takie wiesz, że ona no niby żyję, ale, myslałam, że jasno dałam do zrozumienia, że do Piekła to bilet jest tylko w jedną stronę...
Hyhyhy. Ale jakoś mnie nie dziwi. Wyglądasz mi na autorkę-sadystkę, co niby zrobi happy end a jednak wbije czytelnikom kołek w serce. :D
Nie mówię, że mam nadzieję, że Setsu wróci. Raczej było to spojrzenie trochę ze strony pozostałych bohaterów. Już Ci to parokrotnie mówiłam, że czuję, że Kazumi zostanie półsierotą i to podtrzymuję.
UsuńNawet mnie nie denerwuj z ojcostwem Byakuna, bo dopiero zobaczysz autorkę-sadystkę :D W przypadku AL raczej trudno będzie mówić o happy endzie, ale zobaczymy. Jeszcze trochę czasu, nim wszystko ruszy ku ostatniej bitwie.
Jakie kurwa w jedna strone, tam mi wtracilas grimmjowa do chuja!!! wgl pisze wordzie swoja recenje i chuj, mam nadzieje dzisiaj skonczyc i Ci wyslac, haha.
OdpowiedzUsuńJuz czytalam, ofc, ale znow przeczytalam i znow, kurwa, mna szarpie, wiel sprzecznych emocji, mam ochote zloscic sie, tupac nogami, krzyczec przez łzy i przez jakis mimo wszystko usmiech i troche kiwal glowa z apropbata i szacunkiem, a troche mam 'nozesz kurwa!", no, jestem, pyzdo, poruszona, na maxa i zbieżnie, bo to nie tylko wzruszenie, to cos wiecej, to... zżycie z ta historią. Tęsknota. Juz juz. ey, jade kupic stol i wracam do swoich przemyslen w wordzie. ech. jak moglas skonczyc przede mna! ;D rrrany. full of emołszyn.